Strażniczka pamięci

Strażniczka pamięci

Być gospodynią to za mało, czyli wszystko z miłości do Kociewia Gdy rano 14 marca jedzie się z Pelplina do Lignów Szlacheckich starą drogą przez Pomyje, czuć już wiosnę. W gęstej mgle krzyczą żurawie, słońcu co chwilę udaje się przez nią przebić, odsłania wtedy potężne wiatraki na wzgórzach i zielone oziminy. Nagle z białego tumanu za jedną z gór wyłania się ceglana wieża lignowskiego kościoła z XIV w. Krystyna Gierszewska, promotorka lokalnej kuchni, regionalistka i prezeska Stowarzyszenia Kociewskie Forum Kobiet, mieszka tuż przy nim. Jej ogród schodzi aż do kościelnego muru. W alejce przy domu stare metalowe kanki na mleko pomalowane na biało z kociewskim wzorem, obok kwitną żółte i fioletowe krokusy. – Czasem mylą nasz dom z plebanią, raz przyjechał ktoś i szukał proboszcza – śmieje się pani Krystyna. – W moim ogrodzie jeszcze nie wszystko po zimie zrobione, ale do Wielkanocy zdążę. Czas ją poprzedzający zawsze był czasem porządkowania. Kiedyś w Wielkim Tygodniu rozpoczynano pierwsze sadzenia drzew i krzewów, gdyż panowało przekonanie, że będą lepiej rosnąć i rodzić. Nasze życie codzienne zawsze przeplatało się z życiem religijnym. Budynek, w którym mieszka Krystyna Gierszewska, dawniej nazywany był przez mieszkańców „wiejskim domem”. Gdy kupili go z mężem, żyło w nim sześć starszych, samotnych kobiet. Każda miała swój pokój. Małżeństwo mieszkało w pomieszczeniu, w którym dzisiaj jest kuchnia. Po śmierci staruszek dom wyremontowali, nie rezygnując jednak z elementów tradycyjnego wystroju. Na ścianie w gościnnym pokoju wisi makatka ze zrobionych na szydełku serwetek, naprzeciw niej, nad stołem ponadstuletnie rodzinne zdjęcia. Na tyłach domu gospodyni gromadzi stare sprzęty, np. wafelnicę w serduszka na opalaną drzewem kuchnię, którą odwracało się za pomocą specjalnego kija. – Wie pani, czym się różni haft kociewski od kaszubskiego? – pyta. – Gałązki są w nim brązowe, a nie czarne jak w kaszubskim, i kwiaty inne: maki, modraki, margerytki, osty, kłosy, wszystkie bardzo kolorowe. Jako młoda dziewczyna nie zdawałam sobie sprawy z tych różnic. W szkole nas nie uczono, że mieszkamy na Kociewiu. Dopiero jak Polska weszła do Unii i zaczęto mówić o regionach, regionalizmie, gwarze, wtedy odkryłam, jakie to ważne. Kulanie kraszanek i szmaguster Krystyna Gierszewska ma takie wspomnienie związane z Wielkanocą, jeszcze z dzieciństwa: – Moja matka dorabiała sobie jako kucharka po weselach, piekła też na święta ciasta, czyli, jak u nas się mówi, kuchy: baby piaskowe, serniki z twarogu, czyli glomzy, drożdżówki – tzw. kuch z krostami (rodzynkami) i glancem. Dzień przed Wielkanocą podjeżdżali pod nasz dom gospodarze wozami, traktorami i zabierali te wypieki. Mieszkaliśmy wtedy w domu po dziadkach, na piętrze. Było mokro, a oni wchodzili w gumiakach i zostawiali kałuże błota, całe schody były zachlapane. Obowiązkiem dzieci było posprzątać po nich. Schody pomalowane były farbą olejną, najpierw należało je wymyć, wypastować, a potem wypolerować, żeby błyszczały, co wcale nie było łatwe. Do zadań dzieci należało również zbieranie ciarek. – Ksiądz palił tarninę w Wielką Sobotę przed kościołem – ciągnie pani Krystyna – a ministranci musieli nazbierać ciarek. Słomę kładło się pod spodem do podsycenia ognia. Ludzie potem brali te nadpalone ciarki do swoich domów, miały strzec przed burzą jak poświęcone palmy. Palmy u nas okazałe nie są, to zwykłe bukieciki z gałązek brzozy i wierzby z baziami, przystrojone wczesnowiosennymi kwiatkami. Dawniej zjadano bazie z poświęconej palmy, żeby zdrowie było. Na kociewskim stole wielkanocnym od słodkości ważniejsze były mięsa. – Wędzone kiełbasy, szynki wieprzowe i z indyka, wszystkie swojskie, wyrabiane przez moją mamę, miały niepowtarzalny smak – wspomina gospodyni. – Ich kawałki razem z domowym chlebem, kuchem, solą, kraszankami, kieliszeczkiem chrzanu na zdrowe gardło i moc oraz barankiem z cukru lub masła z chorągiewką wkładano w Wielką Sobotę do wielkanocnego koszyka. Jego zawartością dzielono się podczas Świąt Wielkanocnych. Ugotowane na twardo jajka barwiono naturalnie, na zielono wywarem ze świeżego żyta, na żółto wywarem z cebuli, a na czerwono sokiem buraczanym. Nie malowano jajek we wzory, co odróżnia Kociewie od innych regionów Polski. Choć dziś są barwniki chemiczne, moja rozmówczyni nadal krasi jajka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2024, 2024

Kategorie: Obserwacje