Sekretarka chciała sprzedać koncernowi Pepsi sekrety swej firmy Koncerny Coca-Cola i Pepsi prowadzą nieubłaganą walkę o rynek. Niektórzy usiłują zbić na tym majątek. Nie zawsze uczciwymi metodami. Dyrektorzy Coca-Coli postanowili zdobyć przewagę nad konkurentem poprzez realizację tajnego Projektu Lancelot. W jego ramach przygotowano nowe produkty. W maju 2006 r. w centrali firmy Pepsi w Purchase w stanie Nowy Jork odebrano dziwny telefon. Osobnik przedstawiający się jako Dirk zapewniał, że zna szczegóły Projektu Lancelot, co więcej, może dostarczyć próbki nowych napojów. Wkrótce potem Dirk przysłał list, w którym twierdził, że ma dane marketingowe Coca-Coli z ostatnich czterech lat. „Pomyślcie tylko – zamiast zgadywać, co robi wasz konkurent, będziecie dokładnie wiedzieli, jakimi produktami i kampaniami reklamowymi zamierza on zaskoczyć”, głosiło pismo. Za tę przysługę autor listu żądał 1,5 mln dol. Pokusa była wielka, ale dyrektorzy Pepsi dzielnie się jej oparli. Obawiali się prowokacji. Przesłali więc kopię listu do kwatery głównej Coca-Coli. Szefowie Projektu Lancelot wpadli w panikę i zawiadomili policję. Do akcji wkroczyło FBI. Wytrawny funkcjonariusz Federalnego Biura Śledczego, Jerry Reichard, podał się za wysłannika firmy Pepsi, skłonnego zapłacić za tajemnice konkurencji. Okazało się, że Dirk to Edmund Duhaney, który w 2005 r. wyszedł z więzienia w Alabamie, gdzie odsiadywał pięcioletni wyrok za handel kokainą. FBI szybko ustaliło, że kompanem Duhaneya jest jego towarzysz z celi, Ibrahim Dimson, uznany za winnego defraudacji. Zdaniem Federalnego Biura Śledczego, główną rolę w spisku odgrywała jednak 41-letnia Joya Williams, sekretarka dyrektora Coca-Coli, odpowiedzialnego za sprawy globalne, pracująca ze swym szefem w kwaterze głównej firmy w Atlancie. W czerwcu agent Reichard przekazał Duhaneyowi ogółem 45 tys. dol. na poczet zaliczki za zdradę tajemnic konkurencji. Spotykali się m.in. na lotnisku w Atlancie, a funkcjonariusz FBI przyniósł gotówkę w pudełku. Kilka dni później na konto pani Williams trafiły 4 tys. dol. 5 lipca 2006 r. policja aresztowała trójkę konspiratorów. „Byłam śmiertelnie przerażona, kiedy ci ludzie wpadli do mojego mieszkania i wymierzyli we mnie broń”, żaliła się Joya Williams przed sądem. Funkcjonariusze znaleźli u niej całe stosy poufnych dokumentów firmy oraz próbki nowych, „tajnych” napojów w zielonych butelkach. W październiku Duhaney i jego kompan przyznali się do winy, twierdzili też, że to sekretarka z Coca-Coli była inicjatorką spisku. Wyrok w ich sprawie jeszcze nie zapadł. Natomiast pani Williams energicznie zapewniała o swej niewinności. W lutym stanęła przed sądem w Atlancie (oczywiście została zwolniona z pracy natychmiast po aresztowaniu). Prokurator Byung J. Pak twierdził, że postanowiła zdradzić tajemnice Projektu Lancelot powodowana chciwością, a także potrzebą – używając karty kredytowej, zadłużyła się bowiem na 45 tys. dol. (podczas gdy jej roczna pensja wynosiła 46 tys.). Oskarżona zapewniała, że dokumenty gromadziła, bo nie radziła sobie z pracą w biurowych godzinach i musiała nadrabiać zaległości w domu. „Zaległości tych było dużo, ponieważ mój szef, dyrektor Sanchez Lamelas, jest pochodzenia hiszpańskiego i nie zawsze rozumiem jego słowa, gdyż mówi z silnym akcentem”, opowiadała przysięgłym. Przekonywała też, że dyrektor nakazał jej nieustannie powiększać swą wiedzę o firmie. Dlatego miała w domu także próbki napojów. „Nikomu jednak ich nie dawałam. Padłam ofiarą dwóch byłych więźniów, których obdarzyłam zaufaniem. Jestem matką chrzestną dzieci Duhaneya, uważałam się za członka jego rodziny. Dlatego zostawiałam mu klucz od mieszkania pod wycieraczką, aby miał się gdzie podziać, gdy wyszedł z więzienia. Z pewnością wykorzystał tę okazję, aby ukraść dokumenty”. Pani Williams zapewniała, że bardzo zależało jej na posadzie w tak prestiżowym koncernie jak Coca-Cola, dlatego nigdy nie posunęłaby się do zdrady. Jest zresztą chronicznie chora i mogła kupować lekarstwa tylko dzięki ubezpieczeniu zdrowotnemu, którego koszty ponosił pracodawca. Oskarżona oświadczyła, że 4 tys. dol., które wpłynęły na jej konto, to pożyczka od przyjaciela, a nie pieniądze od Duhaneya. Przyjaciel, niejaki Clifton Carroll, zaprzeczył jednak temu przed sądem. Przyznał, że niekiedy pożyczał jej pieniądze, ale najwyżej 400 dol., i to nie w czerwcu 2006 r. W odpowiedzi obrona zwróciła uwagę, że Carroll jest dostawcą Coca-Coli i być może musi z tego
Tagi:
Marek Karolkiewicz