Na sytuację lewicy, tej zorganizowanej i mającej jakieś struktury, patrzę sceptycznie. Po Kongresie SLD tego sceptycyzmu mi sporo przybyło. Wyniszczająca, prawie dwuletnia walka o faktyczne przywództwo nad partią doprowadziła do paraliżu decyzyjnego i programowego. Delegaci, wiedząc o tej dwuwładzy, zawyrokowali malutką większością, kto jest bardziej winien słabości Sojuszu, małej wiarygodności i niskiego poparcia społecznego. Wybrali Grzegorza Napieralskiego, który obiecał wszystkim rychłą odmianę złej passy. Kandydatury na wiceprzewodniczących (zwłaszcza tych niewybranych) pokazują, kto miał osobiste powody, by poprzeć nowego przewodniczącego. Są na tej liście działacze tak małego formatu, że chęć budowania z nimi europejskiej partii przekracza granice absurdu. Widziałem już wiele zjazdów, różnych zresztą partii. Zawsze brało w nich udział trochę ludzi przypadkowych. Ale oni mieli przynajmniej tyle rozumu, by siedzieć cicho. Tym razem rewolucyjne nastroje ośmieliły tych ludzi z księżyca do szczególnej aktywności. Oczywiście poza salą obrad. To, co można było usłyszeć w kuluarach od tej części delegatów, wskazuje, że pierwsze, co by musiał zrobić nowy przewodniczący, to albo ich resocjalizować, albo wyeliminować z życia partyjnego. Czy stać go na to, by tak postąpić z własnymi stronnikami? Najgłośniejszą grupą delegatów byli reprezentanci młodzieżówki partyjnej. Młodych łatwo zdemoralizować obiecankami, blichtrem władzy i salonów. Zmanipulowani idą w wyznaczonym kierunku, tratując przeciwników. Tylko co dalej? Skromna, delikatnie mówiąc, wiedza blokuje im wszelkie awanse. Poza polityką. Nie słyszałem jednak, by gdzieś była poważna partia, w której ton nadają ludzie ledwie startujący w polityce. I tak słabo do tego zawodu przygotowani. Ci, którzy sypali płatki róż przed Olejniczakiem, sypią je jeszcze gorliwiej przed Napieralskim. Ale na szczęście dla SLD wielu ma poglądy polityczne. I przy nich obstaje. Nawoływanie do utrzymania jedności partii nie jest przypadkowe. Sojusz jest pęknięty prawie w połowie. Wystarczy parę głupstw, by ze szczeliny zrobiła się przepaść. Nikt tego nie chce. Ale od wojowania mieczem do stołu obrad trudna droga. Wymagająca przede wszystkim zaufania. A tego w SLD bardzo, bardzo ubyło. Jeśli więc nie stół, to kolejny etap przedkongresowej bijatyki. I prawdopodobny finał, jak w przysłowiu, że kto mieczem wojuje, ten od miecza zginie. Porozumienie jest wyzwaniem i problemem głównie dla tego, który wygrał. W polityce to on musi umieć wyciągnąć rękę i ułożyć się z rywalem. To mało komfortowa sytuacja, zwłaszcza dla kogoś, kto już wie, jakie mogą być skutki tej wyrozumiałości. Liderów partii nie rozlicza się z bojowości, ale z umiejętności otwierania się na nowe środowiska i przyciągania sympatyków. Bojowość i twardość jest tylko jednym z wielu środków, które trzeba umieć stosować. Jednym z wielu, a nie jedynym. A jedno, co na pewno zostanie po kongresie, to długa lista nowych pytań, na które trzeba odpowiedzieć. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański