Po pięciu latach procesów może się okazać, że ABW niesłusznie oskarżyła agenta i jego przyjaciółkę Białorusinkę o szpiegostwo „Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku toczy się sprawa przeciwko byłemu funkcjonariuszowi ABW, który oskarżony jest o działanie na rzecz obcego wywiadu oraz ujawnienie tajemnicy państwowej i służbowej. Oskarżony utrzymywał kontakty z Olgą Solomenik, obywatelką Białorusi podejrzewaną przez ABW o działanie na rzecz białoruskiego wywiadu. Ujawnienie działalności szpiegowskiej oskarżonego oraz jego zatrzymanie w lutym 2008 r. było wynikiem rozpracowania dokonanego przez ABW. W tej sprawie wyłączono materiały dotyczące O. Solomenik, podejrzewanej o prowadzenie działalności szpiegowskiej na szkodę RP, za którą Prokuratura wydała list gończy”, chwalił się w pierwszym upublicznionym raporcie o działalności Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego za 2009 r. jej ówczesny szef Krzysztof Bondaryk. Przedwcześnie i chyba na wyrost. Dziewczyna Łukaszenki i Putina Po pięciu latach niejawnych procesów może się okazać, że cała sprawa jest dęta, a byłego kapitana delegatury ABW w Białymstoku Roberta Sławomira R. ukarano za najzwyklejszy romans, tyle że – niestety dla niego – z kobietą pochodzącą z kraju Aleksandra Łukaszenki. Każdy, kto stamtąd przybywa, chce się u nas osiedlić i prowadzić interesy, zaraz jest brany pod lupę przez służby. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy nie pracuje pod przykryciem dla tajniaków Baćki, a więc na pewno dla Putina, bo dla naszych specjalistów od bardzo bliskiego Wschodu to kwestia trudna do zniuansowania. 26 czerwca białostocki sąd apelacyjny uchylił wyrok z art. 231 par. 1 k.k. skazujący agenta na karę dwóch lat i dwóch miesięcy pozbawienia wolności (funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech). Sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia. Już w pierwszej instancji zarzut o szpiegostwo został uznany za bezzasadny, ale śledczy nie odpuszczali, twierdząc, że za miłostkami stało coś więcej, a kwiaty na powitanie i śniadanie do łóżka to sprytny kamuflaż Roberta i Olgi, aby ukrywać prawdziwe intencje i nadwyrężać delikatny system bezpieczeństwa naszej wschodniej granicy. Jak było naprawdę, do końca pewnie się nie dowiemy, ale spróbujmy uporządkować kilka faktów. Worecki jestem Na początku ubiegłej dekady Olga Solomenik i jej przyjaciółka Alena L. założyły w Białymstoku firmę Mistral sp. z o.o. Zajmowała się ona hurtową sprzedażą dachów z brezentu i materiałów budowlanych, handlowała też drewnem. Ale białostocka delegatura ABW czuwała, zgodnie z własnymi wytycznymi zaczęła sprawdzać, czy aby Mistral nie jest przykrywką białoruskiego KGB. Do dyskretnej misji został oddelegowany kapitan Robert. Zbierał informacje, analizował je, ale nie znalazł żadnych dowodów, że Olga i Alena to dwie groźne Maty Hari. Albo przynajmniej jedna z nich. – Roberta poznałam w siedzibie ABW przy ul. Żurawiej 69 w Białymstoku. Zaproszono mnie tam w związku z faktem ubiegania się o kartę stałego pobytu w Polsce. To Robert ze mną wtedy rozmawiał. Przedstawił się jako Worecki. Zaczęliśmy się spotykać – twierdziła w telefonicznej rozmowie ze mną Olga Solomenik. Rozmawialiśmy kilka miesięcy temu. Sama się ze mną skontaktowała. Teraz jej telefon milczy, na mejle też nie dostaję odpowiedzi. Aresztowanie kochanka W dniu, w którym koledzy kapitana przyszli po niego z kajdankami, Olga bawiła od niedawna w rodzinnej wsi Chilaki w obwodzie grodzieńskim. – Wracałam do Białegostoku i przed granicą dostałam telefon od koleżanki: „Nie wjeżdżaj do Polski!”. O co chodzi, pytam. Ona nie chce powiedzieć. Ja jej na to, że jeśli nie powie, to wjadę. Ona mi wtedy powiedziała, że mamy rewizję w domu, w biurze mojej firmy, bo szukają szpiega… Przestraszyłam się. Poza tym ABW wie, że w mojej rodzinie na Białorusi są prawie sami wojskowi: brat, mój były mąż. Szpiegiem w Polsce z tego powodu zostaje się chyba automatycznie, bez cienia dowodów, prawda? Prokuratura Okręgowa w Białymstoku wystawiła za nią list gończy. Została oskarżona o pracę dla białoruskiego wywiadu. Chciała wrócić do Polski, żeby opowiedzieć wysokiemu sądowi, że zaszło nieporozumienie, ale nie chciano jej dać listu żelaznego. Poszła do polskiego konsulatu w Grodnie, aby tam ją przesłuchano. Pokazano jej drzwi. Zgodnie z obowiązującym prawem, „konsul na wniosek sądu lub innego właściwego organu RP przesłuchuje strony, podejrzanych, świadków, biegłych.
Tagi:
Arkadiusz Panasiuk