Konflikty między nauczycielami i rodzicami skończą się, kiedy obie strony zrozumieją, że powinny współpracować, zamiast walczyć o to, kto ma rację W ostatnich latach rodziców okrzyknięto w mediach najgorszym, co mogło spotkać szkołę od dłuższego czasu. Podobno stali się nieznośni i roszczeniowi wobec nauczycieli niczym najwybredniejsi klienci, którym dostarczany jest produkt typu „najlepszy stosunek ceny do jakości”. Ten klimat obecnie się zmienia, m.in. za sprawą wspólnej walki przeciwko reformom ministra Czarnka, jednak temat sporów na linii rodzice-nauczyciele pozostaje gorący. Świadczą o tym liczne wpisy na nauczycielskich forach o tym, jak rozmawiać z rodzicami. Możemy w nich znaleźć masę rad – od zwykłych koleżeńskich wymian myśli po wpisy doświadczonych mediatorów, których pomysły brzmią niekiedy jak sposoby na oswajanie dzikich zwierząt. Oczywiście nic nie jest czarno-białe, ale zarzewiem największym konfliktów okazuje się przestarzała i nieewoluująca szkoła. To nie moje dziecko – Problem szkoły polega na tym, że jest ona niestety szczególnym miejscem, jeżeli chodzi o generowanie problemów, ale jest równie szczególnym miejscem, jeżeli chodzi o brak umiejętności ich rozwiązywania. I zbyt częste udawanie, że ich nie ma. To powoduje, że problemy z czasem narastają, co jeszcze bardziej komplikuje sprawy, oddala, czasem wręcz uniemożliwia ich rozwiązanie, a strony nauczyciel-rodzic skutecznie pozbawia szansy porozumienia się – mówi Anna Szulc, nauczycielka matematyki, autorka książki „Nowa szkoła. Zmianę edukacji warto zacząć przy tablicy”. Spory rodziców z nauczycielami stawały się przez ostatnie 30 lat coraz powszechniejsze, a przecież kiedyś sprzeciwienie się nauczycielowi było wręcz nie do pomyślenia. Dlatego niektórzy twierdzili, że zjawisko to jest pokłosiem upadku autorytetu nauki i nauczycieli lub, wręcz przeciwnie, że pedagodzy nie wyszli jeszcze ze swoim myśleniem o szkole z PRL. Jeszcze inni uważali, że doprowadził do tego konsumpcjonizm. Prawda jest taka, że rację mają po trosze wszyscy. – Problemy w komunikacji pojawiają się zawsze wtedy, kiedy nie ma kontaktu z rodzicami. Brak możliwości porozmawiania, widywania rodziców na regularnych spotkaniach lub brak chęci zmierzenia się z problemami, zanim jeszcze wybuchną nam w twarz, utrudnia pracę nauczyciela. Kiedy wzywam rodzica i mówię mu o swoich obserwacjach lub podejrzeniach, chciałabym współpracy, pomocy, konsultacji ze specjalistą, który ma większą wiedzę lub doświadczenie ode mnie. A często słyszę: „Mój Jasiu? Nigdy…” – opowiada nauczycielka i wychowawczyni Ewa Drobek. Jednym z problemów w komunikacji między nauczycielami a rodzicami, jaki pojawiał się w ostatnich latach, było przeniesione ze sfery komercyjnej podejście tych drugich do instytucji szkoły. W tej narracji rodzic oddający dziecko pod opiekę jest klientem, który dostaje usługę, a że płaci (w tym wypadku najczęściej podatki), to wymaga. Wiele edukatorek i edukatorów wskazuje, że rodzice żyjący w takim przeświadczeniu oczekują najczęściej, że ktoś zajmie się ich dzieckiem, jakby było jedyne w klasie, a na dodatek upilnuje go od rana do wieczora. – Jestem wychowawcą w klasie III liceum, a więc moi wychowankowie są już pełnoletni. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po dwóch dniach nieobecności jednej z uczennic dyrektor dostał telefon od wściekłego rodzica ze skargą na mnie, że nie powiadomiłem nikogo, że córka wagaruje – żali się Robert, nauczyciel historii z województwa kujawsko-pomorskiego. Podobne zachowania dostrzegają też inni rodzice. – Mój syn chodził przez kilka lat do szkoły społecznej. Powiem krótko: było mi żal tych nauczycieli, kiedy patrzyłam na chamstwo niektórych rodziców podczas wywiadówek – relacjonuje Gabriela z Wrocławia. – Ludzie potrafili na zebraniach mieć pretensje o wszystko, a nauczycieli, którzy bardzo się starali, traktowali z typową dla dorobkiewiczów pogardą: „Płacę ci, więc mojemu dziecku wszystko wolno”. Mam porównanie ze szkołą powszechną, do której teraz chodzą nasze pociechy. Tam nauczyciele nie mają tyle czasu ani dla dzieci, ani dla rodziców. I wszyscy muszą sobie jakoś radzić. Z opinii nauczycieli wynika, że część rodziców nie bierze aktywnego udziału w życiu szkolnym. Ich rola zaczyna się i kończy na przywożeniu dziecka i odbieraniu go z placówki. Co więcej, to oni są najbardziej roszczeniową grupą, kiedy już dochodzi do konfrontacji. – Trudna sytuacja jest wtedy, kiedy rodzic nie wypełnia swoich obowiązków, nie interesuje się sprawami dziecka
Tagi:
Akcja Demokracja, Anna Szulc, Beata Molik, dzieci, edukacja, Ewa Drobek, Kartka do Czarnka, Komitet Obrony Demokracji, konsumpcjonizm, Lublin, Ministerstwo Edukacji, młodzież, nauczyciele, obyczaje, oświata, polskie rodziny, Przemysław Czarnek, rodzice, społeczeństwo, szkolnictwo, szkoły, Wolna Szkoła, Wrocław