Świadectwo nieważności

Świadectwo nieważności

Bez względu na stan ducha i samooceny, w każdym momencie życia, na wozie i pod wozem, w czasach uniesień i upadków, wciąż mam powracający sen ferdydurkiczny – oto matura moja została unieważniona i muszę powrócić do liceum, aby ją, by tak rzec, nostryfikować. Nie taki to znów majak, wszak żyję w zupełnie innym kraju niż ten, który mi wydał świadectwo dojrzałości. Zaczynałem swoją edukację w PRL, maturę robiłem w III RP, ale nowa, prawa i sprawiedliwa, solidarna i suwerenna Rzeczpospolita trwa dopiero od lat ośmiu, więc należy się poddać weryfikacji i sprawdzić ważność świadectwa dojrzałości. Po wygranych wyborach PiS nie będzie już musiało „jechać po bandzie”, bo żadnych band nie będzie, nic nie ograniczy już finezyjnej mstliwości naszych wodzów. Spodziewam się zatem, że szef wszystkich mędrców, oberminister nauk wszelakich, pan Przemysław Czarnek, unieważni nie tylko tytuły naukowe, które zdobyto w niepatriotycznych okolicznościach, ale i odeśle wszystkich opornych wobec narodowo-katolickiej idei polskości do liceum trzeciego wieku, aby poddać ich edukacyjnym torturom i ostatecznie dowieść niedojrzałości poglądów. Sen mój co prawda powtarzał się przez całe dorosłe życie bez względu na aktualia polityczne, ale teraz pewnie ziści się jako proroczy – wszystkie umysły wykształcone powyżej zasadniczych kwalifikacji zawodowych staną wobec dylematu: lojalka albo degradacja. Cóż, nie tylko w swoim koszmarze sennym czułem się zawsze utytułowany nad stan – w szkole średniej uchodziłem w najlepszym razie za nieuka (to w dziedzinach humanistycznych) lub debila (w wymiarze ścisłym, matematyczno-fizycznym) – maturę zawdzięczam wyłącznie niebywałemu fartowi załapania się na bodaj pierwszy rocznik w XX-wiecznej historii kraju, kiedy matematyka nie była przedmiotem obowiązkowym. Stresu przedegzaminacyjnego nie pamiętam, albowiem bajdurzyć o literaturze i historii lubiłem, pióro miałem lekkie, a do tego wystarczyło jeszcze swobodnie porozmawiać z komisją po angielsku i matura zaliczona. Pomnę tylko, że natchniony świeżo otrzymanym dowodem osobistym uznałem, że wolno mi w ramach wykorzystania niezakazanych środków dopingujących przed egzaminem ustnym wyskoczyć na dwa szybkie piwka dla kurażu, co omal nie skończyło się katastrofą. Egzaminatorzy byli bowiem niespieszni, a mnie litr zimnego trunku obciążył pęcherz moczowy; wiłem się więc w dziwacznych pozach, płynnie i błyskawicznie odpowiadając na zadane pytania – komisji gawędziło się tym lepiej, im szybciej wypowiadałem zdania wielokrotnie złożone, z nadzieją, że to już wystarczy na przyzwoitą ocenę. Później przez lata studiów i dziesiątki egzaminów człowiek uodpornił się na stres, matura z tej perspektywy wydaje się ledwie rozgrzewkowym wyzwaniem, naprawdę paraliżujące lęki przyszło mi w życiu odczuwać wyłącznie na salach sądowych, gdzie w różnym wieku i różnych okolicznościach musiałem odpowiadać w gruncie rzeczy na jedno i to samo pytanie egzaminacyjne: „Dlaczego jest pan wielbłądem?”. Tymczasem we śnie niczym Józio Kowalski wracam na korytarze licealne, dołączam do klasy młodziaków, którzy widzą we mnie dziaderskie kuriozum, nauczyciele zaś ignorują, albowiem regresja moja musi zostać ukarana, o ile sama nie jest karą – nauczyciele nie są po to, by mnie czegokolwiek nauczyć, lecz by oduczyć mniemania o sobie. Oto staję znów przed nimi w całej swojej niedojrzałości latami skrzętnie ukrywanej i słyszę: „Drugi raz nas nie oszukasz. Nigdy niczego już nie zdasz. Oblałeś egzamin z życia. Nie ma dla ciebie powrotu, nie ma też przyszłości. Jesteś melancholijnym przybłędą, który może się tylko przyglądać wszystkim tym, którzy mają całe życie przed sobą. Oceny końcowe już ci wystawiono, z góry na dół niedostateczne lub naganne. Dostawałeś szanse, terminy poprawkowe, aleś je zmarnował. Mieliśmy nawet przez chwilę niejakie oczekiwania wobec ciebie, parę osób uwierzyło, że będą z ciebie ludzie, ale spotkało je wyłącznie rozczarowanie. Dzisiaj wstydzą się, że dały ci parę pochwał na zachętę, bo ostatecznie podważyło to ich kompetencje zawodowe. Usiądź w ostatniej ławce i nie przeszkadzaj, Kuczok, czy jak ci tam. Zresztą nieważne”. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok