Szychta za granicą

Szychta za granicą

Na Zaolziu fedruje w czeskich kopalniach ponad 2 tysiące górników z Polski. Zarabiają w przeliczeniu od 1,5 tysiąca do 3 tysięcy złotych Z rejonu Karwiny niedaleko do polskiej granicy. Z głównej drogi na Ostrawę widać wyciągowe szyby i potężne budynki czeskich kopalń. Na osiedlowych parkingach stoją stare skody 105, ale każdy dba o swoją. Jak ma być mróz, ludzie podnoszą samochodowe wycieraczki, żeby nie przymarzły do szyby. W kopalniach zapach lizolu, automatyczne drzwi i specjalne bramki na kartę magnetyczną, na tablicy ogłoszeń plan wydobycia, rzeczywiste wydobycie i różnica w tonach. Informacja dla górników: Toto neplati v dobe urcene jako prestavka na jidlo a oddech v dobe: 9.45-10.15, 17.45-18.15, 1.45-2.15 (Nie płaci się za przerwy w pracy na jedzenie i odpoczynek w godzinach: 9.45-10.15, 17.45-18.15, 1.45-2.15). Wszystko pod kontrolą. Wejście i wyjście tylko za zgodą. Zakaz fotografowania. Kiedyś, gdy Czesi wydobywali 23 mln ton węgla, fedrowało tu 14 kopalń. Niektóre założone jeszcze w XVIII w. W 1998 r. powstały OKD – Ostrawsko-Karwińskie Kopalnie, spółka, w której 46% udziałów ma państwo, a pakiet większościowy należy do prywatnej firmy Karbon Invest. Wydobycie roczne – 14,5 mln ton, eksport do Austrii, Słowacji, Niemiec i Węgier. I w przeciwieństwie do polskich kopalń jest w świetnej kondycji finansowej. Więc robota jest. Dla Słowaków, Polaków, Ukraińców i Bułgarów także. – Polacy są najlepsi – mówi Milan, czeski górnik z kopalni CSM w Stonawie. Kłótni i awantur międzynarodowych nie ma, no, może się zdarzają, kiedy ktoś ominie kolejkę do wyjazdu z dołu. Ale to dotyczy wszystkich, Czechów również. Nikt nic nie wie o żadnych większych aferach. Miejscowi pamiętają jednak jeszcze lata 80. W czeskich kopalniach pojawiła się grupa bodaj z rzeszowskiego. Przyjechali do pracy na dole, ale szybko zorientowali się, że na kawie, czekoladzie i alkoholu zrobią lepszy interes. Pracę mieli gdzieś, zajęli się przemytem. Tego nie zapomniano tu Polakom do dziś. Fatalna opinia pozostała. Zaufanie trzeba było budować od początku. Coraz głośniej Janusz ma 37 lat. Razem z trójką kolegów dojeżdża do pracy w Czechach spod Wodzisławia Śląskiego. Jest hawierzem, czyli górnikiem po czesku. – Jak jeździmy we czwórkę do pracy, koszty wcale nie są duże. Co to – kawałeczek do granicy, od granicy też parę kilometrów. Długo szukałem pracy, aż wreszcie znalazłem ją tutaj. Najgorzej było z czekaniem na wizę. Nic nie da się zrobić, nie da się przyspieszyć, trzeba czekać trzy miesiące. W końcu się udało. Nie mam długów, nieźle zarabiam, jest dobrze. Najważniejsze, że codziennie jestem z rodziną. Nie wyobrażam sobie hotelowego życia. Zwariowałbym albo zapiłbym się na śmierć. To typowe zadupie. Żadnych rozrywek, tylko kumple i piwo albo gorzała. Marek Banaszek przyjechał do Czech z Bytomia. – Na Zaolzie przysłało mnie moje Przedsiębiorstwo Robót Górniczych – jeszcze w 1992 r. Wtedy nic nie zapowiadało fali zwolnień w Polsce. Teraz polscy górnicy przyjeżdżają do Czech, bo w kraju nie mają szans. A ja co? Prawie doczekałem się tutaj emerytury. O polskich górnikach w Czechach było cicho. Zrobiło się głośniej, gdy w czerwcu ubiegłego roku w kopalni Dąbrowa na Zaolziu zginął 42-letni mieszkaniec Piekar Śląskich. Potem prasa pisała o górniku z Jastrzębia Zdroju, któremu po wypadku w kopalni CSM przyszyto w Ostrawie rękę. No i wreszcie pod koniec listopada czeskie gazety doniosły o wielkiej bijatyce na pręty polskich i czeskich hawierzy o miejsca pracy. To była jednak plotka. Być może, spreparowana przez miejscowe związki zawodowe. A już nikt nie uwierzył, że po bójce 100 na 110 polskich górników znalazło się w szpitalu. Na szychtach polscy górnicy żartowali z Czechów: – Jakby to była prawda, to znaczy, że was było rzeczywiście 100, ale naszych tylko 10. W miejscowych związkach zawodowych nie ma tematu konflikt polsko-czeski. – Jesteście tu, pracujecie, nic do was nie mamy. Tyle komentarza. Jednak w polskich firmach na Zaolziu można usłyszeć, że tutejsze związki zawodowe nie są zbyt przychylne zatrudnianiu w kopalniach Polaków. A związki zawodowe mają dużo do powiedzenia. To one współdecydują, ile osób kopalnia może zatrudnić. Każdy pracownik ponad limitem musi być najpierw zatwierdzony przez nie, a dopiero potem przez urząd pracy. Z kolei urząd pracy też stara się chronić swój rynek. Gdyby Czesi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2003, 2003

Kategorie: Kraj