Tag "Partia Demokratyczna"
Partia bez wiedzy
Kamala Harris zastąpiła Joego Bidena jako kandydatka demokratów. Jest dobra strategicznie, ale co tak naprawdę chce zrobić z Ameryką? Nie wiadomo.
W chwili oddawania tego tekstu do publikacji wiadomo, że obecna wiceprezydent ma już praktycznie zapewnioną nominację partyjną. Poparcie dla niej wyraziło 3189 z 4 tys. delegatów na Krajową Konwencję Partii Demokratycznej, która odbędzie się w dniach 19-22 sierpnia. Pozostali nie tyle wskazali innego kandydata, ile nie oddali jeszcze głosu. Każe to wierzyć, że podobnie jak Joe Biden w sezonie prawyborów, Kamala Harris również rozpocznie walkę o prezydenturę bez wewnątrzpartyjnej opozycji.
Teoretycznie jeszcze mogłoby dojść do czegoś na kształt puczu podczas samej konwencji, która odbywać się będzie w Chicago. Władze partii mogłyby dopuścić w ostatniej chwili możliwość ubiegania się o nominację nowych osób. Szanse na to są jednak minimalne, nie tylko dlatego że otwartej konwencji demokraci nie przeprowadzili od dekad. I, nazywając rzeczy po imieniu, nikt w partii prawdopodobnie nie wiedziałby nawet, jak to zrobić. Także dlatego, że za Harris stanęli już prawie wszyscy luminarze partii, na czele z Bidenem. Poparli ją także potencjalni rywale, a przynajmniej ci, których w tej roli widziała liberalna amerykańska prasa. Gretchen Whitmer – gubernatorka stanu Michigan, Gavin Newsom – gubernator Kalifornii i Josh Shapiro – gubernator Pensylwanii. Ten ostatni jest szczególnie ważną postacią w poczcie szeroko pojętego establishmentu demokratów, bo szefuje władzom stanu niepewnego, który w ostatnich dekadach przechodził w czasie wyborów z rąk do rąk. Choć republikanie w Pensylwanii przez dekady systematycznie się umacniali, Shapiro utrzymuje tam silną pozycję. Do grona zwolenników Harris dołączyła też Nancy Pelosi, weteranka partii i zarazem jedna z pierwszych poważnych osób w jej strukturach, która publicznie wezwała Bidena do rezygnacji z ubiegania się o reelekcję. Po stronie byłej senator z Kalifornii, gdzie zasłynęła swoją strategią „inteligentnego zwalczania przestępczości”, opowiedziały się też delegacje 40 z 50 stanowych komisji partii. Innego końca tej historii nie będzie, w listopadzie o prezydenturę USA powalczą Donald Trump i Kamala Harris.
Fala wznosząca.
Czy to dobrze, że demokraci ostatecznie zmienili kandydata? Na pewno. Czy to dobrze, że zamienili Joego Bidena na Kamalę Harris? To zależy.
Pierwsze dni po rezygnacji obecnego prezydenta upłynęły pod znakiem mieszanki euforycznego wręcz entuzjazmu i autentycznej ulgi. Dłużej nie dało się już utrzymywać kandydatury, która z każdym kolejnym dniem przeradzała się coraz bardziej w farsę. Dodatkowo pogłębiała kryzys w samej partii, bo w pewnym momencie za odejściem Bidena opowiedziało się publicznie 32 członków Izby Reprezentantów i pięciu senatorów. Dawało to też paliwo republikanom, którzy w pewnym momencie poczuli chyba, że już nic złego w tym roku nie może im się stać. Na ich ubiegłotygodniowej konwencji krajowej w Milwaukee panowała atmosfera ekstazy, religijnego wręcz uniesienia. Wszyscy, którzy przemawiali na scenie, od rodziny Trumpa po wspierających go celebrytów w typie aktora zapaśnika Hulka Hogana, mówili, że wola i determinacja byłego prezydenta jest dla Amerykanów darem od Boga. Mógłby przecież wycofać się z polityki, „grać w golfa codziennie do końca życia”. A jednak zdecydował się ponownie walczyć o Biały Dom.
I, co najważniejsze, robi to dla nas, dla narodu. Nie dla siebie, przecież jest miliarderem, korzyści z prezydentury nie będzie miał żadnych.
Kiedy 21 lipca wieczorem polskiego czasu Joe Biden oficjalnie poinformował o swojej rezygnacji, republikanie dawali do zrozumienia, że taki obrót spraw też im odpowiada. Próbowali kolejnej ofensywy – przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson wezwał nawet Bidena do odejścia z urzędu prezydenckiego. Argumentował, że skoro nie jest w stanie prowadzić kampanii wyborczej, na pewno nie jest wystarczająco sprawny, także intelektualnie, do kontrolowania aparatu państwowego. Z prawej strony sceny politycznej padały kolejne apele o aktywowanie 25. poprawki do konstytucji, która określa zasady rezygnacji urzędującego prezydenta z przyczyn zdrowotnych. Przynajmniej częściowo było to jednak robienie dobrej miny do złej gry.
Inwazja na Irak zniweczyła potęgę Ameryki
Wielka siła powinna się wiązać z wielką odpowiedzialnością Justin Logan – dyrektor ds. obronności i strategii w think tanku Cato Institute w Waszyngtonie Mamy 20. rocznicę inwazji USA na Irak. Co z niej pańskim zdaniem zrozumiano? – Po stronie plusów trzeba zapisać to, że wojna w Iraku nauczyła Amerykę jednego: jesteśmy dużo mniej skłonni iść na kolejną wojnę przeciwko średniej rangi autokracji na Bliskim Wschodzie, by obalić jakiś reżim i próbować zainstalować tam demokrację przywiezioną
Krótka historia długiej katastrofy
Wojna w Iraku miała potrwać kilka tygodni, ale przerodziła się w długoletni konflikt, którego skutki dotknęły wiele innych krajów 20 marca 2003 r. – dokładnie 20 lat temu – rozpoczęła się wojna w Iraku, druga w ciągu kilkunastu lat. O godzinie 5.30 czasu lokalnego pierwsze amerykańskie bomby i pociski manewrujące spadły na Bagdad. Operacji „Iracka wolność” nie poprzedziły wielotygodniowe, zmasowane naloty ani uderzenia rakietowe, jak podczas pierwszego konfliktu z 1991 r. Wojska lądowe
Nie marzy mi się druga zimna wojna
Nagle wszyscy są przeciwnikami nielegalnych wojen. A sami im kibicowali przez dziesięciolecia Prof. Samuel Moyn – profesor Uniwersytetu Yale Słuchałem debaty, podczas której przekonywał pan, że działanie Ameryki po 1989 r. nie przysłużyło się dobru ludzkości i obronie uniwersalnych wartości, a polityka zagraniczna Waszyngtonu była wręcz szkodliwa. Pomyślałem sobie: „Ten facet ma szczęście, że nie wygłasza podobnych opinii w Polsce, bo rozszarpaliby go na strzępy”. – Jasne, rozumiem, że mówię rzeczy kontrowersyjne. I jeśli rozmawiamy o obronie wartości liberalnych, to rzeczywiście w Europie Wschodniej
Łup wojenny
Jak banki, korporacje energetyczne i sektor zbrojeniowy zarabiają na współczesnych kryzysach W grudniu 2022 r. grono waszyngtońskich VIP-ów otrzymało niecodzienne zaproszenie. Ambasada Ukrainy urządzała przyjęcie z okazji 31. rocznicy powołania Ukraińskich Sił Zbrojnych. Pod wielkimi, betonowymi łukami podtrzymującymi kopułę Pavilion Room w budynku im. Ronalda Reagana mieli się spotkać wojskowi, politycy, dyplomaci, byli i aktualni urzędnicy amerykańskiej administracji. Oraz oczywiście biznes. Jednak nie samo przyjęcie było wyjątkowe, lecz właśnie zaproszenie na ów okolicznościowy koktajl.
Biden w Warszawie
Najpierw cytat: „Pedofilia staje się normą na Zachodzie, zatwierdza się małżeństwa osób tej samej płci. Musimy chronić nasze dzieci przed degradacją i degeneracją”. Kto to powiedział? Władimir Władimirowicz Putin 21 lutego 2023 r. w Moskwie. Równie dobrze mógł to powiedzieć Jarosław Kaczyński na spotkaniu z aktywem PiS w jakimś powiatowym mieście. W ostatnim tygodniu świat usłyszał dwugłos. Przemówienie, a właściwie dwugodzinny wykład Putina i dzień później przemówienie Bidena w Warszawie. Dwa światy, dwie filozofie, dwa
Miękko, ale skutecznie
Miniony rok pokazał, jak wiele mogą zyskać państwa z dobrym wizerunkiem Zacznijmy od teorii, bo ta bywa często prezentowana w sposób uproszczony i przez to błędny. Pojęcie soft power, miękkiej siły w stosunkach międzynarodowych, nie jest wcale wymysłem dziennikarzy, speców od marketingu politycznego czy niechętnych używaniu broni liberałów. To pełnowartościowe pojęcie analityczne, wykorzystywane i cenione nawet przez myślicieli z tak ostatnio krytykowanej szkoły realizmu. Za ojca soft power uchodzi Joseph Nye, teoretyk stosunków międzynarodowych z Princeton University, swego czasu
Dlaczego Ameryka nie mogłaby przestać głupio postępować, nawet gdyby chciała?
13 grudnia 2022 r. na stronie internetowej „Foreign Policy” ukazał się artykuł stałego współpracownika tego magazynu, profesora stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda, Stephena M. Walta. Jest on współautorem (wraz z Johnem Mearsheimerem) głośnej pracy „Lobby izraelskie w USA”. Nawiasem mówiąc, również w poniższym artykule odnosi się do presji wywieranej przez lobbystów na amerykańskich decydentów politycznych. Walt gościł już na łamach PRZEGLĄDU 30 maja ub.r. Pisał o niezrozumieniu przez zachodnie elity polityczne potęgi nacjonalizmu.
Nienawiść i pożądanie. Opowieść o imigrancie
W USA brak wykwalifikowanych pracowników mierzy się dziś już w milionach Korespondencja ze Stanów Zjednoczonych Podczas gdy Amerykanie zdrowie swojej gospodarki wciąż oceniają po wskaźnikach inflacji oraz cenach benzyny, pod nosem wyrasta im inny problem. Brak wykwalifikowanych pracowników mierzy się dziś już nie w dziesiątkach tysięcy, ale w milionach. Pomogliby imigranci, lecz nie ma jak ich wpuszczać. W czasach przed pandemią mieliśmy zwyczaj obchodzić Święto Dziękczynienia w dużym gronie znajomych. Byli wśród nas zwolennicy różnych opcji politycznych, ale trzymaliśmy