Wprawdzie Daniel Passent, mistrz felietonu, przypomniał ostatnio na łamach „Polityki” aktualność książki prof. Franciszka Ryszki pasującej do opisu polskiej rzeczywistości, ale dobrych diagnoz nigdy dość. Chodzi oczywiście o książkę „Państwo stanu wyjątkowego”, która jest wszechstronnym kompendium wiedzy o mechanizmach działania państwa III Rzeszy. Kiedy poznawałem prof. Ryszkę na początku lat 90. jako student pierwszego roku socjologii, ukazało się jego dwutomowe dzieło o hiszpańskim anarchizmie. Jak sam wówczas twierdził, w reakcji na wieloletnie studia nad państwem totalnym, które budowali w latach 30. faszyści w Niemczech, kilka kolejnych lat świadomie poświęcił na opisywanie całkowitej opozycji do państwa faszystowskiego, czyli społeczeństwa pełnej wolności, jakie tworzyli hiszpańscy anarchiści. Gdy w 1992 r. we wrocławskim Kalamburze, w gościnnych progach Bogusława Litwińca, odbywała się debata o aktualności anarchizmu i szansach na realizację koncepcji wolnościowych w Polsce, nikt nie przypuszczał, że analizując sytuację polityczną w naszym kraju, trzeba będzie sięgnąć po wcześniejszą publikację prof. Ryszki. Tak niestety się stało, że analiza systemu faszystowskiego i jego prób łamania systemu sądowniczego oraz zastraszania opinii publicznej jest znowu przydatna. Kiedy się czyta takie opisy początków III Rzeszy, skóra cierpnie: „Zasada niezawisłości sędziego pozostała formalnie w mocy, ale nie tamowało to wcale drogi do krytyki wyroków sądowych, nieraz bardzo ostrej, za którą kryły się niedwuznaczne zapowiedzi podporządkowania sądownictwa partii. W wyobrażeniu samego führera (…) tryb postępowania sądowego był zbyt powolny, a zasady prawomocności wyroków w ogóle nie do przyjęcia”. Czy to czegoś nie przypomina? Ryszka w dalszej części opisuje kolejne kroki nazistów: „Sądownictwo poddane zostaje nowym zabiegom przypominającym procedurę »wojennego uproszczenia administracji«, ale mającym na celu nie tylko kontrolę administracyjno-polityczną resortu, lecz również wprowadzenie nadzwyczajnych środków rewizji wyroków”. Rewizja nadzwyczajna marzy się też obecnej władzy. Wtedy Carl Schmitt stojący na czele Związku Prawników Narodowo-Socjalistycznych uzasadniał te działania następująco: „Egzystencja państwa stanowi najwyższe dobro i jedyną miarę suwerenności – stąd »porządek konkretny« stoi wyżej niż »porządek prawny«”. Dziś poseł Morawiecki, który nawet nie jest prawnikiem, ogłasza: „Nad prawem jest dobro Narodu! Prawo, które nie służy narodowi, to bezprawie”. Analogii jest więcej. Kiedy naziści zdobywali władzę w Niemczech, lewicowa inteligencja twórcza przegrała batalię o wpływ na politykę czy kulturę. Dziś nawet nie ma swojego języka, a w debacie publicznej jest w ogóle nieobecna. Wtedy jej przedstawiciele skończyli albo w więzieniach, albo na emigracji. A dziś? Zasada wodzostwa obowiązująca w NSDAP, z jednoosobowym, nieobliczalnym wodzem na szczycie piramidy partyjnej i zorganizowanymi na wzór wojskowy masami w pełni podporządkowanymi kierownictwu partii, jak się okazuje, może sprawdzać się też dziś. Wódz i jego drużyna wyznaczają cele ataków i demaskują kryjących się „zdrajców” sprawy narodowej. Ale swoim wiernym wynagradzają to awansem społecznym i dobrze płatnymi stanowiskami w biznesie oraz w administracji rządowej. Bohaterowie książki Ryszki o rewolucji anarchistycznej w Hiszpanii przypominali, że wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed strukturami represyjnego państwa. A naprawdę odetchnąć pełną piersią można dopiero na obszarze, na który nie sięgają jadowite macki różnych państwowych ośmiornic. Łatwiej to dostrzec, kiedy można obserwować, jak państwo wchodzące w fazę stanu wyjątkowego zaczyna w sposób jawny traktować swoich obywateli jak największych wrogów. Gdy tępy przymus i pełna inwigilacja pozostające w dyspozycji funkcjonariuszy państwa stają się głównym środkiem kontaktów ze społeczeństwem. Jeżeli odpowiedzią na praktyki autorytarnego państwa będzie anarchistyczny gniew, to władza będzie bezsilna. Gorzej, kiedy zapanują apatia i konformistyczne wycofanie. Obecna gra na czas sprzyja raczej obozowi władzy, który po cichu może przesuwać linię swojego panowania, nie zaś opozycji. Próba „naturalizacji” autorytarnych praktyk i ukazywania ich jako czegoś „normalnego” i „zwyczajnego” w państwie, łatwiej może się powieść, kiedy odbywa się w atmosferze milczenia, wycofania i cichego przyzwolenia społeczeństwa. Otwarty konflikt, choć ryzykowny i nie zawsze przyjemny, dynamizuje sytuację i blokuje „autorytarną stabilizację”. Dlatego to społeczeństwo obywatelskie powinno zarządzać zarówno „kalendarzem politycznym”, jak i tematami debaty publicznej. Na razie oficjalna opozycja jedynie reaguje na pomysły PiS, zamiast narzucać w debacie swoje