„Solidarność” jako założycielka III RP ma dziś na sumieniu zbyt wiele błędów. Zbyt wiele wyrządzonych krzywd Zwijajcie sztandary – radzi Lech Wałęsa liderom dzisiejszego związku „Solidarność”. I pewnie ma rację. Po 30 latach z dawnej „Solidarności” pozostały resztki. Bo czym dzisiaj jest „Solidarność”? Kustoszem pamięci? Wspomnieniem? Przybudówką PiS? Jednym z głównych tabu w polskim życiu publicznym? Takim, którego trzeba się pozbyć, bo nas pęta i ciągnie w dół? Pewnie wszystkim po trochu. Związek, czyli przybudówka PiS Najłatwiej „Solidarność” określić mianem przybudówki PiS. I złośliwie porównywać z tą pierwszą „Solidarnością”. Tą, która liczyła 10 mln członków i która była gigantem. Dziś związek „Solidarność” zrzesza, według optymistycznych obliczeń, 400 tys. ludzi. I niewiele wskazuje na to, by przestał maleć. „Na mszę do Brygidy w rocznicę Grudnia ’70 przychodzi garstka, a kiedyś trzeba było głośniki przed kościołem ustawiać. Pod pomnik Poległych Stoczniowców przychodzi 40 osób. Jak „S” organizuje demonstrację w Warszawie, to ludziom trzeba za ten dzień dniówki zapłacić, inaczej nie pojadą. A kiedyś jeździli za darmo – wylicza w „Gazecie Wyborczej” Jerzy Borowczak, kiedyś szef „Solidarności” w Stoczni Gdańskiej, przyjaciel Lecha Wałęsy. – Nic nie przetrwało. Związek Zawodowy „Solidarność” wciąż jest, ale solidarności już nie ma”. Słabość związku można tłumaczyć ogólną tendencją, faktem, że polscy pracownicy nie chcą należeć do syndykatów. I kłopoty kadrowe tak samo jak „Solidarność” przeżywa także OPZZ. Tylko że jest to jedynie część prawdy. Bo „Solidarność” wiele straciła, angażując się w polityczne boje. Można mówić, że takie było jej przeznaczenie. Bo historia wyznaczyła jej rolę parasola nad polskimi przemianami. Ale taka opinia to łatwy wykręt. Gdyż, po pierwsze, ten parasol został dość szybko zwinięty. A potem rozpostarty nad kolejnymi politycznymi projektami polskiej prawicy. To „Solidarność” obaliła rząd Hanny Suchockiej, bo był za mało prawicowy. To Marian Krzaklewski zbudował polityczną arkę Noego, zabierając na pokład AWS rozbitków z różnych prawicowych kanap. I to „Solidarność” Jerzego Śniadka bez reszty poparła Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Gdy Jarosław był premierem, „Solidarność” odgrywała rolę łamistrajków i związków związanych z rządem, ugłaskanych, krytykujących „warchołów”. Lech witany był na zjazdach związku jak jego przywódca. A inny Lech, Lech Wałęsa, historyczny przywódca, był wygwizdywany. Teraz, podczas czerwcowo-lipcowych wyborów prezydenckich, związek też był za Kaczyńskim, oficjalnie go popierał. To wszystko ludzie widzą. Widzą, że związkiem kierują od lat ci sami ludzie, powiązani najpierw z AWS, potem z PiS. Że więcej w nim polityki niż spraw związkowych. A nie ma tak wielu chętnych, żeby być związkową przybudówką partii Kaczyńskich. Więc nawet jeśli wielu trwa w związku, to jakże często na zasadzie inercji. Zwykłego bycia. Korzenie, czyli kustosz pamięci Bo w związku było się od lat. Bo zaczynało się w roku 1980, 1981… Bo w latach 80. roznosiło się ulotki. Dla milionów Polaków „karnawał „Solidarności””, lata 1980-1981, to jeden z najważniejszych etapów życia. Dla tysięcy działaczy, polityków te lata to także przepustka do późniejszej kariery. W polskim życiu dominuje mentalność kombatancka. I to od zawsze. Przed II wojną światową pozycję uprzywilejowaną mieli legioniści Piłsudskiego. Po II wojnie najpierw byli KPP-owcy, potem AL-owcy, potem pokolenie ZMP. W III RP mamy formacje wywodzące się z ZSMP, z ZSP (to po lewej stronie), z NZS (dziś byli NZS-owcy to główny rdzeń rządu), z „Solidarności”. Przebić się przez te grupy nie jest możliwe. Obcym wstęp wzbroniony. Tu jest blokada. Posłuchajmy polskich polityków. Oni nie ukrywają, że dawne więzy są wśród nich żywe. Że przyjaźnie sprzed 30 lat są ważniejsze niż dzisiejsze polityczne etykiety. Posłuchajmy, jak wzajemnie się oceniają: no, dziś jesteśmy po różnych stronach barykady, ale pamiętam go z czasów opozycji, był wtedy porządnym człowiekiem… PO-PiS, mimo otwartej wojny między Kaczyńskim a Tuskiem, jest obecny w mentalności wielu polityków obu ugrupowań. Dla nich, i dla tych z PO, i tych z PiS, i tych, którzy znaleźli się w innych miejscach, wspomnienie Sierpnia 1980 r. jest nie tylko wspomnieniem młodości czy pięknych czasów, czy uczestniczenia w Historii. To także moment samoidentyfikacji. Przeświadczenia, że stało się po szlachetnej stronie. Tej, która miała
Tagi:
Robert Walenciak