Natalii, Ilonie, Ani Dziś święto Trzech Królowych – niosą sierść zamiast mirry, karmę zamiast kadzidła. U Natalii zawsze budzi mnie kot: świruje na metalowym stoliku, gdzie wieczorem odkładam kolczyki. Popycha je łapą i patrzy, co będzie. Sięgam do walizki po koszulę – pięć kotów tam śpi. Nie da się niczego wyjąć, walizka to najlepsze miejsce, żeby tam być, oprócz zmywarki. Wystarczy ją otworzyć, żeby dwa koty wskoczyły na miękkich łapach w głąb, za wysuniętą kratkę pełną talerzy. Zza porcelany widać tylko kocie oczy, dwa podwójne światła. Natalia rozumie, o co kaman, przynosi smaki. To chyba przekupstwo. Teraz one wychodzą, wygrały tę partię, jak i każdą partię, bo w tym domu są po to, żeby wygrywać. Wczoraj były urodziny Natalii. Na stole stoją kwiaty. – One przewrócą te kwiaty – ostrzega ktoś. – No to co? – mówi poetka. Jasne, że kwiaty istnieją po to, żeby je przewrócić. Najpewniej zrobi to panna Żużel. De Man ląduje na moich udach: ugniatanie. Pracuje w nim jakaś bateria, jakby ktoś zawinął w futro elektryczną szczotkę do zębów. Niech nikt do mnie nie mówi, nawet pięknych rzeczy. Teraz ja i de Manek sobie odczuwamy. Obok Natalia Malek – dotyka i nazywa różne części kota. Nie wiedziałam, że ma na to słowa. Nie zawsze jest tak spokojnie, czasem fora alarmują Natalię: tu i tu, pod dyktą, w piwnicy – są małe do wzięcia. Ona jedzie, wiezie, wyszczepia, uczy, gdzie sikać. Potem szuka ludzi. Ilona Witkowska mieszka w Sokołowsku. To takie zimowisko, siedlisko i prawdziwy kraj. Ilona tak ma, że raz jest królową swojego psa, a raz pies jest jej królową. Bronią się nawzajem, z tym że pies jest większy od Ilony i nie umie tak głośno się wyrażać jak ona. Bo tego nie umie nikt. Gdyby spytać, kto jest groźniejszy, nastąpi poznawcza konfuzja. Bo kto? Kiedy Ilona złamie nogę, do Sokołowska przyjeżdża Polska. Polska z Warszawy, Polska z Poznania, Polska z Wrocławia i Polska z Kłodzka. Ilona zazwyczaj pisze i to jest jej produkcja rzeczy na świat. Teraz jednak siedzi w pościelach, narzutach, kolorowych kocach, w szmatach jakichś, w czarnych materiach, w kubkach i gałęziach, w widelcach i liściach. Ludzie wokół przywożą jej leki: to książki, maści, syropy, skręty, nalewki, tytoń, mirra i kadzidło. Rozmowa, która się wtedy zaczyna, trwa tygodniami. Ludzie się zmieniają albo tylko śpią. Kwiaty rosną, kwitnie pleśń. Oto królestwo jest. Trzecia z trzech jest królową nie wiadomo czego. Królową bycia sobą. Królową przekleństw wyrzucanych w powietrze. – Za złamanie krzaczka poziomek, gnoju, jesień grabienia liści w moim pięknym sadzie! Ania beton zamieniła w zieleń. Z jej mieszkania wylewa się przez okno, potem przez taras, biomasa. Sploty kłączy pną się po ścianach, wygłupiają się, potem znów poważne – biorą skrót i już wszystkie razem wychodzą na dwór – coś pobrać z ziemi lub tylko popatrzeć. Albo się pobujać w górę i w dół, na deszczu, w słońcu. W tym czasie Anna Wanik przenosi z czeskiego na polski – całe miasta i wioski. Ta jej tłumacka praca to też przesadzanie, szukanie dobrych ziaren, doglądanie szczepek, żeby się przyjęły. Przeszczep wymaga wprawnej ręki i mądrej głowy, a także odwagi. Decyzje bowiem wymagają charyzmy, nazwijmy to, reżyserskiej: tak i tak. Tyle i tyle. Tu i tu. A potem czytelnicy patrzą, jak jej ciasto wyrosło, jak zagęściła las, co tam powiła, jaki styl, jaki żarcik. Lubię podziwiać ten przemyt. Kupuję czeską książkę po polsku i sprawdzam, ile tam Ani jest. A jest tam od groma Anny! Królowe czasem mnie przyjmą, prześpią u siebie, czasem gdzieś wyjedziemy. Lata nam na tym schodzą. Karma, sierść, kłącza – przenoszą nas miękko w nowy rok. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint