– Staramy się pozostawać w zgodzie – mówi abp Abel o relacjach prawosławnych i katolików na ziemi, gdzie 80 lat temu burzono cerkwie Prawosławni w Polsce. Swoi czy obcy? – pytano w różnych epokach. Obcy – brzmiała oficjalna odpowiedź w okresie międzywojennym. Polska tworzyła wtedy niepodległy byt, zszywając w jeden organizm ziemie pozostające przez 123 lata w trzech zaborach. Była państwem wielonarodowym i wieloreligijnym – Polacy stanowili 65% społeczności – ale chciała być jednolitym narodowo i wyznaniowo, w którym Polak znaczy katolik. Polak znaczy lepszy, Białorusin czy Ukrainiec zaś „gorszy gatunek Polaków” – to określenie Romana Dmowskiego, przywódcy Narodowej Demokracji. Dlatego w końcu międzywojnia płk Marian Turkowski nakazywał: „Stać twardo na stanowisku, że w Polsce tylko Polacy są gospodarzami, pełnoprawnymi obywatelami i tylko oni mają coś do powiedzenia. Wszyscy inni są tylko tolerowani. Wytworzyć wśród mas polskich kompleks wyższości w stosunku do ludności niepolskiej. Mowa polska winna być wyrazem wyższości tak kulturalnej, jak i obywatelskiej. Polak musi zwracać się do ludności niepolskiej tylko po polsku. A już w żadnym wypadku funkcjonariusz państwowy czy też samorządowy nie może używać innego języka niż polski” („Dalsze wytyczne do akcji rewindykacyjno-polonizacyjnej”, pkt 5, 24 stycznia 1938). Prawosławnych Białorusinów i Ukraińców było najwięcej wśród mniejszości – ok. 4 mln. Wyprzedzali Żydów (3,1 mln), Niemców (0,9 mln) czy Czechów. W wielu wschodnich powiatach stanowili większość – w hrubieszowskim 78%, w poleskim 77%, w wołyńskim 70%, w nowogródzkim ponad 50%. Ich obecność państwo uważało za najtrudniejszy problem w polityce wewnętrznej. Badacz tego okresu, historyk prof. Eugeniusz Mironowicz, uważa, że nierozwiązywalny. Dlaczego? Ponieważ polskie elity polityczne nie miały koncepcji tworzenia państwa wielonarodowego. Nie uwzględniały aspiracji Białorusinów i Ukraińców do pielęgnowania swojej tradycji, posiadania pewnej autonomii w ramach odrodzonego państwa. Stworzono program asymilacji milionów prawosławnych. Akcję nazwano rewindykacyjno-polonizacyjną. Uznano, że prawosławny jest obcy, a Cerkiew to rozsadnik rosyjskości, ostoja carskiej reakcji, relikt zaborów. Wyrzucono ze świadomości fakt, że Cerkiew na ziemiach II RP istniała wtedy, gdy nie było ani Imperium Rosyjskiego, ani Księstwa Moskiewskiego. Jej obecność, zdaniem wielu badaczy, datuje się na czasy misji Cyryla i Metodego, czyli IX w., wiek wcześniej, niż dokonano oficjalnego chrztu Polski. Akcję, która głęboko zraniła obywateli prawosławnej społeczności II RP, przeprowadzono w przeddzień wybuchu wojny, w której prawosławni żołnierze bronili ojczyzny, a ich lojalność wobec państwa budziła zdziwienie dowódców. Stanisław Cat-Mackiewicz, oceniając politykę państwa wobec prawosławia, sugestywnie stwierdzał: „Lojalność Cerkwi prawosławnej była tak dużą i tak szczerą, że tylko cud mógł duchowieństwo prawosławne z tej drogi zawrócić. Tym cudem była głupota naszych władców, istotnie niepospolita”. Dalej dodawał: „Dzikie, głupie i nikczemne wybryki wyrządziły niesłychaną szkodę naszemu państwu, a były przecież absolutnie niczym nieuzasadnione, ponieważ (…) ze wszystkich mniejszości narodowych właśnie koła duchowieństwa prawosławnego były najlojalniejsze”. Od uzyskania niepodległości państwo polskie ostro ingerowało w życie Cerkwi i traktowało ją najbardziej restrykcyjnie spośród wszystkich Kościołów. Rewindykacje Były trzy ich fale. Pierwsza w latach 1918-1924. Katolicy zajmowali wtedy cerkwie w 70% żywiołowo, nie zawsze czekając na decyzje władz centralnych, mając jednak ich przyzwolenie. Według prof. Mirosławy Papierzyńskiej-Turek przejęto wtedy 215 cerkwi. Symbolem tamtych czasów było zburzenie wspaniałej cerkwi św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim w Warszawie. Druga fala – rok 1929. Rzymskokatolicki episkopat złożył do sądów 755 pozwów, roszcząc sobie prawo do około połowy posiadanych jeszcze wtedy przez Cerkiew świątyń i monasterów. Domagano się soborów katedralnych w Pińsku, Krzemieńcu, Łucku, monasteru w Jabłecznej nad Bugiem, a nawet ławry Poczajowskiej. Sąd Najwyższy uznał jednak 23 stycznia 1934 r. tę drogę za niewłaściwą. Władze obawiały się rozruchów na tle religijnym i skandalu międzynarodowego. W tym okresie zdołano zniszczyć 23 cerkwie, choć na listę „zbędnych” trafiło 97. Statystykę podaję za Małgorzatą Winiarczyk-Kossakowską: w latach 1918-1933 Cerkiew straciła ok. 500 świątyń, w tym 346 na Chełmszczyźnie i Podlasiu. Spośród nich na kościoły katolickie wyświęcono 137, zamknięto 104, 91