Tag "dzieci"
Idealny rodzic? Co najwyżej w podręcznikach
Dzieci to także ludzie i mają pełne prawo do funkcjonowania w społeczeństwie
Michał R. Wiśniewski – pisarz, prozaik, publicysta, popularyzator anime i mangi w Polsce. Publikował na łamach „Polityki”, „Mint Magazine” i „Nowej Fantastyki”. Autor wielu powieści. Niedawno ukazała się jego książka „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci” (Czarne).
W sieci piszą, że nie masz dzieci i to dyskwalifikuje cię w kwestii pisania o ich wychowywaniu.
– W sieci piszą różne rzeczy. Jedni, że nie mam dzieci, drudzy, że to książka napisana przez sfrustrowanego rodzica, a wręcz „roszczeniową madkę” (pisownia oryginalna). Ale o tym, jaka jest prawda, nie dowiedzą się ani z „Zakazu gry w piłkę”, ani z wywiadów. Zrobiłem to celowo – to przede wszystkim książka o społeczeństwie, a dokładniej o tym, jak Polacy wychowują dzieci, jak je traktują i odnoszą się do nich. Temat „dziecka w społeczeństwie” to coś, z czym praktycznie na co dzień styka się każdy. Nie trzeba mieć dzieci, aby wyciągać pewne wnioski i na nich opierać przemyślenia. Ważne też było dla mnie, aby to nie była lektura o doświadczeniach osobistych. To znakomicie się sprawdza w takich książkach jak „Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej, ale zwykle okazuje się trochę pójściem na łatwiznę – kto ma dzieci (lub ma dzieci w rodzinie), chętnie wplata ich historie w opowieść. To trochę zawęża horyzont.
Sam pomysł na książkę siedział we mnie od czasów powieści „Hello World”, której wątki obyczajowe dotykały problematyki macierzyństwa. Zrobiłem wtedy porządny research i chociaż książka ukazała się w 2017 r., nie przestawałem go robić. Siedziało to we mnie i doszedłem do wniosku, że w końcu wypadałoby coś wokół tego napisać. Warto jeszcze dodać, że to nie jest reportaż, czyli gatunek, z którym jest kojarzone Wydawnictwo Czarne.
To w takim razie co?
– Od początku zależało mi, aby to był esej. Taki z krwi i kości, czyli książka o myśleniu. Jest tam wiele obserwacji obyczajowych, bo praca nad „Zakazem…” przypominała nieco pracę nad powieścią. Chodziłem po mieście, zerkałem na ludzi, patrzyłem na wszelkie sytuacje i starałem się wyciągnąć z tego wnioski. Uwielbiam analizować anegdoty. Sprawdzam, czy te wszystkie opowieści mają sens. Interesuje mnie też to, co dana osoba chciała wyrazić i opisać. Pytam wtedy: „Po co?” i próbuję na tym rzeźbić.
Pytam o dzieci, bo dla wielu osób to temat kluczowy w kontekście twojej książki. Ktoś napisał nawet, że łatwo ci patrzeć z góry, kiedy faktycznie nie znasz tych wszystkich skrajnych emocji związanych z wychowywaniem własnych dzieci. Co na to odpowiadasz?
– Mówię, że przecież każde dziecko jest inne, a dziś o tym zapominamy. Łatwo nam kategoryzować i szufladkować, bazując na subiektywnych przemyśleniach. Jeśli ktoś ma, powiedzmy, dwójkę dzieci, nie daje mu to przecież od razu mandatu do wypowiadania się o wszystkich milusińskich żyjących w Polsce. A w takich przypadkach często pojawia się podział na dzieci moje i cudze. I zaczyna się dyskusja. Do tego uważam, że ten temat wymaga researchu, podróży, rozmów, lektur i zainteresowania się tematem. Nie wystarczy mieć dzieci, aby napisać tego typu esej. Zresztą to nie jest książka o wychowaniu dzieci i byciu rodzicem. Ja nie udzielam tu porad ani nie udaję żadnego guru. Rzecz jest o tym, że dzieci to także ludzie i mają pełne prawo do funkcjonowania w społeczeństwie. A w Polsce dziecko jest często wykorzystywane przez dorosłych do rozmaitych celów.
Jakich?
– Na przykład do tego, aby mieć rację. Trudno mówić o argumencie merytorycznym, kiedy ktoś pisze, że nie powinienem się wypowiadać o dzieciach, bo sam ich nie mam. Nie patrzy na to, co faktycznie mam do powiedzenia, jakich argumentów używam ani na jakie źródła się powołuję. Zamiast tego pada pytanie: „Ile masz dzieci?”. Czy to oznacza, że jeśli ktoś ma piątkę, będzie mądrzejszy w tej materii niż osoba, która ma tylko czwórkę lub trójkę? Wątpię. Nawet nie wiadomo, czy te osoby dobrze wypełniają swoje rodzicielskie obowiązki.
Nie trzeba mieć swoich dzieci, aby je znać! Można z nimi rozmawiać, angażować się w ten kontakt, dowiedzieć się czegoś z tej odmiennej perspektywy. A światy dzieci i dorosłych są w Polsce rozdzielone. Na typowej rodzinnej imprezie dzieciaki traktuje się jako symbol statusu albo gadżety, które trzeba pokazać gościom. „Powiedz wierszyk!”. „Pocałuj ciocię!”. Pewnie każdy z nas z czymś takim się spotkał.
O czym dokładnie jest zatem książka? Jaki podział tematyczny w niej stosujesz?
Bez stygmatyzacji: Jak mówić o kryzysach psychicznych w szkole?
Stygmatyzacja to nadawanie pojedynczym osobom lub grupom określeń, które odnoszą się do jakichś ich cech, zachowań, chorób itp. Osoba nią dotknięta może zacząć czuć się gorsza – człowiek zaczyna zachowywać się, jak
Ciemna strona szkoły
Przemoc ze szkolnych korytarzy przeniosła się do sieci. Nastolatki hejtują się za pomocą specjalnych stron i aplikacji. W każdej szkole. Bez wyjątku
Poradnia Dziecko w sieci dla ofiar cyberprzemocy:
22 826 88 62
poradniadws@fdds.pl
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży:
116 111
116111.pl
Bezpłatna i anonimowa pomoc telefoniczna i online dla rodziców i nauczycieli w sprawach bezpieczeństwa dzieci:
800 100 100
„Zabij się”, „Zrobimy ci pogrom Żydów w kiblu”, „Jebany pedale”. To tylko próbka hejterskich odzywek, które do niedawna można było przeczytać na instagramowej grupie Spotted założonej przez uczniów jednej z lepszych podstawówek w Polsce. Spotted to internetowa przestrzeń, w której anonimowo dzielono się zdaniem na dany temat, zadawano pytania czy wyrażano swoje poglądy. Narzędzie szybko zmieniło się w potężną broń do hejtowania rówieśników.
Dzisiaj każda szkoła ma swoje Spotted. Strony powstają w mediach społecznościowych z inicjatywy uczniów, a nie placówek. Specjaliści, w tym policjanci zajmujący się przemocą rówieśniczą, twierdzą, że każda szkoła ma swoją ciemną stronę. Co najgorsze, to wszystko dzieje się pod nosem rodziców i nauczycieli. Szkoły umywają ręce, bo chociaż grupy do hejtowania zawierają ich nazwy, to telefon należy do sfery prywatnej. Rozwiązywanie problemu pozostaje więc po stronie rodziców.
Hejt głęboko ukryty (ale tylko przed rodzicami)
– Trudno uwierzyć, że te cudowne, cukierkowe dziewczynki, które w szóstej klasie nadal noszą kucyki, tak ostro jadą z tematem na grupach Spotted. Trudno uwierzyć, że tak małe dzieci w ogóle znają taki kaliber wyzwisk. O istnieniu Spotted naszej szkoły i o tym, co tam się wyrabia, dowiedziałam się od jednej z matek. Przerażona wysłała mi screeny, na których anonimowi grupowicze namawiają jednego z uczniów do samobójstwa. Wszystko dzieje się na grupie, która nosi nazwę naszej szkoły – opowiada matka 12-letniej Aliny.
Grupy Spotted są dziś powszechne. Mają je zarówno szkoły średnie, jak i podstawówki. W wielu przypadkach w tej patologii uczestniczą nawet najmłodsi uczniowie, którzy dopiero co zaczęli naukę. Spotted prowadzone są przez anonimowych administratorów, których bardzo trudno namierzyć. Sytuację utrudnia fakt, że wszystko dzieje się na platformach społecznościowych należących do zagranicznego kapitału. Jeśli już rodzice zgłoszą hejt na takiej grupie, policja ma bardzo ograniczone pole działania, bo serwery są prywatne i znajdują się poza Polską. Słowem, Mark Zuckerberg musi się zgodzić na to, aby dzieci przestały się nawzajem dręczyć.
O grupach wiedzą oczywiście uczniowie, część nauczycieli i niewielu rodziców. W cyklicznym badaniu, które przeprowadza Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK), „Nastolatki 3.0”, co piąty uczeń i uczennica deklarują, że doświadczyli przemocy w internecie, jednocześnie aż 75% rodziców twierdzi, że takie zjawisko nigdy nie dotknęło ich dzieci. To duża rozbieżność, świadcząca o tym, że rodzice są mocni w gębie, ale z praktyką u nich słabiutko. 15% przyznaje, że nic nie wie o przemocy w internecie. Zorientowanych w temacie jest zaledwie 10%.
Szkoła za słaba
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Ścięcie Lipy
Bielsko-Biała, Lipa, 42. konkurs literacki dla dzieci w wieku szkolnym, czyli od pierwszej klasy do maturzystów. Do niedawna było 100 równorzędnych nagród, poezja i proza. Prace przychodzą z całej Polski. Dzieci i opiekunowie mają zapewniony hotel i jedzenie. I jest zawsze koncert. Wręczanie nagród, warsztaty literackie. Jestem w jury od roku 1988. Wydawano też zawsze katalog z nagrodzonymi utworami. Pamiętam czasy, gdy szedł do cenzury.
Teraz niekiedy w konkursie uczestniczą wnuki pierwszych laureatów. Mówię także o cenzurze ze sceny do młodych, którzy oczywiście nie wiedzą, co to jest. Dowcipny koncert Czesława Mozila. Pamiętam, jak tu śpiewał Jacek Kaczmarski, potem biesiady z nim. Po koncercie debata młodych: do czego jest nam potrzebna literatura, i w końcu warsztaty z trzema grupami. Zawsze tak było, ale w tym roku uderza, że ponad 90% spośród sześćdziesięciorga nagrodzonych to dziewczyny. Nie ma żadnych wątpliwości, kobiety podbijają świat, zaczynając od kultury. Połowa z tych dzieciaków pisze dziennik w prawdziwym papierowym zeszycie. Ale dla nich nasz kontynent wiedzy i kultury już nie istnieje. Wymieniam kilkanaście nazwisk do niedawna tak znanych i cenionych pisarzy – nic im nie mówią. Bez sensu, że pytam, przecież wiem i mam młodych w domu. Tamci jednak czytają książki, moi synowie nie bardzo. Mam zatem przybyszów z Marsa w domu, ale bardzo ich kocham.
Ta Lipa jest ostatnia. Rena Edelman, szefowa domu kultury, która organizowała konkurs od samego początku, nie ma już sił i brakuje pieniędzy.
Weźmy się i zróbcie!
Ilu Kamilków zabije lex Kamilek?
Nieco ponad rok temu posłowie i senatorowie, wraz z prezydentem RP, prawie jednogłośnie (!) uchwalili i zatwierdzili akt prawny, zwany ustawą Kamilka czy lex Kamilek. Jest to ogromny zestaw regulacji dotyczących małoletnich od urodzenia do 18. roku życia i opieki nad nimi. Powstał po zakatowaniu wiosną ub.r. ośmioletniego chłopca przez konkubenta matki. Szczegóły zbrodni były drastyczne, a wybory blisko. Błyskawicznie powstała propozycja zmian ustawowych. W efekcie stworzono bombę z opóźnionym zapłonem, która właśnie eksploduje na naszych oczach. Pierwsze problemy już się pojawiły i stały głośne.
Zaczęło się od konsekwencji faktu, że przepisy powstawały na gwałt, więc brakuje im precyzji. Nie wiadomo, kogo dotyczy zapisany w ustawie obowiązek dostarczania przez osoby pracujące z dziećmi zaświadczeń o niekaralności i niefigurowaniu w wykazie przestępców seksualnych – tak mętnie zostało to zapisane, przy wielkim rozszerzeniu obszaru obowiązywania, poza wychowanie i edukację: o wypoczynek, leczenie, psychoterapię, sport, rozwój zainteresowań oraz duchowy itd.
Autorzy przepisów nie uwzględnili ponadto kwestii Ukraińców. Jak wyegzekwować zaświadczenia o niekaralności nauczycieli czy opiekunów z miejsc objętych intensywnymi działaniami wojennymi? Problemem, który też wybrzmiał przed pierwszym dzwonkiem, jest sprawa wymaganego przez ustawodawcę weryfikowania przez personel miejsc noclegowych praw do opieki osób podróżujących z małoletnimi (osobami do 18. roku życia!). Żadnych dokumentów pozwalających to weryfikować wprost nie ma. Wielu rodziców i opiekunów dowiedziało się w trakcie wakacyjnych podróży, że musi swoje prawo udowodnić.
Wniknięcie we wszystkie szczegóły i konsekwencje lex Kamilek to temat na obszerną książkę, poprzestanę więc na najważniejszych.
Podstawową wadą regulacji lex Kamilek jest jej totalny charakter. Ma ona chronić osoby od urodzenia do 18. roku życia, nie różnicując tego wieku. I w dodatku chronić przed wszystkimi możliwymi niebezpieczeństwami, jakie twórcom ustawy Kamilka udało się sobie przypomnieć – od śmierci aż po dyskomfort z powodu domniemanego faworyzowania kolegów przez nauczycieli czy opiekunów będących znajomymi rodziców.
Aktywny rodzic – rodzina i praca mogą iść w parze!
1 października br. ruszył nabór wniosków o świadczenia z programu, który wesprze rodziców małych dzieci w aktywności zawodowej i wychowaniu dziecka. Aktywny rodzic to nowy rządowy program, kierowany do rodziców wszystkich dzieci w wieku od 12 do 35 miesiąca życia.
Też przynieście zaświadczenia
Ochrona dzieci przed demoralizacją i przestępstwem jest niewątpliwie szlachetnym celem. Tyleż szlachetnym, co i trudnym do realizacji. Gdyby naprawdę chodziło o ochronę dzieci, twórcy prawa powinni się zwrócić do ekspertów z prośbą o radę, jak to zrobić. Można było się zwrócić do kryminologów, psychologów, pedagogów, seksuologów, psychiatrów czy innych jeszcze, wcale licznych specjalistów. Ale chyba nie zwracano się, wszak dla polityków nie ochrona dzieci była istotna, lecz jedynie to, aby wszyscy się dowiedzieli, jak bardzo los dzieci leży im na sercu.
W atmosferze emocji, a często wręcz histerii, wypowiadano twierdzenia jawnie anaukowe, nieraz sprzeczne nawet ze zdrowym rozsądkiem. I w tej atmosferze uchwalono prawo. Wszyscy, którzy mają kontakt z nieletnimi do 18. roku życia, jako nauczyciele, wychowawcy, lekarze, trenerzy, instruktorzy itd., ale także studenci odbywający praktyki w szkołach, szpitalach czy placówkach wychowawczych, muszą dostarczyć zaświadczenie o niekaralności i przedłożyć je pracodawcy. Niezależnie od tego pracodawcy muszą wystąpić o dostęp do rejestru osób karanych za przestępstwa seksualne z zapytaniem, czy zatrudnieni nie figurują w tym rejestrze, a gdy figurują, nie dopuścić ich do pracy
Koalicja trzeźwości
Co łączy Palikota oraz filmiki z celebrytami z kasą, która wartko płynie do wielu mediów? Alkohole. Produkt dla producentów, sprzedawców i państwa niewyobrażalnie dochodowy. Bijemy więc światowe rekordy w liczbie punktów sprzedaży alkoholu. Najlepiej całodobowych. Jak mocna jest branża monopolowa, widać po tym, ile podmiotów, które powinny to szaleństwo zatrzymać albo mocno ograniczyć, niewiele robi. W procesie rozpijania narodu bierze udział świadomie lub nie większość społeczeństwa. To samobójcza degradacja. Na szczycie są wielkie koncerny z ogromnymi środkami na promocję i reklamę. Byle tylko skusić kolejnego konsumenta. Widzimy więc popularnych celebrytów, którzy zachwalają piwo, wino i cięższe alkohole. Przekonują, że to wielkie szczęście dołączyć do tej alkoholowej rodziny. Bardzo rzadko słyszę, że ktoś odmawia udziału w reklamie i twardo mówi nie. Argumenty, czyli wysokość honorariów od branży monopolowej, poruszają serduszka i napychają portfele. Gdyby producenci innych towarów byli tak pomysłowi jak ci od alkoholi, bylibyśmy światowym liderem w eksporcie. Afera z saszetkami wypełnionymi likierem i wódką, które latem wypuściła spółka OLV z Morszkowa koło Sokołowa Podlaskiego, pokazuje, jak można być bezczelnym. Trudno uwierzyć, że ten prostacki skok na kasę można tak reklamować: „Voodoo Monkey to prawdziwy buntownik w świecie alkoholi, ma misję i cel i szczyptę magii”. Piją więc miliony Polaków i coraz więcej Polek. Pije prawie połowa dzieci w wieku 15-16 lat i trzy czwarte tych w wieku 17-18 lat. Jeśli radykalnie tego nie zatrzymamy, będzie jeszcze gorzej. Warunki dla alkoholowej fali już są. Ultraliberalne zasady pozwalają na promocyjną sprzedaż w Biedronce pół litra wódki za 9,99 zł czy wina po 1,63 zł w Lidlu.
Tu już nie ma czasu na debaty. Pora na budowę koalicji trzeźwości. Lekko nie będzie.
Szkolny problem komórkowy
Nie tylko Polska wciąż nie opowiedziała się jasno za zakazem korzystania ze smartfonów przez uczniów
Z początkiem roku szkolnego wrócił problem używania przez uczniów smartfonów i innych urządzeń elektronicznych. Kwestia ich posiadania, ograniczania dostępu do nich czy całkowitego ich zakazu od jakiegoś czasu spędza sen z powiek europejskim (ale nie tylko) decydentom odpowiedzialnym za edukację.
W polskich szkołach telefony komórkowe nie będą w najbliższym czasie zakazane. Rzeczniczka praw dziecka Monika Horna-Cieślak uważa, że podjęcie decyzji musi poprzedzić dyskusja z udziałem dzieci, rodziców, nauczycieli i polityków. W marcu br. Instytut Spraw Obywatelskich wystosował do ministerstwa apel o zakaz używania w szkołach telefonów komórkowych. Wskazał przy tym problem globalny: urządzenia te uzależniają młodych ludzi i powodują m.in. problemy z koncentracją.
Od kilku już lat coraz więcej krajów zakazuje używania telefonów komórkowych w szkołach. Nie można korzystać też z tabletów ani czytników elektronicznych. Ostatnio do coraz liczniejszego grona zakazowiczów dołączyły Wielka Brytania i Holandia. Zakaz używania telefonów obowiązuje już w Grecji, a za nagranie kogoś może tam grozić wydalenie ze szkoły. We Francji, gdzie uczniowie przed rozpoczęciem zajęć są zobligowani do pozostawienia komórek w szafkach, wdraża się tzw. przerwę cyfrową.
Jak wynika z badań przeprowadzonych przez UNESCO, usunięcie smartfonów ze szkół w Belgii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii przyczyniło się do poprawy wyników nauczania. Zauważalna jest ona szczególnie wśród uczniów, którzy wcześniej mieli trudności z nadążaniem za rówieśnikami. Zakaz komórek wprowadzono także w Chinach. W szkołach podstawowych w Kantonie niedozwolone są nawet zegarki typu smartwatch!
Co ciekawe, w naszej części Europy rozwiązanie kwestii komórek wydaje się większym wyzwaniem niż w krajach starej Unii. Za utrzymaniem możliwości swobodnego korzystania ze smartfonów i innych technologicznych nowinek XXI w. opowiada się – co wielu zaskakuje – całkiem liczne grono.
Zobaczmy, jak z problemem radzą sobie nasi sąsiedzi oraz bratankowie, których poprzednia ekipa rządząca tak często stawiała nam za przykład.
CZECHY
Czeskie ministerstwo edukacji unika zajęcia konkretnego stanowiska. U naszych sąsiadów raz po raz rodzi się (przy czeskich standardach nie na miejscu byłoby mówić „wybucha”) komórkowa dyskusja edukacyjna. Ostatni spór dotyczy decyzji radnych gminy Vsetin na Morawach. Nakazali oni bowiem szkołom podstawowym podlegającym ich jurysdykcji wprowadzenie zakazu używania komórek przez uczniów, i to na wszystkich lekcjach. Czeski resort edukacji orzekł, że to decyzja nieważna, bo gminy nie mają prawa podejmować takich działań. „Możemy miesiącami prowadzić dyskusje na temat opinii prawnych, ale edukacja dzieci i ich zdrowie psychiczne nie mogą już dłużej czekać”, oświadczył natomiast Jiří Čunek
Dlaczego czystość butelek dla dzieci jest bardzo ważna?
Układ trawienny niemowląt nie jest w pełni rozwinięty i jest bardzo wrażliwy na bakterie oraz inne mikroorganizmy. Dlatego wszystkie przedmioty, które niemowlęta biorą do ust, powinny być dokładnie dezynfekowane. Można do tego używać specjalnego sterylizatora lub wrzącej