Tag "nacjonalizm"
Narutowicz zamiast Dmowskiego
Moim zadaniem jest tak przekształcić Instytut Myśli Politycznej, by był przeciwwagą dla narracji PiS o pamięci historycznej
Prof. Adam Leszczyński – p.o. dyrektor Instytutu Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza
W styczniu 2024 r. napisał pan, że Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego powinien być rozwiązany. Nie minęło parę miesięcy i został pan jego szefem, pełniącym obowiązki dyrektorem. Czyżby punkt widzenia zmienił się w zależności od punktu siedzenia? Dlaczego zmienił pan zdanie?
– Nie zmieniłem zdania. Zlikwidowałem instytut.
Owszem, ale powstał Instytut Myśli Politycznej im. Narutowicza. Cele jakby te same, tylko bez propagowania historii w wydaniu radykalnej prawicy.
– Nie chciałem być likwidatorem. Poproszono mnie zresztą o przeistoczenie go w placówkę, w której polityka historyczna pozbawiona będzie prawicowego nacjonalizmu, a zaakcentowana zostanie jej demokratyczność i wielowątkowość. Moim zadaniem jest takie przekształcenie tego instytutu, by był przeciwwagą dla pisowskiej narracji o pamięci historycznej – to po pierwsze. Po drugie, mam na celu coś, co konsumuje pewnie połowę mojego czasu pracy, mianowicie uporządkowanie spraw tej jednostki. Choćby Funduszu Patriotycznego, z którego pieniądze wypływały w sposób niekiedy wręcz skandaliczny.
Dowodzi tego raport Naczelnej Izby Kontroli.
– NIK w efekcie swojego postępowania złożyła do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia licznych przestępstw, ale o tym nie chcę, a nawet nie mogę mówić. Instytut złożył kolejne i złoży jeszcze następne. Zostawmy tę sprawę wymiarowi sprawiedliwości.
Co było największą patologią w Instytucie Dmowskiego?
– Najogólniej mówiąc, ideologizacja tej instytucji w jednym wymiarze, prawicowo-nacjonalistycznym. Instytut Dmowskiego, któremu dla niepoznaki dodano drugiego patrona, Paderewskiego, miał się stać ogromną instytucją z wielkim budżetem. Stąd bardzo rozległe plany inwestycyjne. Dokument z listopada 2023 r., który mam, nakreślający plany inwestycyjne dla ówczesnego Instytutu Dmowskiego, obejmował wydanie kolejnych 77 mln zł na adaptację budynku instytutu na potrzeby Muzeum Dziedzictwa Chrześcijańsko-Narodowego. Budynek ten miał pełnić funkcję tzw. hubu dla pozarządowych organizacji „patriotycznych”.
W Instytucie Dmowskiego miała pracować grubo ponad setka osób (w Instytucie Narutowicza ok. 25, z tego kilka osób w administracji). Ten instytut traktowany był jako wehikuł dla ideologii, a nie obiektywnej historii, miał być gigantycznym przedsięwzięciem, w którym pracuje się lub nie, ale nieźle się zarabia. Nie byłem w stanie ustalić zakresu zadań niektórych zatrudnionych osób.
Tak było nie tylko w tej instytucji.
– Wiem. Wprawdzie tu było mniej takich rezydentów niż w niektórych innych placówkach, ale jak na sektor kultury i tak nieźle ich opłacano.
Zamiana Dmowskiego na Narutowicza jest dość symboliczna.
Austria według Kickla
Szef zwycięskich nacjonalistów chce obalić fundamenty liberalnej demokracji
„Bądź wola Twoja” – to jedno z haseł minionej kampanii wyborczej do austriackiego parlamentu. Wola wolą, a względna większość Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) nie oznacza przejęcia steru rządów. Wygrana antyimigranckiego i nacjonalistycznego ugrupowania – taka była wola wyborców. 29 września zagłosowało na FPÖ 28,8%, o 13% więcej niż w poprzednich wyborach. Stan jej posiadania w izbie niższej, Nationalrat, zwiększył się z 31 mandatów do 57, to największa liczba posłów jednej partii w 183-osobowej izbie.
Nie tylko wola, ale i serce chciało. „Twoje serce mówi tak”, widniało na plakatach z przywódcą partii, Herbertem Kicklem. Wolnościowcom, przyjaciołom Putina i Orbána, formacji antyunijnej, kontestującej porządek europejski, kampania się udała. Sondaże przed wyborami dawały im pierwsze miejsce, mogą więc polegać na swoich wyborcach. Zadbali też, by nie odstraszyć od siebie tych, którzy rozważali ich wybór po raz pierwszy. 55-letni Kickl, agresywny, krzyczący, szczujący, na czas kampanii zamienił się w „oswojonego pana Kickla”. Małą prowokacją miało być tylko to hasło „Bądź wola Twoja”, oparte na modlitwie. FPÖ organizowała zresztą ostatnie kampanijne wydarzenie na placu św. Szczepana, przed wiedeńską katedrą. Zakończenie kampanii u wejścia do najważniejszej austriackiej świątyni uznano za szyderstwo.
Strach się bać
Jörg Haider, uważany za ojca europejskiego prawicowego populizmu, byłby dumny z FPÖ. Po skandalu z 2019 r., nazwanym Ibiza-Affäre, kiedy jako koalicjant współrządzący Austrią z ludowcami (ÖVP) z hukiem wypadł z gry w oparach alkoholu, podejrzanych geszeftów i rosyjskich kontaktów, zniknął też ze sceny politycznej Heinz-Christian Strache, lider wolnościowców. Średnio charyzmatyczny, ale dość wyrazisty technik dentystyczny wypadał blado na tle nieżyjącego już Haidera. Jeszcze mizerniej wypada Kickl. Ale jest skuteczny – wyniki wyborcze ma najlepsze w historii tej partii. Podejrzliwy, nieufny, niespecjalnie lubiany zwolennik hasła „Twierdza Europa” dąży do likwidacji mediów publicznych. Wchodzi w spory z dziennikarzami, udziela wywiadów tylko zaufanym, nie wyklucza powrotu do kary śmierci. Czego chce, jak ustawia partię?
Praworządność oraz prawa człowieka i mniejszości mają być regulowane przez „ustawy nadzwyczajne”, zawieszające np. prawo do azylu.
Pogromik w Żyrardowie a fortepian Paderewskiego
Sprawy na pozór odległe, rozdzielne łączą się jednak, wpływają na siebie, niekiedy się umożliwiają, do siebie prowadzą, są swoimi konsekwencjami.
Mamy oto przypadkowo ujawnioną aferkę, może tylko wpadkę niekompetencyjną (co nie dziwi) prof. Jana Żaryna, byłego dyrektora Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, instytucji kultury (???) powołanej za poprzedniej władzy przez ministra Glińskiego do studiów nad historią ruchu narodowego, konserwatywnego i chrześcijańsko-demokratycznego. Żaryn dyrektorem został bez konkursu. Fundusze płynęły niczym Bóbr podczas powodzi. Instytut w latach 2021-2023 rozdysponował 102 mln zł w ramach Funduszu Patriotycznego. Raport NIK dowodzi, że 14,3 mln zł wydano nieprawidłowo. Tamtego instytutu już nie ma, nowa władza przemianowała go na Instytut Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza.
Poprzedni szef, kiedy jeszcze tej placówce żarynował, dokonał w Szwajcarii głośnego zakupu „pamiątek po Paderewskim”, wśród których miał być fortepian. Na jego zakup od prywatnej osoby wydano ok. 300 tys. zł. Gdy do nowego dyrektora, prof. Adama Leszczyńskiego, zgłosiła się dyrekcja Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, która chciała przejąć instrument w wieloletni depozyt, podjęto próbę uporządkowania dokumentów dotyczących fortepianu. Wówczas okazało się, że nie ma żadnych dowodów na to, by Paderewski miał z nim cokolwiek wspólnego,
Bardzo drodzy patrioci
Ponad 100 mln zł PiS wyprowadziło z Funduszu Patriotycznego do organizacji skrajnie prawicowych i kościelnych.
Fundusz Patriotyczny, utworzony w marcu 2021 r., jest projektem ideologicznym, którego głównym zadaniem miała być „realizacja polityki pamięci w zakresie historii i dziedzictwa Polski, w tym dorobku polskiej myśli społeczno-politycznej, ze szczególnym uwzględnieniem myśli narodowej, katolicko-społecznej i konserwatywnej”.
Dysponentem funduszu był Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, którego dyrektorem został jeden z głównych architektów polityki historycznej PiS, prof. Jan Żaryn, słynący m.in. z gloryfikowania przedwojennych polskich faszystów z Obozu Narodowo-Radykalnego oraz bronienia mordercy i terrorysty Janusza Walusia powiązanego z rasistowskim i neonazistowskim Afrykanerskim Ruchem Oporu. Zastępcą Żaryna w randze wicedyrektora, odpowiedzialnym za Fundusz Patriotyczny, został Andrzej Turkowski, zaufany człowiek nieformalnego lidera środowisk skrajnie prawicowych, Roberta Bąkiewicza.
Korupcja polityczna.
Z mejli wykradzionych ze skrzynki Michała Dworczyka, ministra w kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego, które publikowała strona Poufna Rozmowa, wiadomo, że Turkowski dostał dyrektorski stołek w wyniku tajnego porozumienia między środowiskami neofaszystowskimi skupionymi wokół Bąkiewicza a PiS. Wszystko rozegrało się w czerwcu 2020 r., przed drugą turą wyborów prezydenta RP. W zamian za poparcie Andrzeja Dudy przez skrajną prawicę Bąkiewicz zażądał od Dworczyka spełnienia sześciu warunków, wśród których była posada dyrektorska dla jego człowieka w nowo tworzonym Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, którego powstanie premier Morawiecki ogłosił dokładnie 5 lipca 2020 r., a więc siedem dni przed drugą turą wyborów prezydenckich.
Tak też się stało, skrajna prawica poparła Dudę, Turkowski przejął kontrolę nad Funduszem Patriotycznym, a do organizacji związanych z Bąkiewiczem zaczęły płynąć szerokim strumieniem pieniądze. W sumie ok. 13 mln zł. Za taki numer, który był ordynarną korupcją polityczną, Dworczyk z Turkowskim powinni odpowiedzieć karnie, ale włos im z głowy nie spadł.
Fundacja Instytut Dziedzictwa Europejskiego Andegavenum powstała w 2020 r., a na jej czele w randze prezesa zarządu stanął Wojciech Golonka (rocznik 1984), kandydat Konfederacji w wyborach do Sejmu w 2019 r. i kandydat Komitetu Wyborczego Wyborców Kukiz‘15 w wyborach do sejmiku województwa małopolskiego w 2018 r. Golonka to zatwardziały nacjonalista i lefebrysta, członek skrajnego odłamu katolicyzmu Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X.
Andegavenum dostało 560 tys. zł z Funduszu Patriotycznego na dwa projekty: „Katolicka myśl społeczna: pomniki, przykłady, kierunki rozwoju dla Polski” i „Tradycja katolicka dla wszystkich: pomniki myśli i żywe przykłady”. Za otrzymane pieniądze fundacja wydała (m.in. przetłumaczone na język polski) dziewięć książek i trzy komiksy oraz udostępniła nagrania wykładów na swoim kanale w mediach społecznościowych. Przekręt polegał na tym, że obrotny Golonka zlecił sam sobie (jako prezes Andegavenum osobie fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą) wykonanie części usług, dzięki czemu zainkasował prawie 80 tys. zł. Najwyższa Izba Kontroli, która badała dotacje przyznane Andegavenum, stwierdziła, że było to niezgodne z art. 108 Kodeksu cywilnego, z którego wynika, że prezes zarządu, dokonując czynności prawnej w imieniu fundacji, nie może równocześnie występować jako druga strona tej czynności prawnej (reprezentując usługodawcę). Zdaniem NIK „sytuacja, w której warunki umowy określa ta sama osoba – działająca jako organ podmiotu i jednocześnie jako wykonawca umowy – jest niedopuszczalna, nie zapewnia bowiem transparentności podejmowanych działań i może prowadzić do powstania szkody majątkowej”.
Inne organizacje powiązane z Bąkiewiczem, które dostały pieniądze z Funduszu Patriotycznego, to m.in.: Stowarzyszenie Straż Narodowa (prawie 2,5 mln zł), Stowarzyszenie Marsz Niepodległości (1,7 mln zł), Stowarzyszenie Roty Marszu Niepodległości (ponad 680 tys. zł), Stowarzyszenie Patriotyczne Siedlce (910 tys. zł), Fundacja Advocata Nostra (840 tys. zł), Fundacja Milites Invictissimi (prawie 550 tys. zł), Stowarzyszenie Wiara i Tradycja (430 tys. zł), Stowarzyszenie Marsz Zwycięstwa (ponad 400 tys. zł), Media Narodowe (prawie 200 tys. zł), Fundacja Zabuże (160 tys. zł).
Kułeba, Wołyń i akcja „Wisła”
W minionym tygodniu gwiazdą polskich mediów i polskiego internetu został Dmytro Kułeba, szef MSZ Ukrainy. Internet – jak to się mówi – płonął. Kułeba zyskał tę popularność wizytą na odbywającym się w Olsztynie Campusie Polska Przyszłości. Tam, razem z Radosławem Sikorskim, miał spotkanie z młodzieżą. Potem odpowiadał na pytania. Jedna z uczestniczek zapytała go, kiedy Polska będzie mogła w końcu przeprowadzić ekshumacje ofiar ludobójstwa na Wołyniu. To pytanie, którego szef ukraińskiego MSZ powinien się spodziewać i mieć przygotowaną odpowiedź.
Przygotowany był tak: najpierw stwierdził, że „Olsztyn, w którym trwa Campus, odegrał dużą rolę podczas operacji »Wisła«”. „Zdaje sobie pani sprawę z tego, czym była operacja »Wisła« i wie pani, że ci wszyscy Ukraińcy zostali przymusowo wygnani z terytoriów ukraińskich, żeby zamieszkać m.in. w Olsztynie?”, zapytał. I dodał: „Ale nie mówię o tym. Gdybyśmy dzisiaj zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna i moglibyśmy pójść bardzo głęboko w historię i wypominać sobie te złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom”.
Po pierwsze, nie chodzi o wypominanie, tylko o możliwość ekshumacji i pochówku szczątków osób zamordowanych. Dlaczego nie można tego przeprowadzić? Co w tym złego? Po drugie, Ukraińcy w ramach akcji „Wisła” nie zostali wygnani, tylko przesiedleni. Wbrew pozorom to ważna różnica. Po trzecie, nie z terytoriów ukraińskich, ale polskich. Minister chyba nie chce zgłaszać wobec Polski pretensji terytorialnych? Po czwarte, jak można porównywać rzezie na Wołyniu z przesiedleniami? Ci ze spalonych wsi na Wołyniu na pewno woleliby być przesiedleni niż wymordowani. A przesiedleni Ukraińcy? Woleliby płonąć w wojennej pożodze?
Dyplomacja jest trudną sztuką, a znajomość historii i wrażliwych spraw sąsiadów stanowi jej część. Tu minister Kułeba lekcji nie odrobił. Nie pomógł zatem Ukrainie, raczej jej zaszkodził.
W ramach nauki polecamy więc i jemu, i Radosławowi Sikorskiemu, który tak pięknie nie miał nic do powiedzenia, i wszystkim innym felieton prof. Bronisława Łagowskiego z 2002 r., sprzed 22 lat. A jakby wczoraj pisany…
Akcja „Wisła” była słuszna
W latach 1943 i 1944 na wschodnich terenach Polski zdarzało się coś, co jest niezgodne z naszymi wyobrażeniami o wojnie i okupacji niemieckiej: polska ludność szukała schronienia u Niemców. Niemcy za byle co rozstrzeliwali lub wysyłali na prawie pewną śmierć do obozów koncentracyjnych. Istnieje tyle rodzajów śmierci, ile rodzajów życia. Co innego być rozstrzelanym, a co innego zostać zarąbanym siekierą, przerżniętym piłą, mieć wydłubane oczy i wyrwany język, rozpruty brzuch i wywleczone wnętrzności. W taki sposób ukraińscy nacjonaliści mordowali na Wołyniu, na Podolu i wszędzie, gdzie ich organizacje mogły dosięgnąć bezbronnych Polaków. Mając wybór między śmiercią przez rozstrzelanie a śmiercią z rąk bulbowców czy banderowców, człowiek o normalnym systemie nerwowym wybierze rozstrzelanie. Dużo napisano o okropnościach wojny, ale nie wszystko. Największe i dziś już prawie niepojęte cierpienia zadali Polakom ukraińscy nacjonaliści. Na Wołyniu znajdowało się dno wojennego piekła dla Polaków. To było jeszcze okropniejsze niż Katyń.
Geopolityka budowana na kłamstwie
Pisanie o ludobójstwie, jakiego doświadczyli Polacy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, jest jak bicie głową w mur. Mur świadomie fałszowanej historii.
Ale też, co jeszcze gorsze, hipokryzji, obłudy i głupoty polityków. Podobnie piszę od lat. I jeśli coś się zmieniło, to błyskawiczne tempo, w jakim mordercy z OUN i UPA z Banderą i Szuchewyczem na czele stali się na Ukrainie bohaterami narodowymi. Żal wielki, że z tylu problemów, jakie były i są na Ukrainie, tylko apologia ludobójczej formacji rozwinęła się na tak ogromną skalę. A tego nasi politycy w ogóle nie brali pod uwagę. I gdy za kilka czy kilkanaście lat będą próbowali coś z tym zrobić, na Ukrainie nie będzie żadnej miejscowości bez pomników, placów, nazw ulic i innych przejawów UPAmanii. Kolejne roczniki młodzieży ukraińskiej wychowywane są w kłamstwie i nie mają żadnej wiedzy o ludobójstwie, jakiego dopuścili się ich dziadkowie. Wierzą, że polskie zarzuty są kłamstwem obrażającym pamięć o ich bliskich.
Na Ukrainie żyją jeszcze mordercy z UPA i OUN. Śpią spokojnie. Polski IPN, kierowany przez Karola Nawrockiego, nic z tym nie może zrobić. Bo może i chce, ale jest skutecznie blokowany przez kolejne rządy. Jakiekolwiek by one były. Miejsca kaźni pozarastały drzewami, grobów nie ma, mordercy zaś zdążyli zadbać o pomniki – dla siebie.
Takie są efekty zasłaniania się w sprawie ludobójstwa geopolityką oraz kunktatorstwa i kluczenia przez polskie elity. Powtarzane przez nie apele, by być w prawdzie, bo prawda nas wyzwoli, są traktowane z cyniczną wybiórczością.
Okazuje się, że można handlować pamięcią. Że są lepsze i gorsze ofiary. A masy polskich chłopów, które nie przeżyły wojny, bo je z wyjątkowym bestialstwem wymordowano, są takimi ofiarami, które można przemilczeć, kierując się czymś, co jest z gruntu fałszywe i kompletnie niemoralne. Martwiącym się o relacje z Ukrainą dedykuję słowa nieżyjącego już płk. Jana Niewińskiego, byłego komendanta placówki AK i Polskiej Samoobrony Kresowej we wsi Rybcza na Wołyniu: „To nie Ukraińcy dopuścili się zbrodni na Polakach, tylko OUN-UPA, która oprócz ok. 150 tys. Polaków wymordowała też ok. 80 tys. swoich rodaków”.
Wiem, że jest wojna. I że Ukraina jest w tragicznym położeniu. Polska pomaga jej ponad miarę naszych możliwości. A skoro tak, to rozpoczęcie ekshumacji ofiar jest oczekiwaniem bardzo skromnym przy ogromie ludobójstwa. Jeśli zaś nie możemy liczyć nawet na ekshumacje, to niech nikt się nie zdziwi, że chęć dalszego materialnego i politycznego wspierania Ukrainy stanie pod dużym znakiem zapytania. Nie wśród elit. Wśród zwykłych Polaków, którym nie mieści się w głowie takie zachowanie władz Ukrainy.
Dlaczego Polska przegrała Wołyń
Trzeba nazwać zbrodnie i zbrodniarzy po imieniu, potępić ich; ekshumować i upamiętnić ofiary. Tylko tyle.
80. rocznica ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego w 2023 r. pokazała, że Ukraina nie zamierza zamknąć tego tragicznego rozdziału historii poprzez zgodę na ekshumację i upamiętnienie ofiar. Nie domagamy się bowiem od Ukrainy, by przyjęła polską ocenę OUN/UPA i jej zbrodni, które konsekwentnie neguje. Chcemy jedynie ekshumacji i pogrzebania ofiar, tak jak to jest przyjęte w kulturze europejskiej. To minimalny warunek symbolicznego zamknięcia tej tragicznej karty w stosunkach polsko-ukraińskich. W kręgach decydenckich na Ukrainie najwyraźniej panuje jednak przekonanie, że ujawnienie w drodze ekshumacji skali zbrodni OUN/UPA na Polakach podważyłoby ukraińską politykę historyczną, która kreuje nacjonalistyczny mit w miejsce prawdy. Premier Morawiecki, składający 7 lipca 2023 r. wiązankę kwiatów w pustym wołyńskim polu – miejscu po wymordowanej przez UPA polskiej wsi Ostrówki – stał się symbolem polskiej bezradności i bezsilności wobec nacjonalistycznej polityki historycznej Ukrainy.
Teraz – w 81. rocznicę krwawej niedzieli – nie było zapewne nawet wiązanki kwiatów w pustym polu. Zapanowała przed tą rocznicą głucha cisza świadcząca o tym, że władze polskie nie zamierzają podnosić „drażliwych kwestii”. Tę narrację słyszymy nieprzerwanie od ponad trzech dziesięcioleci. Pewien prawicowy publicysta określił przed rokiem historyczny dialog polsko-ukraiński jako „dialog dziada z obrazem”, przywołując powiedzenie „mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu”. Trudno nie przyznać mu racji. Skąd jednak wzięła się „dziadowskość” polskiej polityki wobec Ukrainy, i to nie tylko w kwestiach historycznych?
U zarania III RP elity postsolidarnościowe – mam na myśli ówczesną Unię Demokratyczną, chociaż późniejsza prawica i lewica postkomunistyczna też przyjęły ten sposób myślenia – uznały, że największe zagrożenie dla Polski perspektywicznie będzie stanowić Rosja, ponieważ nigdy nie pogodziła się z niepodległością Polski (od redakcji: autor szerzej o tym pisze w swojej książce „Polska-Ukraina. Polityki historyczne”).
Było to pozornie zgodne ze szkołą myślenia politycznego Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego. Powołując się na tę szkołę, uznano, że należy szukać współpracy z państwami postsowieckimi położonymi między Polską a Rosją (w pierwszej kolejności z Ukrainą) i wspierać je. Realizacja tego założenia wyszła jednak daleko poza to, co postulowali Giedroyc i Mieroszewski, którzy nie traktowali swojej koncepcji jako bezwzględnie antyrosyjskiej. Wcielenie w czyn ich postulatów przez kolejne ekipy III RP sprowadziło się do bezwarunkowego spełniania przez stronę polską oczekiwań strony ukraińskiej. Tak ułożyły się stosunki polsko-ukraińskie na przestrzeni minionego 30-lecia, zwłaszcza po przewrotach politycznych na Ukrainie w 2004 i 2014 r. W Kijowie doskonale wiedzą, że dostaną od Polski wszystko, czego sobie zażyczą, więc nie muszą iść na żadne kompromisy. Także w polityce historycznej.
Zagłada Huty Pieniackiej
Ze sprawców ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego uczyniono bojowników o niepodległość Ukrainy „Przed południem dotarłem do miejsca, gdzie zawsze wychodziłem z lasu na rozległą polanę okalającą Hutę Pieniacką. (…) Tego, co zobaczyłem, nie zapomnę do końca życia. (…) Kiedyś z tego miejsca roztaczał się ładny widok na zadbane gospodarstwo moich dziadków i na większość zabudowań Huty Pieniackiej. Teraz moim oczom ukazał się straszliwy obraz kompletnej ruiny. (…) Na miejscu domów, pośród zgliszcz, sterczały tylko osmalone kominy. (…) Przed sobą
Mesjasz Trump i królestwo boże
Chrześcijańscy nacjonaliści idą po wszystko Korespondencja z USA Dla ruchu chrześcijańskich nacjonalistów Donald Trump jest czołgiem, który dowiezie ich do Białego Domu, by mogli w końcu wyzwolić Amerykę z rąk szatana. Myli się ten, kto myśli, że ich plany utworzenia rządu podporządkowanego dyktatom z Biblii to tylko przesadzona retoryka. 16 lutego br. Sąd Najwyższy w Alabamie zawyrokował, że tworzenie podczas procedury in vitro zapasowych embrionów, które po udanej ciąży i narodzinach są niszczone, to morderstwo dzieci i podlega adekwatnej karze.
Bandera jak „żołnierz wyklęty”?
Myliłby się ten, kto by sądził, że w Polsce jest tylko jedna – negatywna – narracja na temat OUN/UPA Nie ulega wątpliwości, że pomiędzy pomajdanową Ukrainą a Polską w postrzeganiu historii OUN/UPA istnieje przepaść. (…) Na tę przepaść zwrócił uwagę m.in. historyk Adam Cyra, komentując obchodzoną kolejny raz na Ukrainie 1 stycznia 2023 r. rocznicę urodzin Stepana Bandery. Stwierdził on: „Warto odnotować, że kult banderyzmu jest także częścią edukacji w ukraińskich szkołach, w których młodzież uczy się, że Stepan