Tag "popkultura"

Powrót na stronę główną
Kultura

Dlaczego kochamy wakacyjne przeboje?

Kobiety są gorące, Baśka miała fajny biust, a parostatek popłynął w rejs.

Trudno wyobrazić sobie klasyczne polskie wakacje bez pamiętnych (ale i nierzadko żenujących) refrenów, które wpadały w ucho już przy pierwszym słuchaniu. Hit czy kit? Takie pytanie nasuwa się za każdym razem, kiedy myślimy o letnich przebojach. Utwory, które nuci praktycznie cała Polska, to fenomen rządzący się swoimi prawami. Co więcej, warsztat i wyrafinowany tekst mogą się okazać przeszkodą – w tym równaniu z jedną niewiadomą liczy się to magiczne „coś”, co z prostych lub średnio rokujących piosenek potrafi uczynić nieśmiertelny hymn lata.

PRL: Dobre (złego?) początki.

Zaczyna się elegancko i w dobrym stylu. W 1966 r. Wojciech Młynarski wypuszcza utwór „Jesteśmy na wczasach”, prawdopodobnie pierwszy wakacyjny przebój, o którym część pokoleń pamięta aż do dziś. Bardziej recytuje, niż śpiewa o pensjonacie Orzeł i królowej turnusów, sympatycznej pannie Krysi. Niby nic wielkiego, ale charyzma Młynarskiego wynosi ten utwór na zupełnie nowy poziom. I przy okazji czyni z niego hit dekady. W tym samym roku premierę ma jeszcze poruszająca „Historia jednej znajomości” Czerwonych Gitar, którą 30 lat później na nowo wylansuje zespół Myslovitz. Lata 70. to początek ery Krzysztofa Krawczyka i sukcesu jednego z jego sztandarowych utworów, czyli „Parostatku”. Tylko ktoś taki jak Krawczyk romantyk mógł wybronić równie banalny, co wzruszający refren: „Parostatkiem w piękny rejs, statkiem na parę w piękny rejs / Przy wtórze klątw bosmana, głośnych krzyków aż od rana / Tak śpiewnie dusza łka”. Nic dziwnego, że „Parostatek” do dziś pływa po falach radiowych. Każda z tych piosenek to przebój ogólnopolski.

W 1983 r. Maanam wypuszcza zmysłowe „Kocham cię, kochanie moje”, zapewne jeden z nielicznych wakacyjnych tekstów, który zdobył uznanie, będąc w pełni serio („Kocham cię kochanie moje / To rozstania i powroty / I nagle dzwony dzwonią / I ciało mi płonie / Kocham cię”). Kolejny przełom następuje dwa lata później. Zbigniew Wodecki wydaje „Chałupy welcome to”. Utwór dla wielu tak zły, że aż znakomity. Jego początki pamięta Dariusz Michalski, historyk muzyki rozrywkowej i autor muzycznych biografii. – Wiosną 1985 r. przyszło mi uczestniczyć w komisji artystycznej festiwalu opolskiego. Mój radiowy kolega przyniósł do przesłuchania roboczą wersję hitu Wodeckiego, skomponowanego przez Ryszarda Poznakowskiego. Pięcioro opiniodawców skrzywiło się z obrzydzeniem: „No nie! Pampasy, golasy, przecież to szmira!”. Antoni Wroński był jednak uparty: „Posłuchajcie jeszcze raz, to naprawdę dobra piosenka”. „Co pan na to?”, zwrócił się do mnie. Poprosiłem o tekst i posłuchałem piosenki, czytając to, co sobie umyśliła autorka Grażyna Orlińska. „No i co?”. „Bomba! Bezdyskusyjne hicisko!”. Jakoś udało się nam przegłosować resztę towarzystwa: „Chałupy” weszły do programu Opola ’85. Następnego dnia po publicznej premierze cały opolski amfiteatr podchwycił za Zbyszkiem Wodeckim refren. Kilka godzin później opolska restauracja rozbrzmiewała bezdyskusyjnym przebojem. W poniedziałek znała go i śpiewała cała Polska – wspomina Michalski.

Do 1997 r. wakacyjne przeboje są w większości przaśno-sielankowymi kompozycjami, w których artyści bawią się słowem, muzyczną formułą i nie pragną nic nikomu udowodnić. To flirt z kiczem i swojskością, który każdemu, a w szczególności Wodeckiemu, koniec końców wychodzi na dobre.

– Lato, laba, słońce, odpoczynek – te tematy dla piosenkopisarzy były zawsze aktualne i atrakcyjne. Zazwyczaj późną wiosną, kiedy myśleli o słuchaczach przyszłych wakacyjnych przebojów. Tak było w latach 30., nie inaczej w 50. (w tamtej Polsce wdzięcznym tematem była rozgrzana słońcem Warszawa), podobnie w latach 70. Zawsze – tłumaczy Michalski. Często jednak wakacyjny przebój jest pierwszym i ostatnim utworem kojarzonym z jego twórcą.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

Za ciasne buty, za duży kapelusz

Humphrey Bogart zapytany kiedyś o to, jak powstaje jego mistrzowska mina – kamienna twarz bez wyrazu, odpowiedział krótko: „Zakładam po prostu za ciasne buty”. Uczmy się od najlepszych – każdy szanujący się człowiek powinien mieć w domu chociaż jedną parę za ciasnych butów i zakładać je, jeśli mu na czymś naprawdę zależy. Wyczynowcy – ci, którzy starają się najmocniej – czasami takich butów w ogóle nie zdejmują. Tu jednak powiem coś, co z pewnością nikogo nie zaskoczy:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Dyskusje, które wygrywam pod prysznicem

Ile razy, zasypiając, obmyślałam riposty, które wybawiały mnie z opresji albo pozwalały wyjść ze sporu bez szwanku. Te merytoryczne – precyzyjne i mordercze – i te emocjonalne – błyskotliwe i kończące rozmowę bezlitosną puentą. Nie jestem jedną z tych sprytnych osóbek w stylu F-16, z refleksem psów gończych, dlatego mój podziw dla takich osób jest nieograniczony. Czytając powieści, podziwiam przebiegłość bohaterek i bohaterów, którzy w momencie emocjonalnego kolapsu, upokorzenia, rozstania, potrafią jeśli nie zwyciężyć (językowo rzecz biorąc), to przynajmniej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Barbie u czarodzieja

Ostatni raz widziałam lalki w poczekalni u czarodzieja. Leżały na korytarzu w kartonowych pudłach – większość na golasa. Sterczały im biednie sfilcowane włosy. Niektóre w ogóle nie miały głowy, inne zachowały nawet cekinowy strój albo suknię z naderwaną falbanką. Był deszczowy styczeń, przyszłam do czarodzieja z bólem kręgosłupa – na akupunkturę. Ludzi przygnały tam różne bolączki: migrena, zaniemówienie, spuchnięta ręka, utrata równowagi, śmierć przyjaciela, ból i smutek. Matki przywiozły na wózkach bardzo chore dzieci. A i tak najsmutniejsze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Nie taki zombie straszny

Kinowy wizerunek żywego trupa z reguły budzi grozę. Zwykle też w filmowych apokalipsach to nie zombiaki okazują się najgorsze… Odpowiedź na pytanie, kim (czym) jest zombie, wydaje się oczywista. Nie wszyscy jednak wiedzą, że ta dobrze zakorzeniona w kulturze postać jest z nami niespełna 100 lat. Zachód zawdzięcza zombiaka niejakiemu Williamowi Seabrookowi i jego wydanej w 1929 r. książce „Magiczna wyspa”. Seabrook – dziennikarz, literat i podróżnik z awanturniczym zacięciem – był również alkoholikiem, zmarł

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Gwiazdy, celebryci i top modelki

Versace był pierwszym, który odkrył wartość sław w pierwszym rzędzie na pokazach mody Wprawdzie styl lansowany przez Versace zdobył uznanie bywalców salonów i gwiazd czerwonych dywanów, a także zawojował europejskie i amerykańskie ulice, ale początkowo największe magazyny modowe, „Vogue” i „Haper’s Bazaar”, wydawane w Stanach, odnosiły się do kolekcji Gianniego z dużą rezerwą. Teatralność pokazów przypadła amerykańskim dziennikarzom do gustu, ale kolekcje Versace uznano za zbyt krzykliwe, a nawet kiczowate, a co za tym idzie – nienadające się dla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

A co ja mogę zrobić na przyjazd prezydenta Bidena?

W pięknych, potwornych, cudnych, przerażających latach 90. zakochaliśmy się w kapitalizmie. Lud nasz środkowoeuropejski, poradziecki ujrzał Zachód jako skrzynię z bogactwami i uznał, że teraz będzie czas gromadzenia i nabywania. Był jak dzieci słuchające baśni i wierzące bez żadnych wątpliwości w kieszenie bez dna z talarami, niewyczerpywalne sakiewki, krzewy ze złotymi monetami. Tylko przez chwilę trzeba będzie zacisnąć pasa i ciężko się natrudzić. A tymczasem działo się to, co zawsze – zmieniał się hegemon, zmieniała się stolica,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kryminały z życia wzięte

Chodzimy po świecie, podsłuchujemy, podglądamy. Nigdy nie wiesz, kiedy znajdziesz się w powieści Katarzyna Bonda – pisarka, autorka m.in. cyklu kryminałów z psychologiem śledczym Hubertem Meyerem oraz tetralogii z profilerką Saszą Załuską. Zacznijmy od ulubionego tematu ludzi kultury, czyli od pieniędzy. W przeciwieństwie do większości osób piszących ty zarobiłaś na twórczości literackiej całkiem dobrze. Ile już zarobiłaś na pisaniu? – Zarabiam wystarczająco, by spokojnie utrzymać rodzinę. Czytelnicy kupili ponad 3 mln moich książek, a nie tysiące. Biorąc pod uwagę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Najpierw ślub, miłość rośnie z czasem

Przeciętna hinduska żona tuż po ślubie to dziewczyna zastraszona i osamotniona, szukająca ratunku w pracach domowych Im bliżej zachodu słońca, tym trudniej o skrawek wolnego miejsca na kamiennym murze okalającym Bramę Indii. Późne popołudnie to w Bombaju czas nieporadnych romantyków starających się wynegocjować intymną chwilę w nieprzychylnych okolicznościach. Przychodzą parami, podwójnie speszeni – własną obecnością i ciekawskimi spojrzeniami innych. Siadają blisko siebie, ale jakby oddaleni, pilnując symbolicznej granicy. Jego ramię nie otula jej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Kasia na podsłuchu

W show-biznesie to my jednak prowincją jesteśmy. Tabloidy żyją losami celebrytów drugiego rzutu. Publikę rozpala trójkąt Cichopek-Hakiel-Kurzajewski. W roli głównej Ona. Czyli 40-letnia Kasia Cichopek. Celebrytka jak z katalogu. Czyli ktoś znany z tego, że jest znany. W roli męża (jeszcze) Marcin Hakiel. Z zawodu tancerz. Chodzi po mediach i jęczy, że był zdradzany. Takim gadaniem prowokuje głosy, że inteligencja mu w nogi poszła. I ten trzeci: Maciej Kurzajewski, partner Kasi w „Pytaniu na śniadanie”, jakkolwiek dwuznacznie w tym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.