Współcześni językoznawcy z radia i telewizji przenoszą się do internetu O tym, „iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”, wiemy od ponad 400 lat. Jednak z tym, jak tego języka używać poprawnie i skutecznie, co najmniej od tyluż mamy problemy – już wtedy, w XVI w., Łukasz Górnicki w „Dworzaninie polskim” drwił z tych, którzy po krótkim pobycie za granicą „zapominają”, jak się mówi po polsku. Mijały lata, a dyskusje nad językiem nie słabły. Po II wojnie światowej ich najważniejszym ośrodkiem stała się Warszawa – to tu powstawał „Słownik języka polskiego” pod redakcją wybitnego językoznawcy, prof. Witolda Doroszewskiego, ogromne, 11-tomowe wydawnictwo, zawierające ok. 130 tys. haseł opracowanych na podstawie 5 mln cytatów z literatury pięknej, listów, artykułów i prac naukowych. Następcą prof. Doroszewskiego został prof. Mieczysław Szymczak, któremu zawdzięczamy „Słownik ortograficzny języka polskiego wraz z zasadami pisowni i interpunkcji” oraz trzytomowy „Słownik języka polskiego”. Prof. Doroszewski był jednym z pierwszych językoznawców prowadzących regularne pogadanki na temat kultury języka w radiu, współpracował też z wieloma czasopismami. Stał się autorytetem, dzięki któremu Polacy poprawiali swoje błędy i uczyli się mówić i pisać poprawniej. 26 stycznia minęło 35 lat od śmierci profesora. Czy dziś potrzebujemy jeszcze porad językoznawców? A może szczytem dbałości o polszczyznę jest włączenie funkcji sprawdzania pisowni w edytorze tekstów? Większość z nas ma pewną intuicję językową, która pozwala uniknąć niektórych błędów. I choć zwykle nie zastanawiamy się nad każdym wypowiadanym słowem, zdarza się, że poprawność językowa wciąż budzi emocje. W stolicy ich źródłem w ostatnich latach jest np. wymowa nazwy jednej ze stacji metra – lektor (notabene znakomity Ksawery Jasieński) w pociągu zapowiada ją jako „Plac Wilsona”, wymawiając tę nazwę zgodnie z pisownią. Na rodowitych warszawiakach nie robi to wrażenia – od lat wśród mieszkańców Żoliborza i innych dzielnic nazwa placu funkcjonuje właśnie w takiej formie. Jednak wiele osób uznaje za poprawną jedynie angielską wymowę – „łilsona”. I choć językoznawcy uznają, że w tym przypadku obie formy są dopuszczalne, zwolennicy jednej lub drugiej opcji nie ustępują. A to przecież – można powiedzieć – tylko lokalny spór. Zajrzeć czy zaglądnąć? – kłócą się Polacy już nie tylko w stolicy (obie formy poprawne, choć druga jest regionalna). Kiedy nasza intuicja językowa nie wystarcza, szukamy wsparcia w słownikach, poradnikach i u piszących je specjalistów. A ci nie zawsze wydają jednoznaczną opinię – krakowianie spierają się z warszawiakami, warszawiacy – z wrocławianami. Dyskutują, czy południową wymowę „czeba” i „dżewo” zaakceptować, czy bezwzględnie wyplenić. Czy dopełniacz od słowa oznaczającego internetowy pamiętnik brzmi „bloga”, czy „blogu” i czy w internecie wypowiadają się forumowicze, czy forowicze? I dobrze, bo wszystko to udowadnia, że język żyje i jest wartością. Miodek legenda Jeśli spytalibyśmy kilkoro Polaków, którego z językoznawców znają najlepiej, moglibyśmy być niemal pewni, że pierwszym wymienionym specjalistą byłby prof. Jan Miodek. Ten wrocławski językoznawca przez ponad 20 lat gościł na ekranach telewizorów ze swoją „Ojczyzną polszczyzną”. Z charakterystycznym uśmiechem i niezwykłą pasją tłumaczył telewidzom, skąd się bierze współczesna pisownia znanych wyrazów, jakie jest pochodzenie związków frazeologicznych i dlaczego warto dbać o zróżnicowanie i bogactwo języka. Jego jedyna w swoim rodzaju ekspresja, zaangażowanie w każde wypowiadane słowo oraz wyjątkowa gestykulacja sprawiły, że pozornie nudne kwestie stawały się fascynującym tematem dyskusji. Profesor chętnie sięga po anegdoty z własnego życia, a wiedzę ścisłą łączy z osobistymi doświadczeniami. Dzięki temu jest bodaj jedynym językoznawcą, który doczekał się parodii – Kabaret pod Wyrwigroszem przygotował przed kilkoma laty skecz, którego bohater, znakomicie naśladując profesora, mówi o „pewnym czteroliterowym słowie, tak często pisanym jako trzyliterowe”. Prof. Miodek popularyzuje wiedzę o polszczyźnie od 1968 r., kiedy to zaczął regularnie współpracować z wrocławskim dziennikiem „Słowo Polskie”. Jednak naprawdę znany stał się 20 lat później, kiedy trafił do TVP 2. Szybko zyskał ogromny autorytet. W razie wątpliwości językowych koronnym argumentem stawało się: „prof. Miodek powiedział…”. Nieraz wynikały z tego nieporozumienia. „Kiedy ktoś przechodzi z drugiej strony ulicy, żeby mnie zagadnąć, to albo pyta, czy to prawda, że powiedziałem w telewizji, że można już mówić poszłem, wyszłem, doszłem,
Tagi:
Agata Grabau