Święte słowa
Przed dwoma laty z okładem, dokładnie 10 listopada 1997 r. Jerzy Buzek ogłosił z trybuny sejmowej program rządu koalicji AWS-UW, szumnie nazwany ”programem naprawy państwa”. Dobrze pamiętam to wydarzenie. Do dziś rozbrzmiewają mi w uszach oklaski, jakie kilkadziesiąt razy przerywały przemówienie premiera, szczególnie rzęsiste po słowach: ”Tak mi dopomóż Bóg’. Expose premiera było znakomite, wręcz wzorowe. Skoro przez ponad dwa lata nieomal nic nie straciło ze swej aktualności, grzechem byłoby nie przyznać, że był to majstersztyk. A nie straciło z pewnością, bowiem program naprawy państwa wydaje się dzisiaj jeszcze bardziej potrzebny niż na jesieni 1997 roku. I to właśnie w tych dziedzinach, które premier Jerzy Buzek uznał za wymagające gruntownych reform… „Szliśmy po władzę dla ludzi, po to, by ją ludziom oddać, by obywatele i społeczności lokalne wzięły tę część władzy, którą potrafią wykorzystać lepiej od państwa” – zapewniał wówczas szef nowego rządu. Piękna to deklaracja, ale okazała się bez pokrycia. Dzisiaj nie mamy złudzeń, że w następstwie wdrażanych reform żadna społeczność lokalna nie zyskała takiej władzy, by mogła lepiej zadbać o własne interesy. Widać natomiast wyraźnie, jak wielki bałagan i chaos zakrada się w nasze życie publiczne. Jeśli już o oddawaniu władzy mowa, to trudno nie zauważyć, że nader często przechodzi ona – o zgrozo! – w ręce wszelkiej maści cwaniaków i grup przestępczych, stosujących pospolitą korupcję, szantaż i brutalną przemoc fizyczną. Zatrważającą bezradność i degrengoladę niektórych struktur i instytucji państwowych łatwo zilustrować przykładami z różnych dziedzin życia, zwłaszcza w zakresie praworządności i bezpieczeństwa wewnętrznego. Oto w styczniu opinię publiczną zelektryzowała wiadomość o zastrzeleniu w Warszawie złodzieja samochodów, usiłującego przejechać policjanta. Pojawiła się wówczas iskierka nadziei, że policja zaostrzy metody działania w sytuacjach oczywistych i zdoła poskromić gangsterów. Niestety, nadzieja to była przedwczesna. Gdy złodzieje wyznaczyli nagrodę za głowę policjanta, który ośmielił się „podnieść broń” na bandytę, w całej sprawie zapadła kłopotliwa cisza! A przecież tak prowokacyjna reakcja grupy przestępczej była oczywistym wypowiedzeniem wojny policji i drwiną z praworządności. Do dziś nie wiadomo, kto z kim rozsyła listy gończe i kto przed kim musi się ukrywać? Czy to nie jest złowieszcze signum temporis? A czego dowodzi niedawna próba sił między funkcjonariuszami policji i gangsterami na terenie jeleniogórskiego sądu przy użyciu broni palnej i granatów, na oczach sędziów, adwokatów i prokuratorów? Czy był to akt desperacji ze strony szaleńców-samobójców, czy też zaplanowane i dobrze zorganizowane działanie ludzi o silnie ugruntowanym poczuciu bezkarności, racjonalnie dopuszczających możliwość uniknięcia kary choćby i za morderstwo popełnione na sali rozpraw!? Inny bulwersujący przykład to pokazywany ostatnio w telewizji przypadek brutalnie terroryzowanej rodziny wiejskiej, dorosłego mężczyzny ze starą matką, których przed miejscowymi zbirami nie potrafi uchronić lokalna policja i którzy w środku zimy muszą szukać bezpiecznej kryjówki w leśnym szałasie, nie wiadomo, na jak długi czas. Komentujący tę sprawę funkcjonariusz państwowy sam nawet przyznał, że policja zna prześladowców, ale nie może nic zrobić, ponieważ ich nazwiska nie figurują formalnie w żadnym protokole. Doprawdy, trudno zrozumieć, dlaczego mnożące się akty pospolitego i ostentacyjnego bezprawia nie mają żadnego wpływu na samopoczucie wysokich urzędników państwowych, odpowiedzialnych za ład i porządek publiczny, za wymiar sprawiedliwości czy za służby specjalne. Widocznie każdy z nich ma inne sprawy na głowie, daleko ważniejsze dla pomyślności koalicji rządzącej: a to Dzień Kobiet z udziałem prezydenta, a to rozgrywki personalne o stanowisko prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a to czystki w „GROM-ie” itp., itd. Już chyba nikt nie poczuwa się do współodpowiedzialności za to, że w Polsce łatwiej dziś zastraszyć, postawić przed sądem i wsadzić do więzienia policjanta niż bandziora, że można tu bezkarnie zamordować, choćby i komendanta głównego policji, że rozmaite gangi i szajki przestępcze, tu i ówdzie, mają już więcej realnej władzy niż organy i instytucje państwowe. Poza podejrzeniami jest tylko żona Cezara, czyli linia polityczna miłościwie nam panującego rządu i osoba samego premiera, który w cytowanym już expose obiecywał m.in.: „Po pierwsze – wolni ludzie w silnych rodzinach. Po drugie – naprawa państwa. Oba te zadania wymagają zagwarantowania naszej Rzeczypospolitej bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego. Obywatele muszą czuć się bezpieczniej niż dziś.