W Jakucji stary rok żegnało się w kwietniu, a zamiast szampana piło się kobyli kumys Kojarzoną powszechnie z ciężką zimą Jakucję najlepiej odwiedzać wiosną lub latem. W ten sposób unikniemy 50-stopniowych mrozów, a i tak nie spóźnimy się na Nowy Rok. Dziś prawie wszyscy świętują jego zakończenie w czerwcu, ale zgodnie z tradycyją odbywało się to w kwietniu. Tę wielką zmianę w przyrodzie zwiastowało dawnym Jakutom wiosenne zrównanie dnia z nocą. Niektórzy wciąż wierzą, że właśnie na przełomie marca i kwietnia stary rok umiera, a nowy nie tyle przychodzi, co rodzi się. Witając go, dochowują wielu tradycyjnych obyczajów i obrzędów. Przede wszystkim w jakuckich domach, zwanych bałahan, gasi się wówczas zeszłoroczny ogień. Zastępuje go nowo rozpalony płomień, symbolizujący nastanie nowego roku. Płonącymi gałązkami jałowca odymia się także rodzinną izbę. Na dalekiej Syberii, podobnie jak w wielu innych miejscach na świecie, z dawien dawna wierzono w oczyszczającą moc ognia i dymu. Nic więc dziwnego, że po przejściu pierwszych burz i gromów raz jeszcze odymiano nieczyste po zimie domostwa. Tym razem wierzbowymi gałązkami czerwonego koloru, po trzykroć obchodząc izbę tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. Ysyach Wszystkie te czynności prowadziły do głównego święta spotkania nowego roku, zwanego z jakucka Ysyach. Według dawnych wierzeń, właśnie wówczas, podczas najdłuższych dni w roku i czerwcowych białych nocy, Pan Słońca odpoczywał na czubku Drzewa Życia, gdzieś w odległym Górnym Świecie. W Świecie Środkowym zaś, czyli na Ziemi, ludzie cieszyli się z najcieplejszych dni w roku. Nastawał dla nich najobfitszy okres. Czas wytężonej pracy przy sianokosach, ale i odpoczynku po ciężkiej zimie. W przeciwieństwie do wielu zapomnianych obyczajów i tradycji Ysyach przetrwał do dziś i jest obchodzony w całej republice. Tak jak sto lat temu w najdłuższą w roku, ciepłą czerwcową noc urządza go prawie każda wieś i miasteczko. Jakuci, podobnie jak przed laty, nie zmieniają wówczas daty. Robią to jak Rosjanie, według kalendarza gregoriańskiego, ale Ysyach jest prawdziwym przywitaniem nowego roku, a także upragnionego lata, które przynosi. Wszędzie wówczas panuje radosna atmosfera podniecenia. Ulice wiosek i miasteczek, także stolicy republiki, Jakucka, nieomal wyludniają się na dzień lub dwa. Wszyscy wybierają się na najbliższą mogącą pomieścić świętujące tłumy polanę. Przez arczyy do tuhulge Do miejsca świętowania prowadzi aleja wysadzana świeżo ściętymi brzózkami, zwanymi czeczir. Już sama obecność świątecznych drzewek, symbolizująca wiosenny renesans, ma ponoć oczyszczającą moc. Nie dość tego, każdy gość musi przejść pod Powitalnym Łukiem, odymianym cały czas świętym dymem z wierzby, rzadziej z jałowca. Tak uczestnicy przechodzą pierwszy obrzęd oczyszczenia arczyy. Dopiero wówczas mogą świętować. Za powitalną bramą rozciąga się tuhulge czyli miejsce obfitości. Tam odbywa się uroczyste picie kumysu, powitanie ducha-gospodarza miejsca i oczywiście gości. Dodatkiem pochodzącym z sowieckiego okresu historii Jakucji jest także świąteczna parada, podczas której uczestnicy oficjalnego programu i licznych przedstawień mają okazję pochwalić się przepychem swych, rzeczywiście imponujących, strojów. W okresie 70 lat władzy sowieckiej Ysyach nieco się steatralizował, ale wciąż pozostaje głównym świętem w jakuckim kalendarzu. To jakucki Nowy Rok mawiają o nim mieszkańcy republiki. Zamiast szampana kumys Ale przecież nie tylko. Ysyach to także uczta i radość z końca zimy, która właśnie umarła. Jednocześnie ofiara dla najwyższego bóstwa w jakuckim panteonie, którym jest Urung Ajyy Tojon, czyli Jasny Pan Stworzyciel. Podczas święta składano mu w ofierze czysty kumys, bryzgając nim na specjalnie jemu poświęcony ołtarz. Bryzgać w języku Jakutów to właśnie ys-ysyach, stąd pochodzi nazwa święta. Sam obrzęd, tak jak kiedyś, poprzedza dziękczynna modlitwa ałgys. Biały szaman wypowiada ją, paląc nowy ogień i składając w nim ofiarę z białego kumysu. Po niej następuje wspólne kumysopicie wszystkich świętujących. Kumys do dziś pozostaje jednym z ulubionych napojów Jakutów. Starsi przedkładają go nad colę i inne kolorowe oferty wcale dobrze zaopatrzonych w Jakucji sklepów i żartują, że uderza do głowy nie mniej niż szampan.
Tagi:
MIchał Książek