Miejscowi kopią nowe studnie, a turyści szukają na dnie zalewu śladów dawnych wsi Drugi rok z rzędu pod koniec lata wysychają zatoki Zalewu Solińskiego – największego sztucznego zbiornika w Polsce. Łódki i motorówki leżą w mule niczym porzucone wraki, w wypożyczalniach sprzętu pływającego załamują ręce, a gospodarze muszą kopać nowe studnie.Lato było w Bieszczadach bardziej upalne niż to w 2011 r. W sierpniu wreszcie niebo się otworzyło i przez tydzień lało bez przerwy, lecz i tak niemal wszystkie zatoki w miejscowościach nad jeziorem zamieniły się w błotnisto-piaszczyste plaże. Gdzieniegdzie, ku uciesze turystów, woda odsłoniła pozostałości dawnych wsi. Żadne tam cuda, ledwie resztki fundamentów, ale zawsze coś.W zeszłym roku o tej samej porze, a nawet jeszcze w październiku, poziom wody w Zalewie Solińskim był niższy aż o 8 m od uznawanego za normalny. Iwona Hawliczek z elektrowni w Solinie, podlegającej Polskiej Grupie Energetycznej Energia Odnawialna SA, tłumaczyła wówczas, że tak niski stan wody nie jest niepokojący, a żeby mówić o problemie, woda musiałaby opaść o kolejne 6-8 m. W tym roku Iwona Hawliczek już w powyższej kwestii się nie wypowiedziała, gdyż, jak nadmieniła, zgodnie z zarządzeniem przełożonych w Warszawie nikt w solińskim oddziale PGE Energia Odnawialna nie może udzielać informacji mediom*. Suchą stopą na drugi brzeg Tymczasem woda nadal opada, a miejscowi, wędkarze i żeglarze głowią się, czy jedyną przyczyną są skąpe opady deszczu. Chyba tak, bo znikąd nie mogą się dowiedzieć o innych powodach. W ubiegłym roku szefostwo elektrowni wyjaśniało, że podczas długich okresów suchych albo ubogich w deszcz do zbiorników retencyjnych w Solinie i w Myczkowcach (mniejsza zapora i zalew) wpływa znacznie mniej wody niż w okresach ustabilizowanych. Jednocześnie elektrownia musi wypuszczać jej więcej, by zapewnić minimalny przepływ w Sanie poniżej obydwu zapór, co ma niebagatelne znaczenie dla funkcjonowania ujęć wody, z których korzysta ludność.Czy obecnie można mówić o deficycie w dostawie bieżącej wody dla położonych wokół jeziora gospodarstw, ośrodków wypoczynkowych i sanatoriów? – W Chrewcie zaczyna brakować wody w studniach głębinowych – twierdzi Marcin Rogacki, wójt gminy Czarna. – Nic nie poradzimy, pozostaje czekać na deszcz.– Powtarza się sytuacja z ubiegłego roku, tylko że wtedy wody zabrakło dopiero w listopadzie – zaznaczają miejscowi, dodając, że niektórzy zdecydowali się kopać nowe studnie, nie czekając na pozwolenia.– U mnie zagrożenia braku dostaw wody dzisiaj nie ma, ale jeśli we wrześniu solidnie nie popada, problemy mogą wystąpić – mówi Zbigniew Sawiński, wójt gminy Solina. – Na razie w jeziorze poziom jest wyższy niż w analogicznym okresie ubiegłego roku, jednak ten stan może się zmienić na niekorzyść. Najbardziej ucierpią miejscowości położone najbliżej ujścia Sanu do zalewu: Zawóz, Werlas, Rajskie i Wołkowyja. Ale i w innych może być niewesoło.Już teraz da się przejść na drugi brzeg Sanu lub Solinki suchą stopą, po wystających z wody kamieniach. Liczne w tych rzekach i potokach pstrągi, lipienie, strzeble czy klenie szukają nieco głębszych miejsc. Tymczasem synoptycy nie mają dobrych wiadomości dla Podkarpacia i nie zapowiadają opadów.Wójt Sawiński martwi się suszą, ale cieszy go, że w porównaniu z 2011 r. na administrowanym przez niego terenie jest znacznie mniej dzikich wysypisk śmieci. – Kilka dni temu młodzież, żeglarze i mieszkańcy sprzątali brzegi jeziora i stwierdzili, że coś drgnęło. Mamy przede wszystkim mniej odpadów wielkogabarytowych, lodówek, pralek, zużytych opon czy wiader wrzucanych wprost do zalewu – wylicza. – Nie brakuje jednak pojemników po olejach silnikowych, butelek, puszek albo innych drobiazgów – dodaje Krzysztof Bross z Teleśnicy Sannej w gminie Ustrzyki Dolne. – A także worków z domowymi nieczystościami, które zamiast do kontenerów trafiły w solińską głębię.Różne odpady to odwieczny problem Zalewu Solińskiego. – Mieszkam tu już ponad 30 lat i rokrocznie obserwuję to samo – kręci głową Bross. – Przy obniżonym stanie wody jezioro ujawnia pokłady śmieci, przy czym należy podkreślić, że to tylko ułamek tego, co zalega na dnie. Podobnie jest w innych polskich akwenach, wszędzie, gdzie rozwinęła się turystyka. Bagienne plaże Niepokojąco było już czerwcu. Kiedy zaś w lipcu nadal z nieba lał
Tagi:
Krzysztof Potaczała