Szybko, coraz szybciej

Szybko, coraz szybciej

Kiedy przestanie nam doskwierać chroniczny brak czasu? Naukowcy nie pozostawiają wątpliwości: będzie coraz gorzej John Fowles w „Kochanicy Francuza” pisał, że wielkim nieszczęściem naszego stulecia jest brak czasu. Trudno się z nim nie zgodzić. Od czasów rewolucji przemysłowej mnóstwo inwencji człowiek wkłada w to, by usprawnić codzienne obowiązki. Powstają komputery, które przyspieszają liczenie i pisanie, w sklepach pojawia się jedzenie gotowe do spożycia, a telewizja reklamuje sprzęt sportowy, dzięki któremu możemy ćwiczyć nawet w czasie pracy. W XXI w. wskutek dynamicznego rozwoju techniki nareszcie mieliśmy się cieszyć upragnionym czasem wolnym. A jednak żyjemy coraz szybciej. Kilka razy dziennie słyszymy: „Nie mam czasu”, „Jestem zbyt zajęty”, „Chciałbym, żeby doba była dłuższa”. Co poszło nie tak? Leniuchy z zadyszką Właściwie nie mamy powodów do narzekania. Polska z 39 ustawowo wolnymi dniami (26 dni urlopu i 13 dni świąt wolnych od pracy) mieści się w pierwszej dwudziestce krajów z największą ilością wolnego czasu. Wyprzedzają nas tylko Brazylia, która leniuchuje aż 41 dni w roku, Rosja i Francja czy stawiana obecnie za wzór narodowego lenistwa Grecja. O tym, że subiektywne poczucie niedoczasu nie musi wynikać z przepracowania, dobitnie świadczy fakt, że to właśnie w krajach wysoko rozwiniętych wciąż rośnie tempo życia. Badania przeprowadzone przez magazyn „American Demographics”, mające na celu sprawdzenie poziomu stresu u Amerykanów, wykazały, że najbardziej zestresowani są ludzie poniżej 35. roku życia. Aż siedem na dziesięć osób z tej grupy wiekowej przyznało, że doświadcza lekkiego lub znaczącego stresu, podczas gdy osoby po 65. roku życia zadeklarowały w aż 31%, że przez całe życie właściwie nigdy nie czuły się zestresowane. Te doniesienia potwierdzają także badania organizacji Travel Industry Association of America, według której jedna trzecia dzisiejszych 25-latków jest permanentnie niewyspana, aż 42% dorosłych w wieku do 34 lat nigdy zaś nie wyjeżdża na urlop dłuższy niż weekendowy. Skoro przyczyna ciągłego pośpiechu nie leży w obiektywnych liczbach, musi leżeć w subiektywnym odczuwaniu czasu. Świetnie opisał to zjawisko Tim Kreider, autor głośnego artykułu „The Busy Trap” („Pułapka bycia zajętym”), w którym postawił tezę, że niedoczas paradoksalnie jest cechą osób dobrze sytuowanych, na stanowiskach, które z zasady pracują jeśli nie mniej, to z pewnością lżej od innych. „Zauważcie, że to wcale nie ci, którzy pracują na trzy zmiany za minimalną płacę i tłuką się do pracy miejskimi autobusami, opowiadają o tym, jak bardzo są zajęci. Ci ludzie nie są zajęci, są po prostu zmęczeni”, tłumaczył Kreider. Dziennikarz przekonywał, że sami jesteśmy odpowiedzialni za swój wieczny pośpiech, ponieważ bierzemy na siebie za dużo zajęć, jeszcze bardziej zapychamy już i tak wypełnione kalendarze rozmaitymi zobowiązaniami towarzyskimi, hobby czy zajęciami dodatkowymi. „Zajętość służy nam jako rodzaj egzystencjalnego zabezpieczenia, żywopłot chroniący przed pustką; twoje życie nie może przecież być błahe, banalne czy pozbawione sensu, skoro jesteś taki zajęty – niezbędny w każdej chwili, w pogotowiu 24 godziny na dobę”, ironizował Kreider. Chciwy układ nerwowy Choć w tych spostrzeżeniach jest sporo prawdy, trudno uwierzyć, że zamęczamy się wiecznym pośpiechem tylko po to, by połechtać swoje ego. Gdyby ktoś zechciał spojrzeć na nasz chroniczny brak czasu nieco łaskawszym okiem, powinien rozważyć inną teorię wyjaśniającą, dlaczego członkowie nowoczesnych społeczeństw ciągle się spieszą. Według niej winny jest… nadmiar możliwości. Załóżmy, że X musi pracować po godzinach, bo zgodził się wykonać dodatkowy projekt. Kiedy będzie się czuł bardziej zajęty? Gdy w domu czekać będzie na niego serial w telewizji czy jeśli przepadną mu bilety na koncert jazzowy, będzie musiał odwołać squasha z przyjacielem albo kolację z żoną w nowej restauracji? Oczywiście w tym drugim przypadku. Każdy z nas działa w ten sposób, dlatego poczucie niedoczasu często dopada nas nie wtedy, kiedy dużo robimy, ale wtedy, kiedy wiele nas omija. Gdybyśmy nie mieli do czego się spieszyć, pewnie łatwiej byłoby nam zwolnić tempo. Ta prawidłowość ma pewien związek z istnieniem zjawiska pamięci prospektywnej, której badaniem zajmuje się psycholog dr Rafał Albiński. Ten rodzaj pamięci, odpowiedzialny za planowanie przyszłych czynności, nie pozostaje bez wpływu na nasze subiektywne poczucie pośpiechu. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2013, 2013

Kategorie: Nauka