Prof. Walicki: Nigdy nie byłem radykałem; właśnie dlatego – aby uniknąć skojarzenia z radykalizmem – wolałem określać się jako lewicowy liberał, a nie po prostu człowiek lewicy Nakładem Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk ukazała się książka prof. Andrzeja Walickiego pt. „Idee i ludzie. Próba autobiografii”. Tydzień temu opublikowaliśmy fragment opisujący lata 1978-1981, w którym prof. Walicki przedstawia relacje z opozycją i powody swojego wyjazdu z Polski na wiele lat. Drugi, poniżej zamieszczony fragment (wybrany przez redakcję, pominięto w nim przypisy) odnosi się do związków Profesora z lewicą. Józef Schumpeter w swym klasycznym dziele Capitalism, Socialism and Democracy głosił, jak wiadomo, że kapitalizm nie ma szans przetrwania, ponieważ zawsze krytykować go będą intelektualiści. Czyżby Leszek Kołakowski wyłamywał się z tej reguły? Czy znaczyło to, że możliwa jest inteligencja jednoznacznie i bez zastrzeżeń prokapitalistyczna? Ponadto dziwne wydawało mi się filozoficzne uzasadnienie tego zwrotu. Ująłem to zdziwienie następująco: „Jeśli nauka podważa status osobowości, to dlaczego miałby to być argument na rzecz kapitalizmu? Bardziej przekonywające jest dla mnie myślenie zgoła inne: jeśli jesteśmy tylko prochem, my wszyscy, to bądźmy równi, bo nic nie uzasadnia sytuacji, w której jeden ma wszystko, a inny – nic. Jeśli vanitas vanitatum, to uzasadniona jest tylko schopenhauerowska litość, głębokie współczucie łączące wszystkie istoty żywe. Drapieżna wola życia traci wszelki sens, nabiera sensu spokojna rezygnacja. A myśl o gospodarczym postępie i sukcesie przyszłych pokoleń jawi się jako absurd”. Refleksja nad tekstem Kołakowskiego Niepokój wieku naszego (2002) skłoniła mnie do zastanowienia się nad samym pojęciem „inteligencji”. Wedle Kołakowskiego, inteligencja to „klasa ludzi wykształconych, którzy interesują się żywo sprawami ogólnymi, sprawami swojego kraju, a także Europy i świata”. Brakuje mi w tym ważnego elementu solidarności ze słabszymi. Bliską mi była bowiem rosyjska tradycja „normatywnego” (aksjologicznego) rozumienia inteligencji, zakładająca, że inteligent nie może skoncentrować się na korzyściach własnych, pełni bowiem rolę służebną i musi czuć się odpowiedzialny za dobro „ludu”. Przesadnym aż wyrazem tego poczucia moralnego długu i odpowiedzialności była reakcja rosyjskich narodników na marksowski opis kosztów społecznych rozwoju kapitalistycznego, zawsze (zdaniem autora Kapitału) pociągającego za sobą dramatyczny wzrost nierówności i pauperyzację mas. Narodnicy wyciągnęli stąd wniosek, że inteligencja rosyjska, aczkolwiek spragniona „burżuazyjnej wolności”, nie może pozwolić na polepszenie własnej pozycji kosztem cierpień ludu, a więc nie może popierać „burżuazyjnej” formuły postępu. Nie był to oczywiście wybór realistyczny i dobry, chęć ominięcia „fazy kapitalistycznej” przyniosła, jak wiadomo, skutki nieprzewidziane i głęboko tragiczne, będące ostrzeżeniem przed wszelką radykalną inżynierią społeczną. Czy jednak usprawiedliwiało to egoistyczną obojętność wobec sprawy kosztów rozwoju, ponoszonych przez grupy „źle usytuowane” lub po prostu społecznie słabsze? Czy nie miał wiele racji Jan Wacław Machajski, obawiając się, że inteligencja wykorzysta robotników w swoich własnych celach i że w przypadku Polski będzie to stworzenie własnego państwa, zapewniającego jej członkom uprzywilejowaną pozycję? Osobiście skłonny byłem aprobować taką hierarchię priorytetów: niepodległość i wolność najpierw. Ale nie potrafiłem usprawiedliwić zupełnego braku poczucia zobowiązań wobec robotników z „Solidarności”, oskarżania ich o „zdradę” sojuszu z inteligencją, o zejście na pozycje „roszczeniowości”, podczas gdy rolą patriotycznego związku zawodowego powinno być jedynie „osłanianie reform” i temu podobne. A przecież czytałem takie wywody na łamach „Gazety Wyborczej”, np. w artykule Teresy Boguckiej Druga Solidarność (2 lutego 1991 r.), w którym górnikom i hutnikom zalecono, aby w zmianie swego zawodu na kelnerstwo lub handel bananami widzieli szansę, a nie nieszczęście. Mój sprzeciw wobec tak radykalnego odejścia od tego, co uważałem za sine qua non inteligenckiej aksjologii, wyraziłem w rozmowie z redakcją „Krytyki Politycznej”, w artykule Czym nie powinna być inteligencja liberalna? („Przegląd” 2002, nr 14, 8 kwietnia), a także w obszernym, dwuczęściowym artykule dla „Gazety Wyborczej” pt. Pamiętaj, jesteś dłużnikiem ludu („Gazeta Wyborcza” 6-7 marca 2004 i 13-14 marca 2004). Jasne było dla mnie, że należy sprzeciwić się nie tylko wyciąganiu z lamusa tzw. klasycznego (czyli nieuspołecznionego) liberalizmu, ale również nazywaniu socjalnych uprawnień „roszczeniami” (co sugerowało nieprawomocność tych uprawnień), a także używaniu słowa „populizm” w sensie wyłącznie
Tagi:
Andrzej Walicki