Szpital na skrzydłach

Ponad połowa pacjentów Ptasiego Azylu po okresie rehabilitacji jest wypuszczana na wolność Latem drzwi do Ptasiego Azylu w warszawskim zoo niemal się nie zamykają. Dziennie przyjmowanych jest nawet 30 skrzydlatych pacjentów. Rocznie jest ich ok. 2 tys. Ponad połowa po okresie rehabilitacji jest wypuszczana na wolność. Pierwszych pacjentów Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Chronionych, bo tak brzmi pełna nazwa Ptasiego Azylu, przyjął w 1998 r. Ale idea narodziła się znacznie wcześniej. Zaczęło się od małego szpitala dla ptaków, jaki prowadzili w swoim domu Krystyna Rogaczewska i Jerzy Desselberger. Pomysł podchwycił dr Andrzej Kruszewicz i postanowił zorganizować podobny azyl w stołecznym zoo. Kolejną osobą, która przyczyniła się do powstania tego unikalnego w skali światowej schroniska był dr Maciej Rembiszewski, obecny dyrektor zoo. Nie tylko poparł inicjatywę, ale podpowiedział jeszcze, by budować azyl z rozmachem, najlepiej wraz z ekspozycją ptaków egzotycznych. W ten sposób powstało ptasie centrum: ptaszarnia i znajdujący się na jej tyłach szpitalik. Latem pierwsza pomoc udzielana jest głównie pisklętom. Do azylu przynoszone są maleńkie jaskółki, jerzyki czy zięby. Często nawet nieopierzone, nieporadnie chwieją się na łapkch, za to pewnie otwierają dziobki. – W czasie upałów ogromna liczba jerzyków wyskakuje z gniazd spod blaszanych, nagrzanych dachów. Odwodnione, niemal upieczone pisklęta, wyskakują na beton czy chodniki. W ciągu ostatniego tygodnia przyjęliśmy takich maluchów około 40 – opowiada dr Andrzej Kruszewicz. Każdego pacjenta trzeba opisać w specjalnej księdze przyjęć – jaki jest jego gatunek, stan i kto go przyniósł. – Niekiedy pisklak jest tak mały, że trudno powiedzieć, co to takiego – opowiada dr Keller z SGGW, o którym dr Kruszewicz mówi „mój guru z czasów studenckich”. Ale zdarzają się także przypadki wymagające skomplikowanych operacji. Interwencji chirurgicznej wymagał „Kolejarz” – orzeł bielik, który zderzył się z pociągiem relacji Berlin-Szczecin. Ptak zaplątał się w liny i pociąg wlókł go kilkaset kilometrów. Ptak przeżył, choć jego stan był bardzo ciężki. Już nigdy nie będzie latał, dlatego resztę swych dni spędzi w ogrodzie zoologicznym. Po azylu chwiejnym krokiem marynarza przechadza się również młody pelikan. Jego historia sięga skorupki. – To owoc sylwestrowej nocy. Nie wiadomo nawet, kto jest jego ojcem. Po prostu przyniesiono nam jajo, z którego wykluł się Pelek – opowiada dr Andrzej Kruszewicz. Pelek to pelikan różowy, choć na razie piórka ma dziecięce, czyli szare. Jest wyraźnie zadomowiony w azylu i zakochany w jednej z lekarek. Na widok obcych chodzących „po domu” pelikan pręży skrzydła i… poszczekuje, alarmując, że coś jest nie tak. Ponad połowa z przyjętych ptaków odzyskuje wolność. – Część zostaje w ogrodzie i te „połamańce” się rozmnażają. Mamy kilka takich sukcesów. Potomstwa doczekały się czajki i bączki (to pierwsze takie przypadki w tej części Europy), dzwońce, pójdźki. Niedźwiedzia przysługa Niestety, często zdarza się, że człowiek wyrządza ptakom niedźwiedzią przysługę i do azylu przynoszone są pisklęta, które nie wymagają opieki. – Jedna czwarta ptaków trafia do nas zupełnie niepotrzebnie. Są to normalne, zdrowe pisklęta. One nie wypadły, nie zostały wyrzucone z gniazda, ale one po prostu z niego wyszły. Dotyczy to szczególnie kawek, sójek, kosów, kwiczołów, sów – przestrzega dr Kruszewicz. – One są pod opieką rodziców, w kontakcie głosowym z nimi. Niektórzy natomiast niesieni na skrzydłach swojej egzaltacji zabierają to pisklę i przywożą do nas. To tak, jakby ktoś złapał dziecko bawiące się w piaskownicy i odwiózł je do sierocińca. Pewna starsza pani jechała do nas spod Zielonki, po to by wręczyć nam dzięcioła zielonego. Był to zupełnie zdrowy ptak, ale pani nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Tłumaczyła z uporem, że skoro łapała go przez cały dzień, to nie będzie go teraz odwozić z powrotem. – To chyba jedyny negatywny efekt rozpropagowania idei Ptasiego Azylu – dodaje dr Keller. Bezwzględnie trzeba zabrać ptaka, który krwawi. Należy go umieścić w pudełku (nie w plastikowej reklamówce!) i przywieść do azylu o dowolnej porze. Wystarczy zostawić pudełko na ogrodzeniu zoo wraz z kartką z nazwiskiem, a strażnicy (jeśli zoo wtedy nie pracuje) odnoszą je później do azylu. Jednak najgorsze, co można zrobić, to zabrać ptaka do domu i trzymać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 30/2005

Kategorie: Ekologia