Mam kolegę, Maćka, który zawsze kiedy umrze jakiś jego znajomy – lokalny poeta, bibliotekarka albo wokalista grupy punkowej – dzwoni do mnie i mówi: – Dziewczyno, musisz o nim napisać felieton. To był taki wspaniały człowiek. Tyle dobrego zrobił. Tak go wszyscy lubili. Potem kolega odprawia nad zmarłym prywatny rytuał, podczas którego pije, płacze i dzwoni do ludzi, żeby zmarłego wspominać. W taki sposób się żegna. A w sprawie felietonu nigdy nie nalega. Prośbę wyraża raz i wygląda na to, że jest ona także częścią tego rytuału. Kiedy ze stanowiska – teatru/muzeum/domu kultury/galerii – odchodzi ktoś, kogo kochamy, kto jest jednym z tych świeckich świętych, co integrują wokół siebie społeczność, czujemy się tak jak Maciek. Zwłaszcza jeśli odejście naszego „świętego” to nie żadne odejście, tylko zwolnienie. Teraz, Maćku, pilniejsze jest pisanie o żywych, szczególnie jeśli są – jak mówi Krystian Lupa – „marzycielami”, czyli ludźmi, których horyzontu nigdy nie ograniczały takie rzeczy jak polityczne kunktatorstwo, chciwość, nawet zwykła próżność czy – jak to się mówi – kariera. Taką osobą jest Beata Gula, którą właśnie zwolniono z funkcji kierowniczki literackiej Staromiejskiego Domu Kultury. Jak można wnioskować z żałobnych telefonów Maćka – wielu jest wspaniałych ludzi pośród tych mniej wspaniałych. Wielu, których powinniśmy chwalić, koronować ich głowy i nagradzać za pracę, która w przypadku „marzycieli” zrasta się z życiem. Bo nie ma „prywatnego” życia, kiedy trzeba zostać dłużej, przyjść w niedzielę, coś znienacka zorganizować, komuś odpuścić, komuś pomóc, pójść do kogoś do domu albo przyjąć u siebie. Ale nawet wśród tych „fajnych”, nadprogramowych pracowników instytucji kulturalnych Beata Gula świeci jak broszka w czarnej wełnie. Jej wychowankowie stali się rodziną, stworzyła dla nich Wspólny Pokój, seminarium, które już ma miejsce w historii polskiej literatury i kultury w ogóle. Organizowała zresztą nie tylko seminaria, ale też festiwale literackie, warsztaty, wykłady, spotkania i podejmowała setki (sic!) innych inicjatyw – od 30 lat Gula wyznacza centrum znacznej części środowiska literackiego w Warszawie. Kim są jej przyjaciółki i przyjaciele? Kim jej wychowankowie? To głównie poetki i poeci. Ale także badacze i historycy literatury, krytyczki i krytycy, tłumaczki, doktorantki, redaktorzy, graficzki itd. Ludzie, którzy na uczelniach, w domach kultury czy w prasie (nie tylko literackiej) przekazują dalej wiedzę i doświadczenie, jakie zdobyli we Wspólnym Pokoju. I wreszcie wydawnictwo – jedyne chyba w Polsce wydawnictwo poetyckie, kierowane przez kobietę; od lat publikuje niekomercyjne, ambitne, trudne książki, poszerzając pole poetyckiego „widzenia” i percepcyjne przyzwyczajenia czytelników. Jest jeszcze jedna okoliczność – wewnątrz środowiska, które animowała Beata Gula, oprócz silnych osobowości twórczych znalazło się wiele osób delikatnych, ekscentrycznych, dla których kierowany przez Beatę Wspólny Pokój był jedynym właściwym „domem”, pojmowanym jako miejsce, gdzie człowiek może poczuć się zrozumiany i akceptowany – taki jaki jest. Jeśli jest jeszcze jakiś sposób, żeby przywrócić Beatę na stanowisko kierowniczki literackiej Staromiejskiego Domu Kultury – apeluję do Was, urzędnicy, pomóżcie! To jest ta spotykana tak rzadko sasanka słowacka, turzyca pchla, malina moroszka, wełnianka delikatna, bagnica torfowa, rozrzutka alpejska – jest pod ochroną. Chyba nie można jej tak po prostu wyrzucić? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint