Szlanta na wylocie

Szlanta na wylocie

Uchwała Rady Nadzorczej Stoczni Gdynia przerwała karierę Menedżera Roku Odwołanie ze stanowiska, sprawy rozpatrywane przez prokuraturę i brak absolutorium – tak zakończyło się sześć lat zarządzania przez Janusza Szlantę Grupą Stoczni Gdynia. Prezes, który jeszcze dwa lata temu otrzymał tytuł Menedżera Roku, chciał kupować fińską stocznię, a kierowana przez niego firma dostała nagrodę Eksportera Roku, teraz wskazywany jest jako główny winny balansowania stoczni na granicy bankructwa. Oskarża się go nie o błędne decyzje, ale o przeprowadzenie niejasnych i niekorzystnych dla zakładu operacji finansowych. Karierę menedżerską Janusz Szlanta rozpoczął w Radomiu. Był tam szefem Agencji Rozwoju Regionalnego, która miała ambicję restrukturyzacji radomskiego przemysłu. Następnie został wojewodą. Po dymisji z tego stanowiska wyjechał z Radomia i został doradcą prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu, a potem jednym z dyrektorów Polskiego Banku Rozwoju. W 1996 r. doprowadził do przejęcia przez bank akcji Stoczni Gdynia. Trzy lata później został jej prezesem i dyrektorem naczelnym. – Nie spodziewałem się takiej decyzji – mówił Janusz Szlanta dziennikarzom, gdy 26 marca 2003 r. rada nadzorcza stoczni odwołała go ze stanowiska. – Mamy opracowany plan restrukturyzacji zakładu, ale takie są prawa tego rynku. O tym, że prawa rynku są brutalne, były prezes miał okazję się przekonać kilkanaście dni temu. 25 lipca nie otrzymał od akcjonariuszy stoczni absolutorium za poprzedni rok. Prawdopodobnie jednym z głównych powodów takiej decyzji było 18 mln zł, które Stocznia Gdynia jest winna Bankowi Ochrony Środowiska. Nie jest to kwota, którą zakład pożyczył od banku. To kwota, którą stocznia musi oddać, ponieważ jest poręczycielem Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego – firmy, której kapitał zakładowy wynosi 102 tys. zł. Podejrzenia akcjonariuszy budzi to, że zarówno w zarządzie, jak i w radzie nadzorczej stoczni decydujący głos mieli właściciele SFI – Janusz Szlanta, Hubert Kierkowski i Andrzej Byczkowski, można więc dojść do wniosku, że miał tu miejsce konflikt interesów. Janusz Szlanta jako prezes stoczni poręczył kredyt Januszowi Szlancie – właścicielowi SFI. – O tym, że nie było tu nadużyć, może świadczyć decyzja rady nadzorczej, która rekomendowała akcjonariuszom udzielenie mi i innym osobom z poprzedniego zarządu absolutorium – odpowiada Janusz Szlanta. – Niestety, na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy dużą rolę odgrywają emocje, a względy merytoryczne mogą zejść na dalszy plan. Mam nadzieję, że szybko wyjaśnione zostaną wszystkie wątpliwości dotyczące decyzji podejmowanych przez prowadzony przeze mnie zarząd. – Walne zgromadzenie akcjonariuszy uznało, że nie można uwolnić od odpowiedzialności ani prezesa Janusza Szlanty, ani wiceprezesa Huberta Kierkowskiego, ani przewodniczącego rady nadzorczej, Andrzeja Byczkowskiego – mówi Bolesław Senyszyn, przewodniczący rady nadzorczej. – Niewłaściwie wykonywali swoje obowiązki, w związku z czym trzeba się zastanowić, jak to się odnosi do powstałej szkody. Udzielenie absolutorium oznacza swoiste rozgrzeszenie, uznanie, że osoby dobrze pracowali. W obecnej sytuacji jest to niemożliwe. Oprócz wspomnianych już 18 mln, które stocznia musi spłacić BOŚ, ponieważ poręczyła SFI 13-milionowy kredyt, prokuratura bada też sprawę pięciomilionowego kredytu, zaciągniętego na przełomie lat 2000-2001 przez SFI w Banku Gospodarstwa Krajowego. Podobnie jak w poprzednim przypadku za SFI poręczyła Stocznia Gdynia. – Stało się tak, jak mówiliśmy wcześniej. Teraz tylko czekać na kolejne niespodzianki – mówi Leszek Świętczak, przewodniczący ZZ „Stoczniowiec”, wyrzucony przez poprzedni zarząd z pracy wbrew ustawie związkowej. – Nie trzeba być ekonomistą, aby stwierdzić na podstawie dokumentów, że była tu uprawiana tzw. wirtualna księgowość – na papierze wszystko funkcjonowało, a rzeczywistość była inna. – Kredyty były potrzebne na dokapitalizowanie stoczni – informuje Janusz Szlanta. – Pieniądze nie zniknęły, tylko pracowały w zakładzie. „Grzech pierworodny”, który umożliwił trzem właścicielom SFI pozyskiwanie kredytów wielokrotnie przewyższających wartość ich firmy dzięki poręczeniom Stoczni Gdynia, którą także zarządzali, popełnił skarb państwa. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 19 stycznia 2000 r. pisze: „W wyniku niewłaściwego nadzoru skarbu państwa nad kolejnymi etapami przekształceń własnościowych Stoczni Gdynia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 33/2003

Kategorie: Kraj