Znam swoje miejsce w szeregu, ale mam również poczucie swojej ceny i historii, w której też mam jakieś miejsce. Nie będę udawał, że tak nie jest Michał Bajor – piosenkarz i aktor Mody się zmieniają, popularność zyskują coraz to nowe trendy, a pan konsekwentnie jest wierny sobie – swojemu stylowi, swojej muzyce. Czy taka wierność oznacza duży koszt zwalczania pokusy wskoczenia czasami do głównego nurtu, pobiegania za okładkami, ściankami? – Myślę, że od setek lat, od kiedy istnieją artyści, kolejne pokolenia i repertuarowe mody siłą rzeczy szturmem zdobywały coraz młodszych odbiorców, a starsi wykonawcy, w zależności od ich talentu i indywidualności, byli kopiowani, pamiętani i pewnie również zawodowo aktywni. I to chyba do dzisiaj się nie zmieniło. Doszły w ostatnim stuleciu nowinki technologiczne, a w ostatniej dekadzie paparazzi i internet. I to przede wszystkim daje nowościom megasiłę. Mam takie niezbyt zgrabne powiedzenie, że nagrana na pastwisku do podkładu muzycznego, bucząca w takt muzyki krowa po 24 godzinach puszczania jej w radiu, internecie i telewizji stanie się przebojem. Proszę nie kazać mi tego rozwijać. Reasumując, jest wielu kapitalnych młodych, często charyzmatycznych wykonawców, ale i wielu mistrzów, wciąż w pełnej formie i z własnym sporym gronem odbiorców. Dzięki m.in. wierności swojemu stylowi. Jak podchodzi pan do celebrytów, którzy są znani z tego, że są znani? – Niektórych nazywam chwilkami, bo rzeczywiście po paru sezonach znikają w zapomnieniu, ale jest też ogromna liczba niezwykle zdolnych artystów, którym mocno sekunduję, z którymi utrzymuję zawodowy i prywatny kontakt, doceniam ich pracę i talent. A to, że w tej chwili szum medialny wokół nich jest celebrycki? Cóż, tak musi być. Za parę lat zostaną uznanymi zawodowcami, nijacy celebryci odpadną, kolejna utalentowana część dołączy do tych najzdolniejszych itd., itp. Normalna kolej rzeczy. Panu jest dobrze tam, gdzie pan jest? Umościł się pan w swojej niszy? – Nie odczuwam swojej 45-letniej kariery zawodowej w kategoriach początku, rozwoju czy rozglądania się za metą. Od debiutu w wieku niespełna 16 lat aż do dzisiaj miałem bardzo, bardzo dużo szczęścia. Celebrytą na tamte lata i obecność w publikatorach też byłem. Pracowałem z największymi reżyserami filmowymi i teatralnymi, nagrałem 20 płyt z kompozycjami i tekstami najlepszych twórców, zagrałem i zaśpiewałem z plejadą aktorstwa i najlepszymi wykonawcami kilku pokoleń. Wreszcie nagrałem dla telewizji kilka pełnych recitali i dałem kilka tysięcy koncertów. A końca nie widać. Słowem, niestrudzenie idzie pan pod prąd. – Z tego wszystkiego, co do tej pory powiedziałem, jasno wynika, że choć znam swoje miejsce w szeregu, to mam również poczucie swojej ceny i historii, w której części związanej z kulturą i sztuką mam już jakieś miejsce. Nie będę udawał, że tak nie jest. Nie lubię fałszywej skromności… Jak dzisiaj patrzy pan na muzykę? W jaki sposób jej znaczenie i waga różnicują się w stosunku do tego, jakie znaczenie i wagę miała dla pana, gdy pan zaczynał? – W sumie lubię każdy rodzaj muzyki. Tak było od małego chłopaka. Rodzice poznali mnie z operą, muzyką rozrywkową, a nawet z regionalnymi stylami. Jestem pewien, że gdyby dzisiejsi rodzice robili tak samo, mniej byłoby agresji i braku tolerancji. Wszak muzyka łagodzi obyczaje. To bardzo prawdziwe powiedzenie. Ale od razu muszę zastrzec, że nie oznacza to mojej fascynacji wszystkimi dzisiejszymi gatunkami muzycznymi, szczególnie tymi bez składu literackiego i z rąbanką muzyczną. Na szczęście jest pilot, którym można zmieniać kanały. To inaczej zapytam: winyl czy mp3? – Bardziej jestem liberałem, ale zdziwi się pan, bo część mnie, ta bardziej konserwatywna, nie wynika z niechęci do nowinek elektronicznych, płyt winylowych czy mp3. Bierze się z braku czasu i… z lenistwa (śmiech). Słucham tej muzyki, którą mam ochotę słuchać, i na nośnikach, które wpadną mi w ręce. Specjalnie nie znam się na muzyce elektronicznej, ale nie przypuszczam, żeby kompletnie wyparła inne gatunki. Jak podsumowałby pan swoją ewolucję muzyczną? Czy potrafi pan wskazać najważniejsze wydarzenia na linii czasu, które zaprowadziły pana do miejsca, w którym dziś pan się znajduje? – Nie ma żadnej ewolucji muzycznej. Od początku pracowałem z najlepszymi i to oni ukształtowali moją drogę, a publiczność tylko potwierdziła trafność takiego wyboru i konsekwencji repertuarowej. Do dzisiaj śpiewam od października do czerwca po kilkanaście koncertów