Tag "López Obrador"
Klimat do zmiany
Claudia Sheinbaum została pierwszą prezydentką w historii Meksyku po wyborach, w których nie do końca chodziło o nią samą.
Zwycięstwo w pierwszej turze i 58% poparcia – taki wynik dał Claudii Sheinbaum kapitał na start w postaci doskonale funkcjonującej maszyny partyjnej i namaszczenia przez odchodzącego prezydenta. Trzeba jednak było umieć to wykorzystać. Niedawna burmistrzyni Mexico City poradziła sobie z tym bez zarzutu, dzięki czemu pokieruje teraz krajem jako pierwsza kobieta na prezydenckim fotelu.
To były pod wieloma względami wybory „pierwszych razów”. Nigdy dotąd nie wygrała ich polityczka (pierwsza na kontynencie północnoamerykańskim). I nigdy nie była to osoba pochodzenia żydowskiego. Kandydaci walczyli o rekordową liczbę urzędów i mandatów – na różnych szczeblach było ich 20 tys. Ale rekordy biła też przemoc kampanijna. Jeszcze przed weekendowym głosowaniem zamordowane zostały 34 osoby ubiegające się o stanowiska na szczeblu federalnym, a 35. ofiara poniosła śmierć w poniedziałek, 3 czerwca, kiedy Meksyk i spora część świata latynoamerykańskiego świętowały już triumf Claudii Sheinbaum. Była to Yolanda Sánchez, burmistrzyni miasta Cotija.
Politycznie nowa prezydentka nie jest debiutantką. W krajach półkuli zachodniej stanowisko wysokiego szczebla w samorządzie to często naturalna trampolina do rządu federalnego. W dodatku Sheinbaum ma wykształcenie inżynierskie, jest klimatolożką i specjalistką od energetyki, co może się okazać kluczowe przy zarządzaniu krajem, który czeka transformacja energetyczna.
Ta zaś jest niezbędna, żeby utrzymać w relatywnie dobrym stanie meksykańską gospodarkę. Lewicowy populizm odchodzącego prezydenta nie obciążył jej, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim można było się spodziewać, kiedy Andrés Manuel López Obrador zaczynał kadencję sześć lat termu. Nie znaczy to jednak, że prezydentura Sheinbaum będzie spokojną kontynuacją kursu, który obrał jej poprzednik.
Pociąg do gospodarczego raju.
Wybory prezydenckie w Meksyku nie oznaczały tak naprawdę decydowania się bądź na Sheinbaum, bądź na jej największą rywalkę, prawicową kandydatkę Xóchitl Gálvez. Nosiły raczej znamiona referendum na temat ostatnich sześciu lat i tego, co po sobie zostawił AMLO, jak w skrócie nazywa się Andrésa Manuela Lópeza Obradora. To on w 2018 r. obrał kurs na nowoczesność. Swoim wyborcom przedstawił projekt modernizacyjny, który w Europie zostałby pewnie nazwany wstawaniem z kolan, lecz w Ameryce Łacińskiej to określenie nie do końca się sprawdza. Po pierwsze, dlatego że na Starym Kontynencie ten dyskurs zarezerwowany jest dla środowisk konserwatywnych, AMLO zaś siedzi po lewej stronie sceny politycznej. Po drugie, wybijanie się społeczeństw na niezależność ma głównie wymiar ekonomiczny. Dotyczy pokonywania barier takich jak bieda, wykluczenie edukacyjne i komunikacyjne. Z kolei uniezależnienie gospodarek od eksportu surowców, przez który były słabo rozwinięte i podatne na wstrząsy, często jest potrzebne, bo podnosi jakość życia i pozwala nadrabiać zaległości z czasów dyktatur.
Co zrobi López Obrador
Prawicowy populista z USA i lewicowy populista z Meksyku staną naprzeciw siebie. Zderzenie jest gwarantowane Andrés Manuel López Obrador został prezydentem Meksyku. Po raz pierwszy krajem będzie rządził lewicowy lider o największym poparciu społecznym. Ci, którzy nie wierzyli, że kiedykolwiek będą świętować zwycięstwo przywódcy lewicy, w euforii wyszli na centralny plac miasta Meksyk, Zócalo. Ale ciągle zadawali sobie pytanie, czy tym razem lewicowy prezydent będzie mógł rządzić. I co zrobi López Obrador – dla