Szwabski szeryf

Szwabski szeryf

fot. Tübingen

Boris Palmer jest coraz mniej lubiany w partii Zielonych, za to coraz głośniej wychwalany przez mieszkańców Tybingi Korespondencja z Berlina 13 listopada 2018 r., centrum Tybingi. Spacerując po starówce, Arne Güttinger spotyka przypadkowo burmistrza miasta, Borisa Palmera. 33-letni student pedagogiki nie należy do sympatyków polityka Zielonych i ośmiela się powiedzieć na głos: „O nie, znowu on… A taki miałem fajny dzień”. Palmer czuje się zaatakowany, wyciąga więc swoją legitymację, upoważniającą go jako burmistrza także do wykonywania czynności policyjnych, i pyta o dane rzekomego napastnika. Güttinger odmawia odpowiedzi i dochodzi do kłótni. Sprawa z pewnością rozeszłaby się po kościach, gdyby rozjuszony student nie poszedł nazajutrz do redakcji lokalnego dziennika „Schwäbisches Tagblatt” i jej nie nagłośnił. Tym razem już chętnie podał nazwisko. Przeczytawszy artykuł, Palmer nie odpuścił i nałożył na Güttingera mandat za „zakłócenie ciszy nocnej”. Następnie student oskarżył burmistrza o niepotrzebne zmuszanie go do „złożenia zeznań”. Wymiana ciosów między nieznanym dotąd mieszkańcem Tybingi a jej burmistrzem była w całym kraju szeroko komentowana, a prawnicy zastanawiali się, kto miał rację. Doniesienia prasowe z kolejnych tygodni ściągnęły na Palmera falę kpin, a w berlińskich gazetach pojawiało się określenie „zacietrzewiony szwabski szeryf” (przymiotnik schwäbisch w niemieckim nie jest pejoratywny, odnosi się po prostu do krainy należącej częściowo do Badenii-Wirtembergii, Szwabii – przyp. red.). Gromy spadły na Palmera również ze strony kolegów z Die Grünen. Natomiast w lokalnych mediach niemal wszyscy redaktorzy wystąpili w obronie burmistrza, atakując z kolei „bezczelnego studenta” i gazetę, która go wsparła. To listopadowe wydarzenie i jego medialne pokłosie wiele mówią o różnicach w postrzeganiu burmistrza w jego mieście i poza nim. Wyszczekany burmistrz Na zarzuty, jakoby „Schwäbisches Tagblatt” chciał zaszkodzić Palmerowi, redaktor naczelny Gernot Stegert odpowiedział: „Przecież ja też lubię naszego burmistrza. Uważam, że ma talenty, i chciałbym, żeby pełnił swoją funkcję jak najdłużej. Dlatego tak mi przykro, że w innych miastach nieustannie się kompromituje”. W istocie Palmera można nazwać dostarczycielem krzyczących nagłówków. Co jakiś czas lubi kogoś sprowokować albo do siebie zniechęcić. Jesienią zeszłego roku podpadł berlińczykom. „Jako »zielony Badeńczyk« nie widzę w stolicy Niemiec niczego atrakcyjnego. Na berlińskich ulicach panują przestępczość, handel narkotykami i przygnębiająca bieda. Nie chciałbym mieć takich warunków w Tybindze”, tłumaczył w wywiadzie dla DPA. Wielu komentatorów uważa, że najpóźniej wtedy polityk Zielonych pozbawił się możliwości zrobienia kariery w Berlinie. Być może jednak wcale nie chciał jej robić. W Tybindze i Szwabii ludzie go kochają, w jego prowokacjach dostrzegają zaś wyłącznie odwagę i prostolinijność. W oczach wielu Palmer już teraz uchodzi za naturalnego sukcesora Winfrieda Kretschmanna, pierwszego premiera Badenii-Wirtembergii z ramienia Die Grünen. Choć czasem można odnieść wrażenie, że 46-letni polityk wzoruje się nie na Kretschmannie, tylko na populiście z Białego Domu. Chętnie atakuje ludzi, antagonizuje i podobnie jak Donald Trump czuje się niezrozumiany, po czym objaśnia swoje intencje w mediach społecznościowych. Na Facebooku ma ponad 42 tys. obserwatorów. Dziennik „Schwäbisches Tagblatt” może pomarzyć o tylu czytelnikach. Palmer redaguje na FB własną „gazetę”, codziennie zamieszczając anegdoty, których jego zdaniem w normalnych mediach nie wolno publikować. Użytkowników zaskakuje co rusz nowymi zdjęciami ze swoich peregrynacji po Tybindze, skrzętnie dokumentując sytuacje podobne do tej z listopada. Fotografuje osoby, które według niego weszły w kolizję z prawem, lub podaje numery rejestracyjne pojazdów, których kierowcy źle zaparkowali. Nie waha się przed krytykowaniem imigrantów, odbiegając tym samym od linii swojej partii. „Dla afrykańskich gwałcicieli nie będzie w naszym kraju taryfy ulgowej”, oznajmił zeszłego lata. Nic dziwnego, że swego czasu Palmer zdobył na uniwersytecie tytuł „najbardziej wyszczekanego” studenta. Sojusz z AfD? Nic tak nie denerwuje Palmera jak zarzuty, jakoby przejmował rasistowską retorykę Alternatywy dla Niemiec (AfD). „Uważam, że jest przeciwnie. Niemiecka prasa i politycy wiodących partii raczej bagatelizują ryzyko wynikające z niekontrolowanej migracji. I to dlatego wyborcy uciekają do skrajnej prawicy”, przekonuje. Berlińscy dziennikarze nie podzielają tej argumentacji, choć niekiedy żartują, że gdyby doszło do koalicji Zieloni-AfD, Palmer byłby doskonałym premierem. W każdym żarcie jest jednak ziarenko prawdy – propozycja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2019, 2019

Kategorie: Świat