Nic bym nie wiedział, gdyby nie ta książka. Pierwsza od pracy Majera Bałabana historia krakowskich Żydów, „Nie tylko Kroke”, jest dziełem pracowników Instytutu Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zgromadzone tu fakty nieraz są dla laika rewelacją. Tu jednak chcę mówić tylko o Żydowskiej Organizacji Bojowej. Okazuje się bowiem (wszystko podaję za Edytą Gawron, autorką rozdziału o Zagładzie), że Żydowska Organizacja Bojowa, w powszechnym odbiorze kojarzona głównie z Warszawą, zapisała wielką kartę również w Krakowie. Działała krótko, w latach 1942-1943, lecz zdążyła dokonać serii zamachów, łącznie z tym najgłośniejszym, z 22 grudnia 1942 r. – na kawiarnię Cyganeria przy ulicy Szpitalnej. Ale najbardziej poruszająca jest w książce właśnie opowieść o Szymszonie i Guście Drängerach. Widzimy ich na zamieszczonej fotografii. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o poważnym, spokojnym wejrzeniu trzyma delikatnie dłoń na ramieniu kobiety w białym kołnierzyku, na twarzy której widnieje przejmujący smutek. Nie wiemy, kto, gdzie i kiedy zrobił to zdjęcie, poznajemy jednak dzieje tych ludzi. 10 stycznia 1943 r. gestapo aresztowało Szymszona, osadziło go w więzieniu przy Montelupich i poddało torturom. Po kilku dniach, niespodziewanie, zgłosiła się na gestapo Gusta. Okazało się, że ci kochający się ludzie przyrzekli sobie być do końca razem. To oczywiście było niemożliwe – Gustę osadzono w więzieniu kobiecym przy pobliskiej ulicy Helclów i też torturowano. Na skrawkach papieru toaletowego prowadziła ona zapiski (ukażą się po wojnie jako „Pamiętnik Justyny”). Celę dzieliła z 15-letnią siostrą męża, Szchorą Dränger. Gdy dziewczynkę wyprowadzano na egzekucję, ta szepnęła do bratowej: „Nie bój się, nie będę płakać”. Tymczasem rankiem 29 kwietnia ciężarówka zabrała kilku żydowskich więźniów z zakładu na Montelupich. Szymszon spróbował ucieczki, ale został pobity i wciśnięty pod ławkę. Jednak na ulicy Wielickiej podjął kolejną próbę: wyrwał broń konwojentowi, zabił go i wyskoczył z ciężarówki, a w ślad za nim wyskoczyli inni. Rozpętała się strzelanina, zginęli niemal wszyscy, ale Szymszon ocalał. Kilka godzin później spod bramy więzienia przy Helclów zaczęło uciekać 20 Żydówek. Tu również doszło do strzelaniny, większość więźniarek poległa, ocalała tylko Gusta z koleżanką. „Do dziś nie wiadomo – pisze Edyta Gawron – czy decyzja o ucieczce obu grup była wcześniej zaplanowana i uzgodniona, czy też był to jedynie niewyobrażalny zbieg okoliczności”. Po kilku dniach Drängerowie odnaleźli się w niedalekiej od Krakowa Bochni. I spędzili tu pół roku – ostatnie sześć miesięcy życia. Bo pod koniec października obowiązek walki wezwał ich do Krakowa, a tu już 8 listopada Szymszon znów został aresztowany. Tym razem sam podał adres żony i w połowie listopada Gustę przyprowadzono do więzienia. Wkrótce oboje zostali rozstrzelani. Urodziłem się osiem lat po tych wydarzeniach. Ulice Helclów i Montelupich znajdowały się kilkaset metrów od mojego domu. Jeszcze bliżej, za rogiem, zaczynała się ulica Żuławskiego, gdzie pod numerem 3, w piwnicy, zginęli na Wigilię 1942 r. dowódcy krakowskiej ŻOB: Adolf Liebeskind i Juda Tennenbaum. Nie wiem czemu – ani w dzieciństwie, ani później – nikt mi tego nie powiedział. I nie pojmuję, dlaczego karta krakowskiej ŻOB nie istnieje w społecznej świadomości. A przecież to byliśmy my! Bo nawet gdyby ci męczennicy mówili w jidysz, nie przestawaliby być cząstką polskiego społeczeństwa. A oni byli polskojęzyczni. Gusta pisała pamiętnik po polsku, żołnierze ŻOB rozwieszali na mieście biało-czerwone flagi. Piszę te słowa niedługo po 80. rocznicy akcji pod Arsenałem, gdy warszawskie Szare Szeregi uwolniły zbrojnie Jana Bytnara „Rudego”, mojego wuja. Czy po niezapomnianych „Kamieniach na szaniec” Aleksandra Kamińskiego nie nastał czas na książkę o Szymszonie i Guście? „Braterstwo i służba” uzyskałyby przecież dopełnienie w tej odkrywanej dziś historii o wierności, miłości i śmierci… A dla mnie byłoby to też jakoś „rodzinne”. Bo choć z dwojgiem krakowsko-żydowskich bohaterów nic mnie nie łączy, choć nie wiem, gdzie zostali ujęci i gdzie straceni, to przecież chodzę w moim mieście także po śladach ŻOB. I pamiętam z dzieciństwa niskiego, starego Żyda, każdego dnia zmierzającego samotnie do swojego sklepiku na ulicy Żuławskiego, parę kamienic od domu z numerem 3. Dziś wiem: on przeżył Zagładę. Wtedy na jego pospolitej, brzydkiej twarzy widziałem tylko zawsze ten sam, rozdzierający smutek. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint