Z jakiegoś powodu dzieci nie uczą się podczas lekcji. Jak sam im nie wytłumaczę, to nie zrozumieją. Edukacja po reformie – Pracuję od godz. 5.30 do 13.30. Mam jeszcze młodsze dziecko, niemowlaka. Jeśli daję radę, to pilnuję, żeby córka odrobiła wszystkie lekcje, ale nie zawsze się udaje. Zwykle zajmuje nam to dwie-trzy godziny. Najgorzej jest z matematyką, córka zupełnie sobie nie radzi – opowiada Ewa, matka trzecioklasistki z niewielkiej miejscowości w Mazowieckiem. Iwona, samotna matka drugoklasisty: – Jeśli go nie dopilnuję, to nie zrobi. A jak nie zrobi więcej niż dwa-trzy razy, jestem wzywana do szkoły. Najtrudniejsza jest dla mnie pomoc w angielskim, bo ja po angielsku nie mówię. Myślę o korepetycjach, ale na razie brakuje pieniędzy. – Z jakiegoś powodu dzieci nie uczą się podczas lekcji – dodaje Jacek, ojciec bliźniaków w trzeciej klasie warszawskiej podstawówki i syna w klasie szóstej. – Jak sam im nie wytłumaczę, to nie zrozumieją. Wszystko zrzucane jest na rodziców. – Dziesięciolatek jest w stanie się skupić najwyżej przez 30 minut, zakładając, że nie ma zaburzeń uwagi – mówi psycholożka kliniczna Patrycja Kochan, pracująca jednocześnie jako psycholog w szkole podstawowej w Warszawie. U młodszych dzieci ten czas jest jeszcze krótszy. Z opowieści rodziców wynika zaś, że ilość zadawanych prac domowych przekłada się na godziny spędzone nad lekcjami. Problem dostrzegał także rzecznik praw dziecka Marek Michalak, który w zeszłym roku kilkakrotnie apelował do szefowej MEN w tej sprawie. „Badania wskazują na możliwe problemy uczniów z mniej zamożnych rodzin – niedysponujących spokojnym miejscem do nauki w domu lub niemających wystarczającej ilości czasu ze względu na dodatkowe obowiązki domowe – czytamy w drugim już wystąpieniu RPD z października 2017 r. – Jak wskazują autorzy badania, prace domowe mogą przyczyniać się do powiększania różnic między uczniami o różnym statusie społeczno-ekonomicznym. (…) Nie można przerzucać na rodziców odpowiedzialności za jakość edukacji”. W odpowiedzi na pismo rzecznika Anna Zalewska przypomniała, że „o tym, jakie prace domowe zadawać swoim uczniom (w znaczeniu ilościowym i jakościowym), decyduje nauczyciel”. Podkreślała przy tym, że „samodzielne wykonanie pracy domowej powinno być dla ucznia źródłem satysfakcji i motywacji do nauki”. – Nie chodzi o to, że ja tę pracę domową odrabiam za nią – mówi Ewa, urażona pytaniem, na ile ingeruje w odrabianie lekcji. – Ale jeśli nie sprawdzam, to nie zrobi. Poza tym trzeba czasem coś wytłumaczyć, pomóc zrozumieć polecenie itd. – Pamiętam, jak na zebraniu z rodzicami nauczycielka prawie nakrzyczała na jedną z matek za częste nieprzygotowanie córki do lekcji – wspomina Kinga, której córka chodzi do czwartej klasy podstawówki w Warszawie. – Dziecko było jej zdaniem zaniedbane, dokładnie to słowo padło z jej ust, przy wszystkich. Siedziałam cicho i bałam się, że zaraz padnie na mnie. To była pierwsza klasa, a na odrabianiu pracy domowej upływały nam całe popołudnia. Tylko że ja mam męża i jedno dziecko, a ta kobieta była sama z trójką w wieku dwa, cztery i sześć lat. Po pismach rzecznika praw dziecka MEN zaapelowało wprawdzie do nauczycieli o zmniejszenie ilości zadań domowych, ale na tym się skończyło. – Aż coś się we mnie burzy – komentuje dr Przemysław Sadura, badacz systemu edukacji z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Minister edukacji nie jest od tego, żeby apelować do nauczycieli, ale od tego, żeby stworzyć taki program nauczania, który dałoby się zrealizować w ramach obowiązkowych zajęć w szkole. Tymczasem tak nie jest. Sadura przytacza wyniki badania zleconego przez RPD i dotyczącego zeszłorocznych siódmoklasistów: nauczyciele zgodnie przyznają, że nie wyrabiają się z programem. 40% – tyle podstawy programowej udaje się zrealizować z przedmiotów ścisłych, 60% – jeśli chodzi o inne przedmioty. Uczniowie natomiast deklarują, że spędzają nad lekcjami średnio około trzech godzin, nie licząc pracy w weekendy. – Jednak niemała grupa badanych uczniów deklarowała pięć godzin – dodaje Sadura. – Nauczyciele nie zadają tyle ze złej woli, ale dlatego, że programu nie da się zrealizować tylko na lekcjach. Program nauczania jest nieproporcjonalnie obszerny w stosunku do liczby godzin lekcyjnych. W efekcie odpowiedzialnością za edukację uczniów obciążeni są przede wszystkim rodzice. Jeśli mają wystarczająco dużo czasu, kompetencji, pieniędzy