Właśnie odpadł hol od wyciągarki. Od tego momentu szybowiec, który waży dobrze ponad ćwierć tony, unosi się sam Po ziemi przemyka cień ogromnego ptaka. Zadzieramy głowy na widok przelatującego szybowca. – W górze byłem, Piotrek Bobula mnie zabrał, a to było tak, że oni startowali z lin – miejscowy rolnik spotkany przed sklepem ma twarz żółtą i wyschniętą od tytoniu. – Zwyczajnie, po trzech chłopa ustawiali my po każdej stronie i ciągnęli, by naprężyć. Jak naprężyli, to puścili i un jak strzała z łuka wyskakiwał. Pare metra po ziemi i sru do nieba. A un, znaczy się Bobula, jak nikogo do pomocy nie było, to sam go rozpędzał i w biegu wskakiwał. A po nocy ile latał, inszego nic dla niego ni ma. Ja mówię, niebieski to ptak. Stok położony jest na wschodnim skraju Bezmiechowej, podkarpackiej wioski koło Leska, miejscowości związanej z historią polskiego lotnictwa. Lądowisko znajduje się na południowym zboczu. Na szczycie góry stoją metalowa wiata, hangar (miejscowi mówią „angar”) dla szybowców i samolotów. Można dostać się tam samochodem, krętą żwirową drogą, która stromo pnie się w górę. Niektóre odcinki trasy auto pokonuje z wysiłkiem na pierwszym biegu, a cały przejazd idealnie nadaje się do testowania terenowych dżipów. Można też zostawić pojazd na dole, przeskoczyć rów odwadniający, gdzie stała kiedyś kładka dla szybowców wjeżdżających na lotnisko, i ruszyć przed siebie. Po kilkunastu minutach stromego podejścia czeka nagroda w postaci równej płaszczyzny pagórka. Stąd startują szybowce. Inny horyzont Siedzę we wnętrzu bociana. Przez intercom „kwadrat” łączy się z Mirkiem, który zwolni zaraz linę holującą. – Wyciągnij ich wyżej, bo redaktor leci – w radiu słychać głos operatora. Będzie włączone przez cały lot. „Naprężaj, ruszył, ruszył, jeszcze kilka metrów po ziemi”. W ciągu pół minuty wznosimy się pod kątem 60 stopni na wysokość 200 m. Świst powietrza potężnieje z każdą chwilą i nagle gwałtownie spadamy, jak podejrzewam, kilka metrów, ale to wystarczy, by na skutek niedociążenia poczuć się tak, jakby nie było maszyny, która nas wznosi pod chmury, a tylko niebo i my. To właśnie odpadł hol od wyciągarki. Od tego momentu szybowiec, który waży z nami dobrze ponad ćwierć tony, leci sam. Pilotuje Piotr Bobula. Bocian to dwumiejscowy szybowiec treningowy polskiej konstrukcji. Siedzę z przodu – przytrzymują mnie pasy, a ruchy dodatkowo krępuje spadochron. Pan Piotr w kapelusiku i ciemnych okularach wygląda, jakby był na rybach, a nie w powietrzu. Bieszczady z tej perspektywy odsłaniają swe tajemnice. Lasy przedzierane wąskimi ścieżynkami, samotne domki zagubione gdzieś w dolinach. Na południu błyszczy tafla Zalewu Solińskiego. Jest jasno, czysto, spokojnie, a ludzie przypominają – rzecz jasna – mrówki. Wykonujemy skręt i do dołu. Ziemia zbliża się gwałtownie, a ja kurczowo trzymam się spadochronu i już nic nie mówię. Przelatujemy metr, może dwa nad gruntem z prędkością 150 km na godzinę, przez kilkadziesiąt metrów jakby przyklejeni do pagórków i dolinek, zanim ostrą szpicą ponownie wzniesiemy się w powietrze. Jeszcze jeden zakręt, znowu do dołu i po chwili lądujemy dokładnie w tym miejscu, z którego wystartowaliśmy. Perfekcyjnie. – Latanie zmienia człowieka, przebudowuje jego charakter – twierdzi pan Piotr, gdy już siedzimy nad strumykiem. – Nie wiem, jak to się dzieje, ale kiedy obserwuję latającą młodzież, widzę, jak ich spojrzenie na siebie, na to, co robią, poszerza się o jeszcze jeden horyzont: ziemi widzianej z powietrza. Być może, problemy, z jakimi zetkną się w dalszym życiu, nie będą przesłaniały im całego świata, bo już wiedzą, jak mali i prawie niewidoczni są ludzie oglądani z tej wysokości. Inna sprawa, że aby latać, trzeba mieć wiedzę, i to z różnych dziedzin, przynajmniej na poziomie szkoły średniej. Jutro lecisz sam Ze wzgórka, z którego startują szybowce, do szczytu góry, gdzie przed wojną stały zabudowania szkoły szybowcowej, a teraz pobudowano hangar i schronisko dla personelu, w prostej linii jest kilometr. Krzywizna terenu stwarza złudzenie bliskości, jeśli jednak ktoś chce pieszo dostać się na górę, musi liczyć się z tym, że pokona odległość co najmniej dwóch kilometrów, i to z hakiem. Wzniesienie nachylone jest
Tagi:
Maksymilian Woch