Szok po Columbii

Szok po Columbii

NASA planuje rewolucję w technologii kosmicznej. Dzięki zastosowaniu napędu nuklearnego podróż na Księżyc trwałaby 24 godziny, zaś na Marsa tylko dwa miesiące Miała to być rutynowa misja, 113. już lot wahadłowca. 16 minut przed lądowaniem zapłonęło błękitne niebo nad Teksasem. Prom kosmiczny Columbia, wdzierający się w atmosferę ziemską z szybkością meteorytu, rozpadł się z ogłuszającym hukiem na wysokości ponad 60 km. Na ziemię spadał deszcz rozpalonych szczątków. „Sceny jak w filmie „Wojna światów””, pisali później komentatorzy. Siedmioro astronautów z trzech krajów, Stanów Zjednoczonych, Izraela i Indii, zginęło w tej katastrofie. W historii eksploracji kosmosu zapisana została kolejna czarna karta. Los Columbii dopełnił się niemal w 17. rocznicę tragedii Challengera, który 28 stycznia 1986 r. eksplodował nad Florydą. Także wówczas siedmioosobowa załoga nie miała szans na przeżycie. Wtedy loty amerykańskich wahadłowców wstrzymano na 32 miesiące. Obecnie nie wiadomo, kiedy pozostałe trzy promy z okaleczonej floty orbitalnej USA oderwą się od ziemi. Agencja kosmiczna NASA usiłuje ustalić przyczyny dramatu. Pracują nad tym również niezależne komisje. Być może, Columbia od początku skazana była na zagładę. Tuż po starcie od wielkiego zewnętrznego zbiornika paliwa oderwał się ponadkilogramowy fragment piankowej izolacji i uderzył z impetem w spodnią część lewego skrzydła. Prawdopodobnie oderwał kilka płytek z kompozytów węglowych tworzących osłonę termiczną. Podczas wchodzenia w atmosferę temperatura zewnętrznej powierzchni wahadłowca przekracza 1600 stopni. Możliwe, że wtedy uszkodzenia lewego skrzydła doprowadziły do nagłego wzrostu temperatur i dezintegracji promu. Prawdopodobnie los Columbii przypieczętował jednak splot różnych przyczyn – uprzednio wahadłowce wracały ze znacznie poważniejszymi ubytkami osłony termicznej. Przeciętnie prom kosmiczny „gubi” podczas lotu około 50 płytek ceramicznych z 20 tys. (w 1988 r. Atlantis na skutek uderzenia fragmentu pomocniczej rakiety nośnej stracił takich płytek kilkaset i wylądował bezpiecznie). Być może, komputer pokładowy Columbii zawiódł i wydał błędne polecenie, odpalając dwie z czterech dysz sterujących, aby zmienić położenie promu (lądowanie odbywa się automatycznie, astronauci siedzą bez ruchu, wciśnięci w swe fotele). Takiej radykalnej interwencji komputera w procedurę lądowania nie było w żadnym z wcześniejszych lotów wahadłowca. Jak zwykle po spektakularnej kosmicznej (i nie tylko) katastrofie eksperci stwierdzają: „A nie mówiliśmy?”. Już dziewięć lat temu NASA otrzymała ostrzeżenie, że odrywające się podczas startu i lotu niewielkie fragmenty promu mogą okaleczyć wrażliwe spodnie powierzchnie płatów nośnych, co spowoduje zniszczenie statku. W kwietniu ubiegłego roku były dyrektor Rady Bezpieczeństwa Lotów Kosmicznych, Richard Bloomberg, bił na alarm: „Nigdy nie byłem tak zatroskany o stan wahadłowców jak obecnie”. Sama koncepcja eksploatacji promów kosmicznych spotkała się z ostrą krytyką. Pojazdy te zbudowano zgodnie ze stanem techniki lat 70. Najstarsza Columbia pierwszy lot odbyła w 1981 r. i planowano, że będzie realizować misje może nawet przez dwie dekady. „Zgodnie z przepisami autobus szkolny należy wymienić po 10 latach, lecz nieporównanie bardziej skomplikowany pojazd kosmiczny, mający chronić życie ludzkie w najbardziej ekstremalnych warunkach, ma pełnić swą misję przez lat kilkadziesiąt”, krytykują obecnie specjaliści. Wahadłowce były starannie konserwowane, jednak niemal przy każdej misji pojawiały się problemy – rysy na instalacjach paliwowych, pękające drzwi i wadliwe komputery. Brakowało części zamiennych do tak archaicznych urządzeń. Doszło do tego, że NASA poszukiwała na aukcjach internetowych elektronicznych chipów z lat 80., czyli z „epoki kamiennej” komputerów, niezbędnych do naziemnych systemów kontroli lotu. W agencji kosmicznej panuje frustracja, gdzyż najlepsi fachowcy zbliżają się do wieku emerytalnego, zaś budżet NASA był systematycznie redukowany – o 40% w ciągu ostatniej dekady! W tej sytuacji należy uznać niemal za cud, że od katastrofy Challengera do tragedii Columbii minęło aż 17 lat. Po utracie wahadłowca prezydent George W. Bush zapowiedział, że eksploracja kosmosu będzie kontynuowana. Złośliwi mówią, że gospodarz Białego Domu zainteresował się tym problemem dopiero po śmierci siedmiorga astronautów, bo jako gubernator Teksasu nie odwiedził ani razu centrum NASA w Houston. Prawdopodobnie tym razem przerwa w startach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2003, 2003

Kategorie: Świat