Tag "Donald Trump"

Powrót na stronę główną
Kraj

Prawica kocha Trumpa. Za wszystko

PiS jest serwilistycznie nastawione do Ameryki i nie wyobraża sobie innej polityki niż służenie USA

Mamy prawicę rozgrzaną do czerwoności. Dosłownie. W Sejmie posłowie PiS założyli czerwone czapeczki z hasłem wyborczym republikanów „Make America Great Again”, wstali z miejsc i skandowali: „Donald Trump! Donald Trump!”. Nigdy wcześniej w polskim parlamencie nie widzieliśmy takich scen, takiej manifestacji, nie wykrzykiwano nazwiska zwycięzcy wyborów w innym kraju. Euforia była powszechna.

„Cieszymy się ze zwycięstwa Donalda Trumpa. Sądzę, że to jest powszechne w naszej partii”, mówił Jarosław Kaczyński. Radość tę prezes PiS mógł śmiało rozciągnąć na resztę prawicy.

Najwierniejszy z wiernych

Konfederacja wypuściła okolicznościowy klip, w którym możemy usłyszeć: „Donald Trump wraca do Białego Domu. Pokonał Kamalę Harris, chociaż miał przeciwko sobie siły zła, stronnicze media, cenzurę, międzynarodowe korporacje, celebrytów i aparat państwa. Ta walka niemal kosztowała go życie, ale Trump się nie poddał. Wstał i zagrzewał ludzi dobrej woli do walki przeciwko rewolucji kulturowej, cywilizacji śmierci, masowej imigracji i ekoterroryzmowi”. Końcówka klipu zachęcała do działania: „Ciężką pracą i determinacją można osiągnąć rzeczy wielkie i zmieniać rzeczywistość. Wkrótce wybory prezydenckie odbędą się także w Polsce. Nie pozwólmy wmówić sobie, że ich wynik jest już przesądzony. Nigdy się nie poddawajmy, niemożliwe nie istnieje”.

Cieszyli się też przedstawiciele ugrupowań mniejszych. Jarosław Sachajko z trzyosobowego koła Wolni Republikanie wszedł na mównicę sejmową, by pogratulować Donaldowi Trumpowi zwycięstwa w wyborach.

Ale i tak wszystkich przebił Andrzej Duda. „Chciałem moim rodakom przekazać najlepsze życzenia od pana prezydenta elekta USA Donalda Trumpa. Dosłownie przed chwilą rozmawiałem z panem prezydentem. Dzwonił, by złożyć życzenia w związku z naszym Świętem Niepodległości – powiedział prezydent w poniedziałek, 11 listopada, przed wylotem do Azerbejdżanu. I dodał: – Osobiście pogratulowałem mu zwycięstwa wyborczego. Rozmawialiśmy wstępnie o najważniejszych tematach”.

Duda pochwalił się, że zaproponował Trumpowi spotkanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Nasze lokalne Trumpiki

Nie słabną skrajne oceny ani wielkie emocje po amerykańskich wyborach. Radość polskiej prawicy z wyboru Trumpa można porównać do zachowania karpi cieszących się z nadchodzącej Wigilii. A próby budowania pod Trumpa kampanii prezydenckiej potwierdzają tylko bezradność i hipokryzję polityków. Podobnie jak fałszywe i mylące są nazwy partii, począwszy od monopartii Kaczyńskiego Prawo i Sprawiedliwość, a na Wiośnie Biedronia kończąc, także znak równości między tym, co według słownika znaczą słowa prawica i konserwatyzm, a tym, co ze sobą niesie Trump, jest wręcz modelowym oszustwem.

Od patologicznego kłamcy Macierewicza zarażają się kolejni politycy. I nawet gdy on trafi tam, gdzie powinien, odpokutować winy za zdemolowanie armii i szaleństwa wyprawiane nad ofiarami katastrofy pod Smoleńskiem, będzie miał naśladowców. Nie brakuje przecież cyników, którzy będą nieśli w lud kolejne wersje historii o zamachu. Takie są te nasze lokalne Trumpiki. Zapatrzeni w niego jak w święty obrazek. Jakże musi im imponować. Bogactwem i bezczelnością. Rozwodami i aferami seksualnymi. Trump pokazał, że skromna wiedza i lewe interesy nie są przeszkodą w marszu po Biały Dom. Nie dostałby się tam jednak, gdyby nie postawa liderów Partii Demokratycznej. To, co robili przez ostatnie dwa lata, to gotowa recepta na przegranie każdych wyborów. Nawet z kimś takim jak Trump.

W Polsce po tych wyborach zaczęto pilniej obserwować sytuację tych grup społecznych, które w Stanach poparły Trumpa. Dlaczego miliony biednych zagłosowały na miliardera? A na kogo mieli? Jaki program miała dla nich Kamala Harris? Poparły ją te grupy społeczne, do których trafiała z sensowną ofertą.

Ciągle nie widzę takich pomysłów koalicji rządowej, które miałyby trafić do części elektoratu PiS. Żelazny elektorat tylko wtedy jest żelazny, gdy partia zabezpiecza jego interesy. Przede wszystkim te ekonomiczne, bytowe. I nie grzebie mu drągiem w świecie wyznawanych przez niego wartości. Czy tak trudno to pojąć? Może wydrukujemy mapkę z miejscami, w których poparcie dla partii Kaczyńskiego przekroczyło 35%, i pojadą tam politycy koalicji? Nie raz, ale co miesiąc. Do skutku. Aż lokalne problemy zostaną choć w połowie załatwione.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media

Pięknoduch z bejsbolem

Nie musisz się interesować polityką, ale na pewno polityka zainteresuje się tobą

To stare powiedzenie winno budzić pięknoduchów, którzy, jak to śpiewał Młynarski, chcieliby „Pszczele mleczko duszkiem pić / I po mieście hasać”. Przyznam, że i ja, i duża część redakcji magazynu „Kraków i Świat” do takich pięknoduchów należy. Och, czytać poezje Ewy Lipskiej i chodzić do Teatru STU. Tyle że gdy dopadła nas polityka, zostaliśmy ze swoimi wyrafinowanymi smakami jak Himilsbach z angielskim. Bo przez osiem lat pałkarze z Nowogrodzkiej glajchszaltowali kulturę: musiała być katolicka w formie i narodowa w treści.

Lecz jest jeszcze gorszy przejaw pięknoduchostwa – wciskanie go w świat polityki.

Na przykład nie brakowało opinii, że Trump nie ma szans z Kamalą, bo ona jest miła. Ale przecież to już Franklin Delano Roosevelt, gdy w trakcie kampanii usłyszał, że mądry człowiek na pewno na niego zagłosuje, zaripostował: „To za mało. Potrzebuję poparcia 51% wyborców”. Dziś w Polsce trwa debata, kto z koalicji będzie prezydentem RP. Ba, przeczytałem apel pięknoduchów, że będzie im równie dobrze z prezydentem Trzaskowskim, jak i prezydentem Sikorskim.

Halo, czy jest na sali lekarz? Bo zamki na piasku to pięknoduchostwo najgorsze. Nie potrafimy wprowadzać zmian w zdewastowanym państwie, bo wszystko blokuje nieduży geniusz ziemi małopolskiej, Andrzej Sebastian. A my już wiemy, że wygramy, i jedynym problemem jest to, czy przyszły kandydat pozyska życzliwość nowego prezydenta USA! Wygląda na to, że niektórzy pozamieniali się na mózgi z papugą kakadu i potrafią tylko bezmyślnie potakiwać Większemu Bratu. A może najpierw się zastanówmy, co mamy do zaproponowania? Jak skłonić już dziś rozczarowanych wyborców wolnościowych, aby jutro w ogóle wzięli udział w wyborach?

Dla jasności: Trzaskowski to w stu procentach mój światopogląd. Ale to Sikorski daje nadzieję (niedużą) na ewentualne zwycięstwo. Może dlatego, że nie jest ładny i sympatyczny. Bo kampania Trumpa nauczyła nas jednego – idzie czas większej polaryzacji, negatywnych emocji i bejsbola. Do kosza z mrzonkami o przemarszu środkiem polskiej drogi i o kandydacie łączącym – te czasy skończyły się wraz z chwilą, gdy brat zabił brata (i nie ma tu żadnych aluzji do 10 kwietnia).

Oni wystawią – bo łakną wojny – pana Czarnkopodobnego i będzie się liczyła tylko bezwzględna walka na noże. Tak, to fatalne. I mamy na to wpływ jak na tornado. Jedyne co, to trzeba liczyć, że po katastrofie szybko odbudujemy kraj.

Jako ludzie kultury i mediów deklarujemy w winiecie magazynu „Kraków i Świat”, że kultura ma być otwarta, ale przede wszystkim bezpartyjna. Co nie znaczy – obojętna. Na szczęście konstytucja nie wymusza kochania przeciwników. Nie. Różnimy się i to jest piękne. Ba, mamy prawo do mocnych emocji: miłości, a nawet nienawiści (w granicach prawa).

Jeśli też tak uważacie, zaprenumerujcie magazyn „Kraków i Świat”. Pierwszy nowo-stary numer ukaże się 20 stycznia 2025 r. Ci, którzy do 30 grudnia wpłacą 300 zł na przedpłatę prenumeraty, otrzymają dodatkowo piękną krakowską, dziękczynną grafikę autorstwa Beaty Malinowskiej-Petelenz.

Zerknijcie więc na www.PanaceumStudio.pl. A na wszelki wypadek: Bereś Media sp. z o.o., nr konta: 38 1240 4575 1111 0011 3361 8881, z dopiskiem „redakcja Kraków i Świat”.

Mamy obowiązek okazywać swój światopogląd. Za różnymi wartościami demokratycznymi. Ale zawsze przeciwko łajdactwom autorytaryzmu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Trump w Białym Domu

Chyba jeszcze nigdy Polacy nie byli tak przejęci wyborami prezydenckimi w USA. Nawet przed czterema laty, gdy Donald Trump przegrał z Joem Bidenem, zainteresowanie amerykańskimi wyborami było w Polsce mniejsze, a dopiero szturm na Kapitol w wykonaniu zwolenników przegranego wówczas Trumpa pokazał, że w polityce amerykańskiej coś się skończyło, nastaje nowa, niebezpieczna epoka, której twarzą jest właśnie Donald Trump. Stąd to rozemocjonowanie ostatnimi wyborami. Ale mamy je już za sobą.

Dla zwolenników Trumpa w Polsce, skupionych głównie wokół konserwatywnej prawicy, nic zupełnie nie znaczy to, że jest on rozwodnikiem, rozpustnikiem i oszustem podatkowym. Nawiasem mówiąc, te akurat cechy nie odróżniają wielu prominentnych polityków polskiej konserwatywnej – jak sami deklarują – prawicy od prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych Ameryki. No, może jeszcze takiego jak on majątku nie udało im się zrobić. Mniejsza z tym. Jakikolwiek by ten Trump był, przez cztery najbliższe lata sprawować będzie urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Prezydenta największej potęgi militarnej i gospodarczej świata, najpotężniejszego członka NATO

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Trumpie, ufam tobie

Nikt na polskiej prawicy nie budzi takiego zachwytu

„Mój Ty kochany Donaldzie, Jeźdźcu Bez Trzymanki i Jeźdźcu Bez Głowy, pomarańczowy populisto, wariacie, megalomanie i trybunie ludowy. To będą cztery piękne lata”, zapowiadał jeden z prawicowych publicystów tydzień przed wyborami w USA. Czy trzeba więcej? W kwestii amerykańskich wyborów prawicowe media zaprezentowały wielki zestaw namiętności, nadziei i strachów. Warto było to przeczytać, żeby lepiej zrozumieć ślepą miłość polskiej prawicy.

Zacznijmy jednak nie od miłości, lecz od nienawiści. Prawicowe media bardzo chętnie podkreślały te fragmenty wystąpień Donalda Trumpa, w których padały stwierdzenia antyunijne. Serwis wPolityce.pl przywołuje fragment jego przemowy w stanie Michigan, z zarzutami, że Unia Europejska wykorzystuje USA w stosunkach handlowych: „W wielu przypadkach nasi najwięksi wrogowie to nasi tzw. przyjaciele. Wiecie, nasi przyjaciele, Unia Europejska potężnie nas wykorzystuje”. W tym samym artykule przytaczane były też wypowiedzi członków amerykańskiej Polonii o wspieraniu Trumpa. Powody? James jest przeciwko „globalizmowi”, Maureen uważa, że za Trumpa „ludziom żyło się lepiej, a gospodarka aż huczała”. Z kolei Susan twierdzi, że Biden z Harris kupują głosy, wpuszczając do kraju nielegalnych imigrantów.

To nie koniec promowania „świetnych relacji” Trumpa z Polakami. TV Republika postanowiła miesiąc przed wyborami przeprowadzić wywiad z kandydatem na amerykańskiego prezydenta. „Polacy mnie kochają, a ja kocham Polaków. Żaden amerykański prezydent nie zrobił więcej dla Polaków niż ja”, mówił na antenie Trump, dodając: „Mam nadzieję, że (Polacy) pójdą na wybory i zagłosują na mnie, bo druga strona (Partia Demokratyczna) nie lubi Polaków; nie lubią religii, nic im się nie podoba”.

Czy te zaklęcia były skuteczne? W wahającym się stanie Pensylwania, w hrabstwie Bucks nazywanym amerykańską Częstochową, głosy Polonii rozłożyły się w stosunku 70% Trump i 30% Harris. Reszta niepolonijnego elektoratu głosowała prawie po równo, dając niewielką przewagę Trumpowi (51%). Czyli jedno hrabstwo Polonia Trumpowi dała, co pozwoliło szefowi „Gazety Polskiej” Tomaszowi Sakiewiczowi obwieścić, że to głosy Polonii przeważyły w amerykańskich wyborach. A te głosy to efekt „pracy” TV Republika i „Gazety Polskiej”, nawołujących do głosowania na kandydata republikanów. No to już wiemy, komu Trump zawdzięcza wygraną.

Siedział tuż za Trumpem

„To dopiero obrazki! Dominik Tarczyński wziął udział w wiecu kampanijnym Donalda Trumpa w Salem w Wirginii. Co więcej, europosła PiS można było zobaczyć na kadrach z tego wydarzenia, wśród publiczności… za przemawiającym kandydatem republikanów!”, entuzjazmował się portal wPolityce.pl.

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Niezrównane lęki

Zło wieszczyłem przed szkodą, teraz nie mam ochoty dołączać do chóru jęczących wujów – dość mi powiedzieć, że wygrana Trumpa wygląda na początek końca świata, ale świat już się zaczynał kończyć wielokrotnie, a mimo to dzieło globalnego zniszczenia wciąż się nie dokonało. Na nasze szczęście apokalipsa wyraźnie prokrastynuje. Nawet naczelna rodzinna pesymistka tym razem twierdzi, że przecież już raz go przetrwaliśmy, a „Amerykanie są głupi, ale to nie nasz kłopot”. To jednak dość niewyraźne egzorcyzmowanie lęku, bo trumpowski elektorat tak samo myśli o nas – „Europa to nie nasz kłopot” – a jeśli tym głosem ludu przemówi prezydent USA, to w kłopotach możemy się znaleźć. Jednakowoż ośmiolatka rządów Srawa i Prawiedliwości dała się Polsce we znaki bezpośrednio dokuczliwie, a mimo to potrafiliśmy z siebie strząsnąć tę gadzinę – może zatem zwycięstwo starego durnia za oceanem tak łatwo nas z nóg nie zetnie.

Wyposzczona polska prawica ma swój mały orgazm, pisłowie i konfederaci hucznie pokrzykują na Wiejskiej, Andrzejek wyrywnie składa gratulacje – ale to dla nich tylko nagroda pocieszenia, Trump nie może stosować prawa łaski w Rzeczypospolitej, dudni licznik dni Dudy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Robert Walenciak

Trump 2.0. Ani śmieszny, ani straszny

Wola ludu zawsze zwycięża – stwierdził prezydent Joe Biden, gratulując Donaldowi Trumpowi wygranej. To nie jest banalna konstatacja – przypomina, że Ameryka jest demokracją i że wolne wybory są tego nieodzownym elementem. Że dziś z woli ludu władzę w Białym Domu otrzymał Trump, ale cztery lata temu, też wolą ludu, tenże Trump został z Białego Domu wyprowadzony.

Czy to znaczy, że lud jest kapryśny? Nie sądzę, raczej nie wybacza błędów. Spójrzmy na wyniki. W tych wyborach Kamala Harris zdobyła 67 mln głosów, a Trump – 72 mln. Ale cztery lata wcześniej poparcie wyborców kształtowało się na poziomie 81 mln za Bidenem i 74 mln za Trumpem. Innymi słowy, w większym stopniu to demokraci obecne wybory przegrali, niż republikanie wygrali.

Ale wygrali i Ameryka trafia na cztery lata w ich ręce. Niektórzy wyciągają z tego przesadne wnioski. Szaleje m.in. nasze PiS – żąda dymisji Tuska, woła, że Andrzej Duda jest ulubionym Polakiem Trumpa, więc teraz z nim trzeba wszystko ustalać. A politycy PiS dodatkowo donoszą w sztabie prezydenta elekta na rządzącą w Polsce koalicję.

Patrzę na te zachowania z głębokim niesmakiem. Nie rozumiem, dlaczego donoszenie obcym, tak kiedyś przez PiS krytykowane, dziś staje się składnikiem kultury działania tej partii. Nie rozumiem też, dlaczego strategią polskiej polityki ma być ostentacyjna służalczość wobec Ameryki (Radosław Sikorski nazwał to dość celnie) przy każdej okazji i w każdych okolicznościach. Wychodzi tu na wierzch – nawiązuję tym razem do opisów Jarosława Kaczyńskiego – gen poddaństwa, lizusostwa. Tfu…

Przypomnę, że za pierwszej kadencji Trumpa Duda z tym samym poddańczym zapałem wołał, że chcemy w Polsce Fortu Trump. Zostało to zignorowane. Co ciekawe, w wazelinowaniu Trumpa wyrósł mu rywal. Oto bowiem wyczytałem, że na Ukrainie mówi się już, że „plan zwycięstwa Zełenskiego został stworzony z myślą o wygranej Trumpa”. A pomysły, że USA wraz z partnerami będą mogły korzystać z ukraińskich surowców i że ukraińscy żołnierze będą mogli zastąpić żołnierzy amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Europie, na pewno go przekonają.

Wyścig do pocałowania pierścienia zwycięzcy trwa. Nie widzę w tym wielkiego sensu. Donald Trump przy całej swojej nieobliczalności funkcjonuje w określonej rzeczywistości. Jako prezydent będzie definiował interesy USA i próbował je realizować. Lecz Ameryka jest dziś słabsza niż 20 lat temu i amerykański prezydent może dużo mniej. Jeżeli czegoś chce, musi się dogadywać, polityka transakcyjna obowiązuje także jego.

Na wysokim szczeblu decydują więc interesy, umiejętności polityczne, a nie przymilne uśmiechy.

Czy komuś to się podoba, czy nie, mamy zatem sytuację, o której politolodzy mówią od kilkunastu lat – utworzył się świat wielobiegunowy. To nie jest nieszczęście, to nowa sytuacja, na którą poważni politycy powinni być od miesięcy przygotowani. I trzeba sobie z nią radzić. Dotyczy to zarówno ekipy Trumpa, jak i polityków europejskich, no i nas samych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Tragedia Ameryki

Pamiętam, jak ponad 20 lat temu mój przyjaciel Richard Rorty, wielki filozof amerykański, powiedział mi, że obawia się dojścia faszystów do władzy w USA. Przyznam, że nie potraktowałem jego słów poważnie. Nieźle znając Amerykę, zupełnie nie dostrzegałem tego zagrożenia. Richard widział więcej. Oczywiście lepiej także znał rzeczywistość amerykańską. No i ziściło się. Wprawdzie nazywanie właśnie wybranego prezydenta USA faszystą jest nieco na wyrost, ale niewątpliwie reprezentuje on skrajnie prawicowe siły polityczne, dążące do demontażu amerykańskiej demokracji. Jego ponowne dojście do władzy jest dla mnie szokiem. I to nawet nie z powodu samego Trumpa, ale tych milionów Amerykanów, którzy na niego znów głosowali.

Gdy mieszkałem w Stanach, byłem jak najlepszego zdania o kondycji moralnej Amerykanów. Spotykałem na ogół bardzo prawych ludzi, niezwykle życzliwych, skorych do pomocy, uśmiechniętych i szczerych. Szybko zauważyłem, że niczym tak bardzo nie pogardzają jak kłamstwem. Co się stało z tymi wspaniałymi ludźmi? Jak to możliwe, że wybrali notorycznego kłamcę, oszusta i bufona na prezydenta swojego kraju? Oczywiście już wtedy zauważyłem, że Amerykanie są niezwykle prowincjonalni, co być może częściowo tłumaczy ich dzisiejsze decyzje wyborcze. Nawet amerykańska elita uniwersytecka była zainteresowana przede wszystkim kontekstem amerykańskim, a co dopiero mówić o przeciętnym Amerykaninie. Z reguły jego wyobraźnia nie wykraczała poza własny stan, a czasem hrabstwo. Ignorancja co do reszty świata była zaś szokująca. Mój syn musiał w szkole pomagać nauczycielce odnaleźć Polskę na mapie. Innej moja córka musiała tłumaczyć, że nie wszyscy na świecie mówią po angielsku. Szokujące było też typowe dla Amerykanów przekonanie, że wszystkie kraje europejskie są z definicji komunistyczne albo przynajmniej socjalistyczne. A wynikało ono z założenia, że tylko w takich krajach możliwe są urlopy macierzyńskie, długie urlopy wypoczynkowe i powszechna, bezpłatna służba zdrowia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wiatr w żagle

W końcu idę do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Patrzę najpierw z dala na bryłę nowego budynku, tak ją obsmarowano, że powinna być czarna. Ogólnonarodowa histeria. W środku imponujące przestrzenie, ogrom światła, a jednak największe estetyczne wrażenie zrobił na mnie widok Pałacu Kultury i lasu wieżowców z panoramicznego okna na drugim piętrze. Wstrząsający miejski krajobraz.

Obiektów sztuki na razie niewiele, a te, które są, nie podobają mi się. Zresztą mam problem ze sztuką najnowszą. A przecież wyrobiłem sobie oko i uwielbiam malarstwo, zdarzało mi się o nim pisać. Co mają mówić ludzie, którzy nie mieli treningu estetycznego? Dla nich sztuka nowoczesna to jedno wielkie oszustwo. Z obiektów w muzeum najbardziej, o zgrozo, podobała mi się socrealistyczna rzeźba Aliny Szapocznikow „Przyjaźń” z 1954 r. Obok siebie stoją polski i radziecki robotnik bez rąk. Ten brak rąk, jak w greckich uszkodzonych rzeźbach, robi wrażenie. Naiwny myślałem, że stalinowskie władze na to pozwoliły. Jak ktoś głupieje, to wszystko zmieści się w głowie. Czytam, że rzeźba stała w holu Pałacu Kultury. Gdy wynoszono ją na fali dekomunizacji, okazało się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat Wybory w USA

Powtórz kłamstwo wystarczająco często, a stanie się prawdą

Pokaż Trumpa wystarczająco często, a stanie się kandydatem większości

Korespondencja z USA

Gdy będą państwo czytać ten tekst, świat pewnie jeszcze nie otrząśnie się z szoku, ale już pojawi się wystarczająco wiele komentarzy i analiz wyjaśniających fenomen ponownej wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. W chwili gdy siadam do pisania, mam do dyspozycji wyłącznie szok, a za towarzystwo ciemny poranek, bo w noc wyborczą z 5 na 6 listopada w Kolorado, gdzie mieszkam, spadł pierwszy śnieg. Nad głową wisi więc ciężkie, szare niebo, a ulice zasnuwa równie szara mgła. Idealna aura do rozważań, co nas teraz czeka, jak napisała z samego rana znajoma, która w ramach protestu nie wysłała nawet dzieci do szkoły.

Ustaliliśmy w redakcji, że jeśli w chwili oddawania tego numeru do druku wyniki prezydenckiej potyczki wciąż będą nieznane, napiszę, co kształtowało wybory na ostatnim odcinku przed metą. Rozpoczęłam pracę już w przeddzień elekcji, a opierałam się na notatkach robionych w podróży, bo ostatni przedwyborczy tydzień spędziłam w Chicago. W korespondencji planowałam oddać klimat zaciekłej, acz wyrównanej walki, przyglądając się obojgu kandydatom i ich kampaniom. Sondaże do ostatniej chwili pokazywały przecież niebywale wyrównany bój. Obrazek, który zaczął się wyłaniać z tych zapisków, dał mi jednak do myślenia. Kłamstwa, skandale, mowa wykluczenia i nienawiści, status osądzonego kryminalisty prowadzającego się pod rękę z rasistami i suprematystami – wszystkie te sprawy były bardzo ważne i na pewno miały odegrać rolę w tych wyborach. Jeśli mimo wszystko nie przeszkodziłyby Trumpowi w sięgnięciu po laur zwycięzcy, oznaczałoby to jedno: że wygraną dała mu jego spektakularna widoczność i oglądalność, które przełożyły się na równie spektakularną klikalność, by użyć popularnego terminu.

Na czym opierałam tę przygnębiającą konstatację? Otóż w przekazach dnia, z których miała wypłynąć opowieść o zaciekłej walce, Kamali Harris nie było prawie wcale. Pojawiała się w przypisach, podczas gdy postać Trumpa rozpychała się łokciami i codziennie wypełniała niemal całą medialną przestrzeń. Kilkanaście godzin później miałam się przekonać, że moje wnioski były słuszne.

Możemy i powinniśmy się zastanawiać, do jakiego stopnia za zwycięstwem Trumpa stanęły „tradycyjne” czynniki kształtujące postawy wyborcze Amerykanów: „ekonomia, głupcze”, stosunek do imigracji i aborcji oraz wachlarz kwestii odwołujących się do osobistych przekonań i wartości, które od kilku dekad napędzają zjawisko nazywane wojnami kulturowymi. Mamy obowiązek zwrócić uwagę na skandalicznie eksponowany w kampanii Trumpa element rasizmu i suprematyzmu, który dzieli społeczeństwo i odbudowuje armię „jedynie słusznych właścicieli Ameryki”, uzurpujących sobie specjalne miejsce i prawa tylko dlatego, że mają „właściwy” kolor skóry i korzenie etniczne. Myśląc zaś o przyszłości naszych dzieci, szczególnie córek, powinniśmy niepokoić się informacją o entuzjazmie, z jakim męska część elektoratu odpowiedziała na seksizm i maczyzm kampanii Trumpa.

Pierwsze powyborcze badania wskazują, że szczególnie podatni na tego typu treści okazali się młodzi mężczyźni oraz wszyscy mężczyźni pochodzenia latynoskiego. Nie jest tajemnicą, że kultura latynoska pozostaje smutnym zakładnikiem maczyzmu w jego najgorszym wydaniu. Ani to, że w Ameryce dokonują się historyczne zmiany demograficzne, a populacja pochodzenia latynoskiego z całym jej dziedzictwem znajduje się w ich centrum. Latynosi są dziś najszybciej powiększającą się grupą etniczną w USA, w niektórych stanach wręcz większością wśród dzieci i młodzieży poniżej 18 lat.

Najgłośniej powinniśmy rozmawiać o dezinformacji i jej rosnącej roli w wyborach, nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie. Dezinformacja, szczególnie ta dotycząca rzekomych planów demokratów, by dać dziesięcioletnim dzieciom prawo zmiany płci bez wiedzy i zgody rodziców, miała zapewne największy wpływ na postawy wyborcze matek. Poświęcenie praw reprodukcyjnych wydawało im się w tej chwili mniejszym złem.

Nie zmieniam jednak zdania i pozostaję przy wniosku, że zwycięstwo Trumpa przejdzie do historii przede wszystkim jako znak dziwnych, niebezpiecznych czasów, w których żyjemy. Jeszcze jeden dowód na to, że wygrywa nie ten, kto trzyma się zasad i zdrowego rozsądku, ale ten, kogo widać i słychać. I kto sprawia, że rzeczywistość wydaje się dużo ciekawsza i bardziej rozrywkowa, niż jest naprawdę. Nie jestem w tej opinii odosobniona. Tom Nichols, ekspert ds. bezpieczeństwa i były doradca polityczny na Kapitolu, wyjaśnia: „Oczywiście niektórzy wyborcy wciąż upierają się, że prezydenci niczym magicy kontrolują ceny podstawowych dóbr. Inni mają szczere obawy dotyczące imigracji lub odpowiedzieli na hasła, w których pobrzmiewa faszyzm i natywizm. Jeszcze inni po prostu nigdy nie zagłosowaliby na kobietę, zwłaszcza czarnoskórą. Ale ostatecznie większość wyborców wybrała Trumpa, bo łaknęła tego, co im oferował: nieprzerwanego reality show opartego na wściekłości i żalach” („The Atlantic”, 6 listopada 2024 r.).

Mój kalendarz z ostatniego przedwyborczego tygodnia jest tego najlepszym potwierdzeniem.

Środa, 30 października

Gdy wyciągam walizkę, by się pakować przed podróżą do Chicago, Donald Trump prezentuje Ameryce najnowszy skecz. W odblaskowej kamizelce śmieciarza, ma co prawda trudności ze znalezieniem klamki na drzwiach śmieciarki, a jego skok do szoferki nie przypomina ruchów supermana, za jakiego każe się Ameryce uważać, ale telewizja to transmituje, wyborcy się śmieją – i to najważniejsze. Pomysł ze śmieciarką podsunął mu prezydent Biden, któremu dzień wcześniej puściły nerwy i w emocjach nazwał wyborców Trumpa „śmieciami”. Na wiec w Wisconsin Trump przyjechał więc zebrać „swoje śmieci”. Chodzi też o odwrócenie kota ogonem po tym, jak odwiedzając w weekend Nowy Jork, Trump zaprosił na scenę komika Tony’ego Hinchcliffe’a. Nawiązując do imigracyjnej retoryki Trumpa, w której imigranci często przedstawiani są jako „śmieci”, a Ameryka jako „światowe wysypisko”, Hinchcliffe stwierdził, że „wyspą śmieci” jest także Portoryko. Portorykańczycy głosować nie mogą, ale ich krewni na kontynencie – owszem. Armia latynoskich gwiazd w USA zagotowała się z oburzenia i zapowiedziała odwet przy urnach. J.D. Vance pomaga bossowi, jak może, i już od trzech dni doradza wszystkim, by „wzięli na wstrzymanie”, a najlepiej przyłączyli się do żartów. Pod koniec dnia w sondażach słupki poparcia Latynosów dla Trumpa nie tylko nie ucierpiały, ale wręcz podskoczyły.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.