O Rishim Sunaku można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że w brytyjskiej polityce zwiastuje jakąkolwiek zmianę Kiedy w ubiegłym tygodniu stanął przed wejściem do siedziby brytyjskich szefów rządu na Downing Street 10, sprawiał wrażenie, że za wszelką cenę powstrzymuje się od uśmiechania. W chwili swojego największego politycznego triumfu, momencie bez wątpienia historycznym dla całego kraju, Rishi Sunak bronił się przed publicznym okazaniem emocji. Do tego stopnia, że przepytani natychmiast przez brytyjskie media eksperci od mimiki zaczęli stawiać hipotezy o widocznym na twarzy nowego premiera stresie, lękach, a nawet przerażeniu. Tajemnica wyjaśniła się kilka godzin później – przeciek z grona najbliższych współpracowników ujawnił, że zachowanie powagi doradzili mu konsultanci wizerunkowi. Bardziej ze względu na sytuację w kraju niż na samą postać Sunaka i jej publiczny odbiór. Wielka Brytania znajduje się w kryzysie tak głębokim i wielopłaszczyznowym, że właściwie nie wiadomo, który pożar trzeba gasić najpierw. Uznano więc, że uśmiechać się w tym przypadku nie przystoi. Brytyjska interpretacja amerykańskiego snu Zwłaszcza że Rishi Sunak będzie musiał wykonać tytaniczną pracę, żeby ktokolwiek na Wyspach uwierzył w niego jako państwowca. Gotowego do poświęceń dla ojczyzny męża stanu, któremu zależy na czymś więcej niż na władzy i pieniądzach. Trzeci w tym roku brytyjski premier jest pierwszym w historii kraju niebiałym mężczyzną na tym stanowisku. Jest też pierwszym niechrześcijaninem, pierwszą osobą pochodzącą z postimperialnej mniejszości etnicznej, spadkobiercą wielkiej migracji na Wyspy po zgaszeniu przez Londyn światła w swoich koloniach po II wojnie światowej. Pod tymi względami już zapisał się na kartach historii, symbolizując nowość w brytyjskiej polityce. Problem jedynie w tym, że jeśli o nowości chodzi, to dalej nie ma już co wymieniać. Jego indyjskie pochodzenie śmiało można uznać za doskonały czynnik rozpraszający. Łatwo się na nim zatrzymać i na jego podstawie uwierzyć, że Sunak dokonał w swojej karierze brytyjskiej interpretacji amerykańskiego snu – od etnicznie odmiennego imigranta w raczej zamkniętym, konserwatywnym społeczeństwie do człowieka zajmującego najważniejsze stanowisko w państwie. On sam, będąc politykiem nad wyraz sprawnym, szczególnie w kwestiach medialnych, doskonale to zresztą wykorzystuje. Używa swojego podchodzenia jako dowodu, że różni się od poprzedników na stanowisku szefa Partii Konserwatywnej – tak do siebie podobnych, jakby byli spod sztancy. 13 spośród 17 powojennych brytyjskich premierów ukończyło Oksford, w tym wszystkie trzy kobiety. Niektórzy, jak David Cameron i Boris Johnson, tam właśnie się poznali, należąc do tyleż owianego legendami, co kontrowersyjnego Klubu Bullingdona, tajnego stowarzyszenia dla bogatych i uprzywilejowanych studentów Oksfordu. Prawie wszyscy wcześniej uczyli się w elitarnych, bajecznie drogich szkołach średnich, takich jak Eton, Harrow czy Winchester. Ich droga do sukcesów politycznych też była już wydeptana przez wcześniejsze pokolenia. Praca w sektorze finansowym, potem chwila w mediach albo prawicowym think tanku. I tzw. safe seat, bezpieczne miejsce, start w wyborach z okręgu konserwatywnego do szpiku kości. Kilka funkcji w Westminsterze i wreszcie od dawna antycypowany awans na szefa partii. Co więcej, kariery te były zaprojektowane często przez sam system klasowych przywilejów, który niekoniecznie oferował alternatywy. Władza prędzej czy później musiała wpaść w ich ręce. Rishi Sunak jest po prostu nowszą wersją tej opowieści. Jeśli – choć bardzo na siłę – rzeczywiście szukać w jego postaci jakiejkolwiek nowości, można co najwyżej stwierdzić, że jest spełnionym snem konserwatywnych strategów ostatnich lat, takich jak nieżyjący już Roger Scruton czy były doradca Johnsona Dominic Cummings. Brytyjskie elity od upadku imperium cierpią na dość silny kryzys tożsamościowy. Tęsknota za koloniami szybko wyszła poza margines politycznego głównego nurtu, zmonopolizowana później przez prawicowych hochsztaplerów w typie Nigela Farage’a i innych, już otwarcie rasistowskich, nacjonalistów spod znaku Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) czy Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP). Z drugiej strony w imperium brytyjskim zawsze chodziło o samą Brytanię, o jej międzynarodową pozycję – a ta topniała w oczach z każdą kolejną dekadą. Wśród torysów powstał więc ruch zwolenników czegoś, co Anne Applebaum zdefiniowała jako nostalgiczną restaurację – a więc próby odtworzenia przeszłości w warunkach współczesności. Skoku w XXI w., erę cyfrową i zglobalizowaną gospodarkę, ale bez podnoszenia
Tagi:
Anne Applebaum, bankierzy, bankowcy, biznes, BNP, Boris Johnson, brytyjska polityka, brytyjskie elity, David Cameron, elity, emigranci, Emmanuel Macron, Eton, Europa Zachodnia, Giorgia Meloni, Goldman Sachs, gospodarka, Harrow, Indusi, Janan Ganesh, kapitalizm, klasy społeczne, Klub Bullingdona, kolonializm, korporacje, Lewica, liberalizm, Liz Truss, Margaret Thatcher, neokolonializm, neoliberalizm, nierówności, Nigel Farage, Oksford, Olaf Scholz, Oxford, państwo dobrobytu, państwo opiekuńcze, Partia Konserwatywna (Wielka Brytania), Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), Pedro Sánchez, polityka gospodarcza, polityka społeczna, pracownicy, pracownicy najemni, prawa pracownicze, protesty pracownicze, renta kapitałowa, Rishi Sunak, Roger Scruton, socjalizm, Southampton, społeczeństwo, Tony Judt, torysi, UKIP, Uniwersytet Stanforda, walka klas, Wielka Brytania, Winchester, związki zawodowe, związkowcy