Pod młotek idzie kultowy poznański akademik „Wspólnego się nie prywatyzuje”, „Student traci, UAM się bogaci” czy „Jowita nie dla deweloperów” – z takimi transparentami pikietowali w kwietniu studenci w obronie Jowity, kultowego akademika, po tym jak prof. Bogumiła Kaniewska, rektorka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ogłosiła jej sprzedaż. Dekada plotek, wola uczelni Wybudowany w latach 60. modernistyczny wieżowiec przy ulicy Zwierzynieckiej ma 10 pięter, na każdym znajduje się 30 pokoi jedno- i dwuosobowych. Charakteryzuje go ceramiczna elewacja, do której materiały pozyskano z pobliskiej fabryki porcelany. Akademik ze słynnym neonem Centra Akumulatory na dachu jest swoistym symbolem Poznania. Istnieje obawa, że nowi inwestorzy postanowią zburzyć obiekt. Działka w samym sercu miasta to łakomy kąsek dla niejednego dewelopera. Plotki o sprzedaży Jowity krążą w środowisku akademickim od dekady, jednak z początkiem marca nabrały dynamiki. Zaniepokojeni mieszkańcy akademika w mig napisali petycję do rektorki UAM, że wolą gremium studenckiego jest kontynuowanie działalności akademika. Prof. Kaniewska odpowiedziała na apel studentów – poinformowała ich, że od nowego roku akademickiego już nikt w Jowicie nie zamieszka, ponieważ budynek jest w kiepskim stanie technicznym. Według ekspertyzy z 2021 r. koszty dostosowania go do współczesnych wymogów prawnych i standardów wyniosłyby ok. 80 mln zł netto. Teraz, ze względu inflację, ta kwota może dobić do 100 mln zł. – Jowitę musimy zamknąć. Taka jest moja decyzja, na to wskazują wszystkie ekspertyzy. Dalej mamy dwa wyjścia: albo ją wyremontujemy, albo sprzedamy. Rozważaliśmy to od 2018 r., ale w ostatnim czasie intensywniej; zamówiliśmy nowe ekspertyzy. Nie byłam zwolenniczką sprzedaży Jowity, ale zostałam przekonana argumentami. Ewentualny remont, oprócz tego, że bardzo kosztowny, przyniósłby mniej więcej 200 miejsc w akademiku, który w rezultacie byłby droższy dla studentów niż teraz. W związku z tym, zanim zdecydowaliśmy się zamknąć Jowitę, powstał akademik na Morasku – mówi prof. Bogumiła Kaniewska. Studentów oburzył sposób, w jaki uczelnia zakomunikowała, że zamierza się pozbyć Jowity. Bez merytorycznej dyskusji, arbitralnie zdecydowała o ich losie, a poinformowała o tym w poście na facebookowym profilu prof. Kaniewskiej. – To absurd i jedna wielka ignorancja. Nikt nie wziął naszej opinii pod uwagę. Uczelnia nie traktuje nas jak dorosłych ludzi. Liczyliśmy na to, że nawet jeżeli dojdzie do tej sprzedaży, zostanie nam zagwarantowany inny akademik, również w centrum miasta. Zaproponowano nam jednak miejsca w kampusie na Morasku. To peryferie Poznania! Podróż do centrum z przesiadkami zajmuje około godziny. Jako studenci wezwaliśmy panią rektor do spotkania się z nami, by wspólnie poszukać alternatyw. Niestety, spotkanie to miało wydźwięk konferencji prasowej, na której pani rektor jedynie wygłosiła nam swoją opinię – komentuje Paula Macioszek, współautorka studenckiej petycji. Na co wystarcza stypendium Nic dziwnego, że studentom zależy na kontynuowaniu wynajmu w Jowicie. Ceny wahają się tu od 515 zł w dwuosobowym pokoju o niskim standardzie do 725 zł za jedynkę po modernizacji, podczas gdy wynajem stancji na rynku prywatnym za 1 tys. zł to w Poznaniu prawdziwa okazja, ceny z reguły oscylują w okolicach 1,2-1,4 tys. zł. Zamykanie największego publicznego akademika w Poznaniu sprawia, że studenci wypychani są na rynek prywatny, a napływ kolejnych poszukujących lokum zawyża ceny najmu, co spowoduje, że kryzys mieszkaniowy, z jakim mamy w ostatnim czasie do czynienia w całym kraju, będzie jedynie się pogłębiał. – Znaleźliśmy się w tragicznym położeniu, na co władze uczelni w ogóle nie zwracają uwagi. Musimy dodatkowo podejmować pracę na pół etatu, żeby w ogóle móc się utrzymać. Bo mieszkać gdzieś trzeba. Dostaję stypendium socjalne, ale ono nawet nie pokrywa kosztów czynszu. Wzdycham, jak poprzednie pokolenia mówią, że studia to taki wspaniały czas, gdy można poodpoczywać. A ja, zamiast się uczyć, nie wspominając nawet o rozrywce, muszę zasuwać na zmywaku. Oczywiście na umowie-zleceniu i za minimalną krajową, będąc tanią siłą roboczą Poznania. Z tego studiowania mam tak naprawdę więcej problemów niż korzyści. W dodatku wiem, że gdy skończę edukację, to będę pracował za śmieszne pieniądze, a dwie trzecie mojej pensji będę musiał przeznaczyć na to, żebym miał gdzie mieszkać. Uśmieciowienie pracy i kryzys mieszkaniowy będą nas dotykały jeszcze bardziej w perspektywie kilku czy kilkunastu lat – opowiada