Chcesz lepszą ocenę z matematyki? Zagraj ze mną w kości – proponuje swoim uczniom Wojciech Tomalczyk Na lekcjach Wojciecha Tomalczyka piątkę można wygrać w kości. Natomiast żeby poprawić klasówkę czy sprawdzian, trzeba napisać jak najbardziej formalne podanie. Na papierze kancelaryjnym. Z datą, podpisem i uzasadnieniem. „Szanowny Panie Profesorze. Zwracam się z uprzejmą prośbą…”, rozpoczyna się takie uczniowskie podanie. Dziwne metody nauczania? Być może. Ale to działa! Tomalczyk dochował się 120 laureatów olimpiad matematycznych. Taki wynik robi wrażenie nawet w III LO im. Marynarki Wojennej w Gdyni, które od lat jest w ścisłej czołówce wszystkich ogólnopolskich rankingów ogólniaków. I szczyci się pokaźnym gronem olimpijczyków. W tym liceum profesor 15. rok uczy matematyki i już jest prawdziwą szkolną legendą. – Oczywiście, że o nim słyszeliśmy – niemal chórem odpowiadają uczniowie I klasy menedżerskiej, zagadnięci w szkolnej stołówce. – To ten, co uczy ze swoich podręczników. A poza matematyką świata nie widzi. Jest świetny – mówią. I dodają, że nigdy nie będą uczniami Tomalczyka. Bo on od lat uczy tylko według swojego programu i wyłącznie w klasach matematycznych. Przyjeżdżają z całej Polski – Jedynie w I klasach wykorzystuję podręcznik swojego autorstwa – koryguje profesor informacje przyszłych menedżerów. I na powitanie energicznie ściska moją rękę. Ubrany jest – jak zwykle – w garnitur. Do tego krawat. Włosy krótko obcięte, szerokie brwi i okulary. To pewne, że matematyk nie młodzieżowym luzem zjednuje sobie uczniów. A przyjeżdżają dziewczyny i chłopcy z całej Polski. Ze Szczecina, Olsztyna, Wrocławia i Katowic. A nawet z Rzeszowa. I mieszkają w szkolnym internacie 400, 500 a nawet 600 km od domu, byle tylko matematyki uczył ich właśnie on. – Chcą się uczyć u mistrza – tłumaczy Wiesław Kosakowski, dyrektor III LO w Gdyni. I wylicza silne strony swojego podwładnego: ogromna wiedza, kreatywność, silna osobowość, duża dyspozycyjność. I jeszcze potrafi tak uczyć matematyki, że nie odstrasza, ale przyciąga. Po prostu talent. Einstein pokazuje język Właśnie zaczyna zajęcia klasa III matematyczna. Wspólnie rozwiązują kolejną partię zadań maturalnych. W luźnej atmosferze. Żadnego skandowania: dzień dobry, panie profesorze. Bez nabożnej ciszy. Nad tablicami Albert Einstein pokazuje klasie wielki język. Pod portretem genialnego fizyka stoi długowłosy Tomek. Oblicza powierzchnię walca. – No i jak to dalej chcesz zrobić? – pyta co chwilę profesor. I albo się zgadza, albo oponuje: – Wiesz, to jest pomysł, który nie zawsze akceptują sprawdzający. Lepiej to sprowadź do wspólnego mianownika. Czasem jakiś uczeń proponuje: – A czy nie można…? A inny dopytuje się: – Dlaczego trzeba…? Widać, że nie ma tu zwyczaju wstawania do odpowiedzi. Ani czekania z wyciągniętą ręką, aż nauczyciel udzieli głosu. – A pamiętacie ten wzór? – pyta nagle profesor i rysuje na tablicy trójkąt i wpisany w niego okrąg. – Ale przecież nie można go zastosować – protestuje Adaś, krótko ostrzyżony blondynek z ostatniej ławki – bo kąt w trójkącie nie ma 120 stopni. – A rzeczywiście – wycofuje się szybko profesor. Ta lekcja przypomina niemal partnerską rozmowę. Matematyka czy polonistyka? Tego partnerstwa Wojciech Tomalczyk na pewno nie przejął od swojej pani profesor, gdy jako nastolatek uczył się w gdyńskim II LO. – Pamiętam, że była mała i krępa i lubiła powtarzać mojej klasie: „Tak się nadajecie do matematyki jak ja do baletu”. I zapewniała, że wolałaby tłuc kamienie, niż nas uczyć – wspomina ze śmiechem profesor. Być może te surowe oceny powodowały, że choć ciągnęło go do matematyki, długo nie mógł się zdecydować, na jakie studia zdawać. – Tym bardziej że byłem dobry także z polskiego i całkiem poważnie myślałem o polonistyce – wraca myślami do chwil sprzed prawie 40 lat. Na matematyce na toruńskim UMK spodobało mu się tak bardzo, że po obronie magisterium postarał się o etat na nowo powstałym Uniwersytecie Gdańskim. I może nigdy nie odkryłby swojego powołania, gdyby nie zaczął prowadzić kółka matematycznego dla licealistów. – Po kilku latach pracy byłem pewny, że zajmowanie się na uniwersytecie matematyczną abstrakcją w oderwaniu od ludzi jest nie dla mnie. Natomiast dydaktyka i licealiści to mój żywioł. Łowca talentów Z kredą przy tablicy zawsze czuł