Lecę do Sztokholmu, na kilka dni, dla zabawy, dla oddechu, dla odmiany, by popatrzeć na Polskę z boku, by spotkać się z dawnymi przyjaciółmi, z miejscami i z duchami własnej przeszłości. Mieszkałem w Sztokholmie cztery lata, byłem dyrektorem Instytutu Polskiego, attaché kulturalnym i pierwszym sekretarzem ambasady. Wszystko po wielkim przełomie, lata 1990-1994. Zastąpiłem na funkcji dyrektora funkcjonariusza SB o wilczym nazwisku. Cała ekipa ambasady trzęsła się ze strachu, co to będzie. I słusznie, wszyscy byli na odstrzał prędzej czy później. A ja przybyłem tu z biednej Polski, udręczonej, wskoczyłem nagle na planetę dobrobytu. Oszołomienie. Mogło mi się przewrócić w głowie. Bywałem tu czasami po powrocie do kraju, ale zawsze na chwilę, a teraz tak się czuję, jakbym przybył po 30 latach nieobecności. Lotnisko Arlanda też odmienione, powiększone, ale wyjście takie samo jak za moich czasów, wąskie gardło. Pamiętam, jak tu witam Mrożka, Szymborską, Wajdę, Miłosza, jak wyłaniają się z tego gardła. Mrożek roztrzęsiony, bo zgubiono mu bagaże. Teraz jakaś przypadkowa toaleta w tym labiryncie, tylko jedna kabina, zamknięta, czekam, mężczyzna w białej, luźnej koszuli też czeka, nagle pyta: „Pan poeta?”. Okazuje się, że czytelnik moich felietonów w PRZEGLĄDZIE. Od razu się poczułem w tej toalecie jak w domu. Mieszkam u Basi, blisko centrum miasta, pracowała w moim instytucie, mądra, rozwibrowana, jej mężem był znany operator filmowy Peter Mokrosinski. Grywałem z nim w tenisa. Piotrek zajeżdża po mnie nowym, płonącym czerwienią porsche. „Coś ty, oszalał? Po co ci takie zwierzę?”. „Jestem dziecinny, taki kaprys”, mówi. Robił tu dużo filmów, najbardziej znany to „Millennium”. Kolorowy człowiek. Przez dwa dni objeżdżamy cały Sztokholm, oglądam świat przez panoramiczną szybę i pomału plan miasta zaczyna mi się układać w znany wzór. Ale chwilami czuję, jakbym tu wrócił po swojej śmierci i zwiedzał Pola Elizejskie. Ale potem to piękne miasto osadzone na kilku wyspach nad jeziorem Melar i nad Bałtykiem, przetykane srebrnymi skałami i błękitem wody, znowu staje się dla mnie siecią pajęczą, na której drżą owady wspomnień. Zabytkowy pałacyk to budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych, balkon, na którym stałem z panią minister kultury Danii, patrząc na pobliski zamek, mówiłem jej o swoim wzruszeniu, że tu z nią stoję z kieliszkiem wina w dłoni, podczas gdy jako mały chłopiec stałem na bałtyckiej plaży z wiaderkiem i ze strażniczymi groźnymi wieżami za plecami i patrzyłem w stronę mitycznej północnej krainy. U malarza Piotra Krosnego; mój przyjaciel, moja troska, znakomity malarz, który nie daje sobie rady, klepie biedę, nie sprzedaje obrazów. Wiele jego winy, jest autodestrukcyjny, nie ma telefonu, komputera. Dzielnica Bromma, ładnie, małe mieszkanko, wszędzie jego niezwykłe obrazy. Nasze narzekania na zdrowie, na głupotę ludzkości, na sztukę, na własne bóle duszy. Wpadam oczywiście do Muzeum Narodowego, wracam do mieszkających tam obrazów jak do starych znajomych, malutki autoportret Rembrandta patrzy mi głęboko w oczy. Spotkanie z „dziewczynami” z mojego instytutu, wspominamy, jak szalona Laura – jest teraz z nami, w instytucie opiekowała się malarstwem – załatwiła królową Szwecji. Była bardzo przeziębiona, a zajmowała się królową, kiedy para królewska, przed zapowiedzianą wizytą w Polsce, a po obiedzie w pobliskiej ambasadzie, odwiedziła nasz instytut. Królowa Sylwia nie pojechała z królem do Polski, bo zapadła na przeziębienie, na pewno z winy Laury. Wpływ kataru na historię świata. Wypytuję znajomych o napływ imigrantów, Szwecja przyjęła ich ponad milion. Kraj kiedyś niezwykle jednolity etnicznie, jasnowłosy, teraz pełen ciemnoskórych i śniadych, kobiety w chustach. Ale już widać, jak wzbogacają szwedzki krajobraz. Coraz więcej ich w świecie kultury, w polityce, w sporcie. Na niepokoju i z lęku przed imigrantami urosła jednak populistyczna partia Szwedzkich Demokratów, jest teraz na trzecim miejscu w partyjnym rankingu. Ale generalnie Szwecja to kraj wielkiej tolerancji. Wszystkie autobusy udekorowane tęczowymi flagami, bo zbliża się parada równości, takie flagi też na budynkach państwowych. To już niemal święto narodowe, wesołe, radosne. Myślę o Szwecji, jak zmieniła się od mojego tu pobytu, jest bardziej na zewnątrz, tysiące kawiarni. I chociaż Polska doskoczyła cywilizacyjnie, sklepy spożywcze mamy nawet lepsze, to nadal mi się zdaje, że Szwedzi mają gładkie dusze, a Polacy postrzępione. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint