Tag "Małgorzata Wasylczuk"

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Nastąpiła totalna zapaść

My, sędziowie, wiemy, jakie są mankamenty systemu i jak można by je usunąć z korzyścią dla obywateli.

Małgorzata Wasylczuk –  sędzia Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, wiceprzewodnicząca V Wydziału Karnego. Orzekała w głośnych  procesach politycznych, m.in. uniewinniła prof. Jan Widackiego. Przez  kilkanaście lat uczestniczyła w kształceniu  aplikantów sędziowskich  jako  patron koordynator, prowadziła także  szkolenia  dla  asystentów, aplikantów radcowskich i adwokackich.

Jakie są pani oczekiwania w związku z zapowiadaną przez ministra sprawiedliwości reformą sądownictwa?
– Nie jestem w tej mierze optymistką. Przez 30 lat pracy obserwuję, że nigdy władza ustawodawcza ani wykonawcza nie dbała o to, aby sądy działały sprawnie w służbie społecznej. Nie robił tego zwłaszcza żaden minister sprawiedliwości. Także ten będący sędzią – nie miał ani koncepcji zarządzania tymi obszarami sądownictwa, które były mu powierzone konstytucyjnie, ani woli politycznej, by zrobić coś pozytywnego. Koncentruję się na krytyce ministra jako przedstawiciela władzy wykonawczej, bo to ten organ w istocie ma w ręku najwięcej narzędzi do działania.

Naprawdę nie widać w sądach żadnych sanacyjnych przedsięwzięć po latach całkowitego demontażu systemu prawnego?
– Zmiany są, ale na gorsze. Dotychczasowe działania ministra sprawiedliwości sprowadzają się do odwoływania prezesów i wiceprezesów sądów i powoływania nowych. Należy oceniać to pozytywnie, tyle że w żaden sposób nie „załatwia to sprawy”. Kwestie personalne we władzach sądów są czubkiem góry lodowej problemów wymiaru sprawiedliwości. Żaden prezes sądu, nawet najlepiej przygotowany do tej funkcji, nie będzie mógł zdziałać więcej niż to, na co pozwolą mu przepisy prawa oraz środki finansowe – a te zależą od władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Na co potrzebne są pieniądze?
– Nowoczesne sądownictwo, które rzeczywiście będzie odpowiadać na wyzwania współczesności, wymaga ogromnego dofinansowania. Nie możemy się obrażać, że świat idzie naprzód. Nie możemy ciągle odwoływać się do przeszłości, podając przykłady jedynie słusznego sposobu funkcjonowania, a niestety taką tendencję ma wielu sędziów starszego pokolenia, zarówno czynnych zawodowo, jak i tych będących już na sędziowskiej emeryturze, ale chętnie recenzujących rzeczywistość sądową w przestrzeni publicznej. Musimy zatem przede wszystkim zmienić mentalność, np. godząc się na to, że do naszego świata wkroczyła cyfryzacja, są inne metody zarządzania czasem pracy oraz kadrami. Musimy też się kształcić, albowiem przedmiotem rozstrzyganych spraw są coraz częściej takie obszary, których dotychczas w swojej praktyce nie mieliśmy (np. oszustwa popełniane z wykorzystaniem zawiłych mechanizmów rynkowych, cyberprzestępczość itp.), a to wymaga pieniędzy i czasu. Tego my, sędziowie, nie mamy.

Mówiąc o pieniądzach, mam na myśli nie wysokość sędziowskich wynagrodzeń, ale systemowe nakłady na ustawiczną edukację. Szkolenia proponowane i prowadzone przez Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury nie tylko nie odpowiadają rzeczywistym potrzebom sądownictwa, delikatnie rzecz ujmując, ale i ich poziom nie jest najwyższy. Przede wszystkim jednak, aby wziąć udział w szkoleniu, trzeba mieć na to czas. Wobec tego, mówię z mojej perspektywy, wiedzę zdobywamy we własnym zakresie na bieżąco, przygotowując się do sądzenia danej sprawy.

Kolejna kwestia związana z finansami to etaty w każdej grupie zawodowej, a więc orzeczniczej, asystenckiej i urzędniczej. Ten temat jest trudny, bo wymaga wydatkowania środków z budżetu państwa, a tych zwykle nie ma. Prezentuje się zatem w przestrzeni publicznej poglądy, że w Polsce liczba sędziów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest duża w porównaniu z innymi państwami, wynagrodzenia sędziów są bardzo wysokie – tu zazwyczaj podaje się wartości brutto, i to osiągane przez sędziów sądów apelacyjnych, a więc stojących najwyżej w strukturze sądownictwa powszechnego. Natomiast zręcznie pomija się nieprawdopodobnie rozdętą kognicję sądów, a więc to, że z woli ustawodawcy trafiają tam sprawy, które z powodzeniem mogłyby być załatwiane poza systemem sądowniczym. Na marginesie podzielę się refleksją, że z jednej strony rzekomo społeczeństwo nie ma zaufania do sądów, ale z drugiej – jak wynika ze statystyk dotyczących wpływu spraw – obywatele chcą, aby to właśnie sądy załatwiały ich niekiedy dość błahe problemy.

W dyskusjach o usprawnieniu pracy sędziów podnosi się konieczność wspierania ich przez urzędników sądowych. Czy słusznie?
– Żaden, nawet najlepszy sędzia nie wykona swoich zadań, gdy nie będzie miał wykwalifikowanych współpracowników. W pierwszej kolejności kluczem do sukcesu jest kompetentny urzędnik sądowy. Niestety, występuje ogromny problem z pozyskaniem osób, które mają niezbędną wiedzę i kompetencje. W sądzie, w którym pracuję, wysokość proponowanych tej grupie zawodowej wynagrodzeń sprawia, że na stanowiska zgłaszają się kandydaci niespełniający wymagań. Ewentualnie tacy, którzy po zapoznaniu się z zakresem obowiązków i konfrontując to z wysokością zarobków oraz brakiem systemowych perspektyw rozwoju zawodowego, po krótkim czasie rezygnują. Muszę podkreślić, że w wydziale, w którym orzekam, pracuje kilka osób o bardzo wysokich kompetencjach, z długim stażem, które traktują swoją pracę z pasją i zaangażowaniem, ale i one z powodu przepracowania są już u kresu wytrzymałości, również fizycznej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.