Osama stał przy wejściu, wyższy i szczuplejszy, niż się spodziewałem, ale to był facet, którego twarz widywałem w wiadomościach Zobaczyliśmy nasz cel i wyglądał on identycznie jak na ćwiczeniach. Był całkowicie pogrążony w ciemności, jakby ktoś wyłączył prąd, i przeszło mi przez głowę, że może nasi ludzie jakoś to załatwili. Śmigłowce się rozdzieliły. Dash 1 kierował się na punkt między dwoma domami, gdzie drużyna szturmowa miała się spuścić na linach z obu burt. Nie ma przy tym żadnych zabezpieczeń, po prostu łapie się linę dłońmi w rękawicach i zjeżdża na ziemię. To niebezpieczne, ale pozwala szybko desantować wielu ludzi, jednego za drugim. W tym czasie snajperzy mieli trzymać broń skierowaną na budynki na wypadek oporu. Przelecieliśmy do wyznaczonego miejsca po północnej stronie, aby zostawić ludzi z drużyny osłonowej. Snajperzy, Cheese, Cairo i tłumacz wyskoczyli, a my po chwili zawisnęliśmy nad dachem. Byliśmy gotowi do wysiadki. Nasz pilot zobaczył tymczasem, jak Dash 1 próbuje zawisu nad dziedzińcem. Spróbował i spadł. Według rzeczoznawców, którzy wychwalali potem umiejętności pilota, wirnik śmigłowca przestał utrzymywać go w powietrzu za sprawą zawirowań. Winne były dwa czynniki: wysoka temperatura i mocno wskutek tego nagrzane powietrze oraz te mury wysokie na pięć i pół metra. (…) Jakkolwiek było, pilot Dash 1 poczuł, że traci panowanie nad maszyną, i błyskawicznie obrócił ją w prawo, opierając belkę ogonową na południowo-zachodnim murze, a nos śmigłowca na ziemi. Było to w sumie kontrolowane lądowanie awaryjne. (…) Pilot podjął więc właściwą decyzję na wagę życia. Nasz widział to i uznał, że jeśli Dash 1 nie dał rady w zawisie, jemu też się nie uda, i przeleciał obok, aby wysadzić nas po zewnętrznej stronie muru. Bez jednego słowa przeanalizował sytuację i zrobił, co trzeba. My nic nie widzieliśmy. (…) Na pewno wiedzieliśmy tylko tyle, że znaleźliśmy się na ziemi, zamiast na dachu, i musimy zrealizować plan rezerwowy. Ćwiczyliśmy taki wariant. Znaliśmy cały kompleks jak własne podwórko. W pobliżu północno-wschodniego narożnika była brama. Rozwalimy ją i wejdziemy. To było tylko kilka kroków od nas. Chwilę potem eksplodował z hukiem siedmiostopowy ładunek C-6 i metalowe wrota odskoczyły jak pokrywa puszki. Tyle że za nimi była solidna ceglana ściana. – Niedobrze – oznajmił nasz „włamywacz”. – Nie ma wejścia. – Nie, właśnie jest dobrze – powiedziałem. – Skoro zrobili fałszywe drzwi, to znaczy, że on tam jest. Oznajmiliśmy przez radio, że zamierzamy wysadzić bramę wjazdową. – Nie trzeba – zaskrzeczało w słuchawkach. – Otworzymy wam. Co…? Pomyślałem, że dobra, nieważne, jak tam się dostali. Dowiem się później. Idziemy. Wrota się otworzyły i pojawił się w nich uniesiony kciuk. Uniwersalny sygnał, że to swoi. Gdy weszliśmy, spojrzałem w lewo. Szliśmy tym podjazdem i wtedy do mnie dotarło, że tak, jesteśmy w środku. To jest dom bin Ladena. Świetna sprawa. Pewnie nie przeżyjemy, ale to historyczna chwila i warto ją smakować. Usłyszałem strzały. Wyraźne szczekanie AK-47 i stłumiony dźwięk naszych karabinków 5,56 mm. (…) Wyszedłszy zza narożnika, zobaczyłem jednego z naszych stojącego już spokojnie przed głównym budynkiem. Walka trwała tylko dwie sekundy. Strzelił w okno, za którym były dwie osoby. Mężczyzna i kobieta. Oboje padli. Wciąż jeszcze ich obserwował, lustrując pomieszczenie z zewnątrz. Na ile się dało. Też widziałem, jak tamci padają. – Właśnie zabiłem kobietę – powiedział z troską. – Skoczyła przed niego, gdy strzelałem. Będę miał kłopoty? – Nie martw się tym – odparłem. – Najpierw zadanie. Tak, pomyślałem. Teraz kobiety też kandydują na męczennice. Chociaż w tym miejscu to pewnie nic dziwnego. Zabity nie wyglądał na bin Ladena i nie było co dłużej zwlekać. Mieliśmy cały dom do wyczyszczenia. Weszliśmy przez frontowe drzwi do głównego budynku. Kilku moich ludzi było już przed nami – szli korytarzem, sprawdzając pokoje. Niektórzy zostali, by przeszukać oba ciała. To była standardowa procedura i wszyscy wiedzieli, jak to robić. My byliśmy w długim korytarzu z pomieszczeniami po obu stronach i zamkniętymi drzwiami na końcu. W takim miejscu czyści się kolejno pokoje, jak najmniej czasu spędzając w korytarzu. Źli faceci lubią takie miejsca i chociaż Allah nie zawsze jest