Tag "propaganda"
Męczeństwo księdza Olszewskiego
Jak pisowscy propagandziści wykreowali aferzystę na świętego i ofiarę prześladowań politycznych
Gdyby ks. Michał Olszewski został oskarżony o pedofilię czy przemyt narkotyków, pewnie nie stawano by tak chętnie w jego obronie. Ale ma on to wyjątkowe szczęście, że uczestniczył w zakrojonym na szeroką skalę procederze przestępczym wyprowadzania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, nad którym patronat sprawowali wpływowi politycy: Zbigniew Ziobro i jego zastępca w Ministerstwie Sprawiedliwości Marcin Romanowski. Ten drugi ma postawione zarzuty i uchylony immunitet, ale na razie skutecznie unika aresztu. Dodajmy, że w tym rozkradaniu publicznych pieniędzy brało udział wielu polityków i działaczy Suwerennej Polski. Oni również są na celowniku prokuratury. Takie doborowe towarzystwo zapewnia Olszewskiemu medialny parasol ochronny.
Proceder przestępczy
Zarzuty postawione duchownemu przez prokuraturę są poważne. Chodzi o przywłaszczenie mienia, pranie pieniędzy i udział w zorganizowanej grupie mającej popełniać przestępstwa przeciw mieniu, szczególnie poprzez przekraczanie uprawnień i niedopełnianie obowiązków oraz poświadczanie nieprawdy w dokumentach i wyrządzanie szkody w wielkich rozmiarach, aby osiągnąć korzyści.
Podobne zarzuty usłyszały Urszula Dubejko i Karolina Kucharska, urzędniczki ministerstwa, które też trafiły na siedem miesięcy do aresztu, a więzienne mury tak jak ks. Olszewski opuściły po wpłaceniu 350 tys. zł kaucji.
Przypomnijmy: przekręt polegał na tym, że Fundacja Profeto, której szefem jest ks. Olszewski, miała dostać ok. 100 mln zł (z czego 68 mln zł wypłacono) na budowę ośrodka dla ofiar przemocy. Tyle że wielebny nigdy nie zajmował się działalnością pomocową ani dobroczynną, aktywny był na polu biznesowo-medialnym. Rzekomy ośrodek dla ofiar przestępstw szykowany był zaś jako profesjonalne centrum multimedialne, składające się m.in. z sali widowiskowej na 350 osób, sal konferencyjnych i studiów nagraniowych.
Z ujawnionych taśm Tomasza Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości, który poszedł na współpracę z prokuraturą i potajemnie nagrywał kierownictwo resortu z czasów Ziobry, wiemy, że konkurs z ministerialną dotacją dla Profeto był ustawiony. Prokuratura dysponuje dowodami, że Urszula Dubejko, Karolina Kucharska i Marcin Romanowski doskonale wiedzieli, iż uczestniczą w procederze przestępczym, i podejmowali działania, aby się zabezpieczyć w razie ewentualnej wpadki. Spodziewając się postawienia zarzutów, „na bieżąco starali się monitorować działania podejmowane przez organy ścigania, ustalali treść składanych wyjaśnień i wersje obrony, a także podejmowali kroki, takie jak niszczenie danych na nośnikach pamięci, w celu usunięcia dowodów przestępstwa”.
Według doniesień „Gazety Wyborczej” ks. Olszewski wyprowadził kilkanaście milionów złotych na cele niezwiązane z budową ośrodka. Prawie 680 tys. zł trafiło do spółki, w której udziały ma jego obrońca, mec. Krzysztof Wąsowski. Ponad 150 tys. zł wielebny przekazał swojej matce, a 100 tys. zł ojcu. Około 5 mln zł Olszewski przekazał spółce, która zajmuje się wyposażaniem w profesjonalny sprzęt studyjny pomieszczeń do nagrywania audycji radiowych i telewizyjnych, a prawie 3,5 mln zł firmie produkującej i sprzedającej skarpetki. Dodajmy do tego, że Olszewski w sklepach, restauracjach, hotelach i na bilety (kolejowe, lotnicze) wydał ponad milion złotych, z bankomatu wypłacił ponad pół miliona złotych, a z banku ponad 50 tys. euro.
Zemsta Tuska i Putina
Politycy PiS i wspierające partię Jarosława Kaczyńskiego media nie tylko stanęli murem za ks. Olszewskim, ale jeszcze wykreowali go na męczennika za wiarę i ofiarę reżimu Donalda Tuska. Wszystko wskazuje, że operacja ta była starannie przemyślana i realizowana wedle opracowanego scenariusza. (Podobny zabieg zastosowano w przypadku Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, choć nie udało się uzyskać zamierzonego efektu). Zaczęło się już w marcu br., wkrótce po zatrzymaniu duchownego przez funkcjonariuszy ABW.
Głosowaliśmy. No i co?
Rok po wyborach. Jaka jest Polska po zwycięstwie 15 października? Kto ten czas najlepiej wykorzystał, a kto zmarnował?
10 wniosków, które się nasuwają, gdy myślimy o dzisiejszej Polsce i polityce.
- Polska jest państwem zaminowanym przez PiS
Niby wiadomo o tym było przed wyborami, ale czym innym jest gadanie, a czym innym zetknięcie się ze ścianą. Część tych min udało się rozbroić – to media publiczne, prokuratura, Trybunał Konstytucyjny, dyplomacja… Krwawo, przyznam. A części nie – to z kolei Sąd Najwyższy i przede wszystkim prezydent.
Zaminowanie było oczywiście świadomym zamysłem. PiS wyobrażało sobie, że wprawdzie władzę odda, ale poprzez media, prokuratorów, prezydenta i Trybunał Konstytucyjny będzie codziennie chłostało i paraliżowało tych, którzy ją przejęli. W prosty sposób – telewizja publiczna każdego dnia napadałaby na nową koalicję, tak jak to robi Telewizja Republika. Prokuratura kierowana przez prokuratora krajowego Dariusza Barskiego jednych spraw (tych pisowskich) by nie zauważała, odrzucała je, umarzała, w drugich byłaby szczególnie zasadnicza. I wzywałaby Donalda Tuska oraz jego ministrów na różne przesłuchania. Krajowa Rada Sądownictwa, Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy paraliżowałyby każde odważniejsze działanie rządu, o zmianach kadrowych w ministerstwach nie byłoby mowy, a Duda, co zresztą robi, wetowałby ustawy albo kierował je do Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób władza byłaby sparaliżowana. Codziennie oskarżana i wyszydzana. Przypomnijcie sobie zresztą, drodzy państwo, telewizję publiczną z grudnia 2023 r. – oni wtedy wciąż mieli nadzieję, że jakoś się wybronią, rząd jeszcze nie działał, a oni już go kopali.
W takiej atmosferze żadna władza by nie wytrwała, rozpadłaby się po paru miesiącach. Taki był zamysł PiS, zresztą nadal jest. Oficjalnie mówią, że koalicja nie da rady, spadnie jej poparcie, a wtedy PSL ze strachu przed polityczną anihilacją da się przeciągnąć na stronę nowej prawicowej koalicji. Czyli im gorzej, tym lepiej.
Tusk z tych łańcuchów, przynajmniej z większości, się wyzwolił. Ale nie ze wszystkich, widzimy to. Dzwonią głośno, walka trwa.
- Polska nie jest państwem demokratycznym
Powiedzmy to otwarcie, Tusk część kajdan zerwał, jadąc po bandzie. Dało mu to punktowe zwycięstwa, ale samo państwo w związku z tym prezentuje się dziwnie. Niektóre instytucje i przepisy są kwestionowane, w jednych przestrzeniach prawo działa, w drugich nie. Są sędziowie i neosędziowie, są prokuratorzy i pisowscy prokuratorzy.
Którzy są prawdziwi? Obie strony mają swoich profesorów, którzy tłumaczą, czyja jest racja. I choć tłumaczą cierpliwie, nikogo jeszcze nie przekonali. To działa na zasadzie: powiedz mi, któremu profesorowi wierzysz, a powiem ci, na kogo głosujesz. Ja mam łatwiej, zawsze wierzę w to, co mówi prof. Ewa Łętowska. Odznacza się ona umiejętnością rozwiązywania najtrudniejszych prawniczych łamigłówek, ale nie mam złudzeń – to, że jej argumenty zawsze do mnie trafiają, nie oznacza, że trafiają do wszystkich Polaków.
Takie przekrzykiwanie się powoduje, że za tym, co jest prawem, a co nie, przemawia argument siły. Pokazuje to sprawa Dariusza Barskiego, który przychodzi pod drzwi Prokuratury Krajowej i woła, że jest jej szefem, a oni go nie wpuszczają. To jest tym szefem prokuratury czy tylko tak woła?
Prokurator Dariusz Korneluk wydaje zaś polecenia, rozlicza z ich wykonania, podpisuje co miesiąc decyzje o wypłacie pensji. Ma władzę czy nie? Skoro słuchają się go, to chyba ma, prawda?
Taką więc mamy demokrację, Donald Tusk nazywa ją walczącą. OK – może być walcząca, choć mnie bardziej podoba się określenie, którego użył Waldemar Kuczyński, że to jest demokracja dotknięta nowotworem pisowskiego autorytaryzmu. Zainfekowane zostały niektóre jej organy, inne działają sprawnie, są zdrowe. A do zainfekowania doszło, to rzecz kluczowa, w grudniu 2015 r., kiedy PiS przejęło Trybunał Konstytucyjny. Między innymi wprowadzając do niego – w asyście funkcjonariuszy BOR – sędziów dublerów i nie drukując jego wyroków. Proszę, decydowała siła, borowiec ze spluwą. Wtedy tę siłę miało PiS, dziś ma ją Platforma.
Potem nowotwór przerzucił się na Sąd Najwyższy i Krajową Radę Sądownictwa. Mamy zatem chorującą onkologicznie demokrację. I tylko możemy żywić nadzieję, że po wyborach prezydenckich doczekamy się poprawy jej stanu.
- Polska jest wciąż państwem z dykty
Kto jest sprawniejszy propagandowo, rząd czy PiS?
Prof. Michał Wenzel, socjolog, USWPS Obydwie strony są podobnie niesprawne. PiS nie może być sprawne, bo rząd zabrał mu jego najważniejszą tubę propagandową, czyli telewizję publiczną. Dodatkowo sprawność propagandowa partii Kaczyńskiego przez długi czas wiązała się z przeświadczeniem części jej elektoratu, że zwycięzca ma rację, a PiS przestało tym zwycięzcą być. Jeśli chodzi o rząd, to nie może być sprawny propagandowo, bo mówi wielogłosem koalicji, co tworzy wręcz kakofonię. Rządowi sprzyja jednak sytuacja – w obliczu
Tusk na fali, PiS podtopione, szelest euro
Ludzie doświadczeni powodzią oczekują solidarności z nimi, a nie politycznej bijatyki
Gdyby Platforma nie miała Donalda Tuska, mogłaby się pakować. Premier uratował swój obóz i uratował się sam, nie dał się zatopić. Za to z powodzią popłynęło PiS. Takie są pierwsze wnioski ze starcia politycznego pod nazwą „rozliczenia po powodzi, czyli kto zawinił”.
Co powiedział Tusk
Dwa wydarzenia wysuwają się na pierwszy plan, gdy zastanawiamy się, jak działał rząd w czasie powodzi. Pierwsze to sam początek, 13 września. Drugie – posiedzenia sztabu kryzysowego pod przewodnictwem premiera w kolejnych dniach.
13 września o godz. 8 Donald Tusk był we Wrocławiu i przewodniczył posiedzeniu sztabu kryzysowego. Wtedy padły jego słowa cytowane później przez wszystkie media: prognozy nie są przesadnie alarmujące. Tymczasem 13 września wieczorem już było bardzo źle. Premier więc oszukiwał społeczeństwo? Zwodził?
To było pierwsze zwycięstwo PiS w wojnie propagandowej. I kilka dni musiało upłynąć, by rządzący się ogarnęli i zaczęli na to odpowiadać. A co naprawdę Tusk wówczas powiedział? Oto jego słowa: „Te prognozy – łączyliśmy się z prognostykami – nie są przesadnie alarmujące. Nie lekceważymy żadnego sygnału, mamy swoje doświadczenia, tu, we Wrocławiu, z 1997 r., więc wiadomo, że nie można lekceważyć tej sytuacji. Ale chcę powiedzieć, że dzisiaj nie ma powodu, by przewidywać zdarzenia w skali, która by powodowała zagrożenie na terenie całego kraju. Jeśli można się czegoś spodziewać, to lokalnych podtopień i powodzi błyskawicznych zlokalizowanych w jakimś miejscu. Szczególnie raczej w górach, ale czasami zdarza się to w miastach i na te zdarzenia chcemy być perfekcyjnie przygotowani”.
Równie dobrze można było z tej wypowiedzi wyjąć słowa: „Nie można lekceważyć tej sytuacji”. Ale wyciągano te pierwsze i propaganda PiS zyskała przewagę. Nie na długo.
Sztab, czy polityczny Big Brother
Oto bowiem rozpoczęły się posiedzenia sztabu kryzysowego, pod przewodnictwem premiera, transmitowane bezpośrednio przez telewizję. To Tusk zadecydował, że tak ma być. I te posiedzenia rozbiły narrację PiS, uczyniły ją marginalną. Bo ile można tłuc, że premier się spóźnił, że lekceważył, skoro w każdym momencie mogliśmy zobaczyć premiera świadomego powagi chwili, który wydaje polecenia, omawia szczegółowe sprawy, jest pełen energii i zaangażowania. I wymaga.
Czy to był show? Polityczny Big Brother? W XXI w. obywatele mają potrzebę uczestniczenia na żywo w ważnych wydarzeniach. Mają potrzebę podglądania. Dlatego transmitowane są posiedzenia parlamentu, dlatego tak wielką oglądalnością cieszą się nagrania z kuluarów.
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Zona Tuska
Jesteśmy w strefie przygranicznej, taka specyfika tego regionu. Tu zawsze były próby przejść, przemytu, ale teraz potrzeba przede wszystkim więcej służb, nie zamknięcia.
Trzeci rok z rzędu wiosną, po spokojniejszej zimie, las przy granicy polsko-białoruskiej zapełnia się ludźmi. Od kilkunastu miesięcy stoi tam zbudowana przez pisowskie władze metalowa zapora, wysoka na
5,5 m, zwieńczona drutem żyletkowym. Efekty jej powstania? Bynajmniej nie spadek liczby migrantów. Wiele za to jest wypadków, do których dochodzi podczas prób pokonania płotu, a ostatnio podczas jego obrony. W jednym tylko dniu, 28 maja br., są trzy ofiary wśród polskich służb. Powraca pomysł zamknięcia części Podlasia. Rząd uzasadnia nagłą decyzję eskalacją przemocy wobec patroli na granicy, inspirowaną przez białoruskie służby.
Mieszkańców, a zwłaszcza przedsiębiorców z branży turystycznej, oburza lekceważenie ich potrzeb. Aktywiści widzą w posunięciu rządu próbę zatuszowania nieustającej brutalności polskich służb granicznych wobec cudzoziemców.
Politycy pod ścianą.
28 maja o świcie grupa ok. 50 migrantów atakuje płot. Ktoś trafia nożem żołnierza, który otrzymuje pomoc medyczną na miejscu, następnie zostaje przewieziony karetką do szpitala. W innym punkcie zapory pogranicznik obrywa stłuczoną butelką. Z obrażeniami twarzy również trafia do szpitala. Trzecią ofiarą jest funkcjonariusz SG zaatakowany nożem przywiązanym do kija.
– Niemal każdego dnia funkcjonariusze Straży Granicznej mierzą się z agresją ze strony migrantów próbujących forsować polsko-białoruską granicę – komentuje zdarzenia mjr Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
Następnego dnia szef rządu Donald Tusk pojawia się w Dubiczach Cerkiewnych, gdzie bierze udział w odprawie z dowództwem służb granicznych. Zapowiada przywrócenie strefy buforowej szerokiej na ok. 200 m, „tam, gdzie jest to konieczne z punktu widzenia skutecznego działania służb państwa polskiego przy granicy”. Ale projekt rozporządzenia MSWiA dotyczącego strefy obejmuje aż 26 obrębów ewidencyjnych w powiecie hajnowskim oraz jeden w powiecie białostockim, z miejscami oddalonymi od granicy nie o 200 m, lecz nawet o 7 km. Zakaz przebywania ma obowiązywać przez 90 dni, począwszy od 4 czerwca (sic!) 2024 r.
„Macie pełne prawo, żeby nie powiedzieć obowiązek, aby używać wszelkich metod”, zwraca się premier do mundurowych w Dubiczach. Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiada skierowanie na granicę polsko-białoruską dodatkowych sił. 3 czerwca dociera tam setka dobrze wyszkolonych żołnierzy, doświadczonych m.in. w misjach zagranicznych. W komentarzach dla prasy padają słowa o „zapewnieniu bezpieczeństwa osobom postronnym w przypadku konieczności zastosowania środków przymusu bezpośredniego, włącznie z użyciem broni palnej”. Wiceszef MON Cezary Tomczyk śpieszy z wyjaśnieniem, że 90% migrantów ma rosyjską wizę, a Białoruś służy jedynie jako baza przerzutowa w wojnie hybrydowej Putina. Dziennie ma dochodzić nawet do 300 prób nielegalnego przekroczenia granicy.
Czy wolno strzelać do demokracji?
Zamach na premiera Roberta Ficę, poważnie zranionego przez przeciwnika politycznego, 71-letniego poetę ze słowackiej prowincji, każe zadać sobie kilka pytań, które wykraczają poza słowacką skrajnie spolaryzowaną scenę polityczną (co jest właściwie bez dyskusji – za sprawą Ficy i jego formacji politycznej).
Gdybyśmy mieli okazję opisać postać zamachowca przed zamachem, byłby to zapewne portret kogoś zupełnie innego niż chwilę i kolejne dni, tygodnie, miesiące po oddaniu kilku strzałów do urzędującego premiera republiki. Poeta, były pracownik firmy ochroniarskiej, założyciel (bez większego powodzenia i sukcesu) organizacji wspierającej działania bez przemocy, człowiek, który przeciwstawiał się polityce tzw. skrajnego prawicowego populizmu à la Orbán w wykonaniu Ficy i jego koalicji. Nazwalibyśmy go reprezentantem opozycji demokratycznej, wolnościowej, proukraińskiej – wzorcowym przedstawicielem oporu przeciwko wszystkiemu, co uosabia premier Fico. Ale już w dniu zamachu pojawiały się informacje o jego rasistowskich wypowiedziach o Romach i, co ważniejsze, o rzekomych kontaktach z paramilitarną, prorosyjską organizacją Slovenskí Branci (SB).
I tu jest pies pogrzebany. Czy zamachowcem może być obrońca wolności mediów (Fico forsuje właśnie formę przejęcia i zdominowania mediów publicznych) i przeciwnik prawicowego skrajnego populisty? Czyli, mówiąc jeszcze ogólniej, czy to bardziej „nasz”, raczej „dobry” zamachowiec, czy jednak jest to zły zamachowiec, bo nie ma dobrych. Tak reaguje zresztą niemal cały establishment słowackiej polityki, apelując o zgodę narodową, pojednanie, zasypanie rowów polaryzacji. Wszak Juraj C. strzelał do demokratycznie wybranego przywódcy kraju. Czyli strzelał do demokracji? A na to nie może być zgody.
Legenda Monte Cassino
Bitwa miała wyłącznie znaczenie polityczno-propagandowe, a jej celem było pokazanie światu, że polski żołnierz walczy i ginie u boku zachodnich aliantów.
Bitwa o Monte Cassino od pierwszego dnia po jej zakończeniu stała się narodową legendą Polaków. Już w momencie zdobycia klasztornego wzgórza jeden z żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, przedwojenny poeta i aktor Feliks Konarski, napisał pieśń o „czerwonych makach na Monte Cassino”, do której muzykę stworzył Alfred Schütz – kompozytor i pianista pochodzenia żydowskiego, który wraz z Henrykiem Warsem kierował orkiestrą towarzyszącą polskim żołnierzom na szlaku od Iranu do Italii. A rok później, tuż po zakończeniu wojny, ukazała się trzytomowa książka „Bitwa o Monte Cassino” autorstwa znakomitego reportera i korespondenta wojennego Melchiora Wańkowicza. Jej pierwsze, bogato ilustrowane wydanie pojawiło się jeszcze we Włoszech, natomiast po powrocie Wańkowicza do kraju w 1956 r. książka mogła liczyć na kolejne edycje w masowych nakładach, a z czasem także na skróconą wersję, zatytułowaną „Szkice spod Monte Cassino”. Dzięki Wańkowiczowi i duetowi Konarski/Schütz bitwa stała się elementem „polityki historycznej” zarówno powojennej emigracji, jak i w Polsce Ludowej.
Z legendarnymi bitwami jest w Polsce kłopot. Ich daty i miejsca stanowią swoisty szkielet ojczystej historii, konsekwentnie utrwalany przez liczne wydawnictwa i muzea (z Muzeum Wojska Polskiego na czele), a przede wszystkim przez literaturę piękną, malarstwo, pieśń i film. Szkolna i pozaszkolna edukacja historyczna opiera się na takich „słupach milowych” jak Cedynia, Psie Pole, Płowce, Grunwald, Chocim, Jasna Góra, Wiedeń, Racławice, Raszyn, Olszynka Grochowska – no i na kolejnych bitwach z okresu II wojny światowej. Kłopot polega na tym, że właściwie żadne z tych starć (może poza bitwą warszawską w sierpniu 1920 r.) nie zmieniło losów Polski ani nawet nie wpłynęło znacząco na poprawę lub pogorszenie sytuacji naszego państwa. Polska nie stała się potęgą dzięki jakiemukolwiek zwycięstwu ani też nie upadła z powodu jakiejkolwiek klęski (kampanię wrześniową 1939 r. należy traktować jako całość, której przebieg zdeterminowały czynniki zewnętrzne – brak pomocy aliantów zachodnich i sojusz niemiecko-sowiecki – a nie takie czy inne działania polskiej armii).
Wiedzą o tym wszyscy profesjonalni historycy, a jednak pozostają bezradni wobec mitotwórczej roli bitew w naszej historii. Polacy bowiem kochają historię militarną, miejsca bitew i nazwiska wodzów znają lepiej niż postacie swoich królów i przywódców państwa, nie mówiąc już o rozumieniu długotrwałych procesów politycznych, społecznych czy gospodarczych, które przecież zawsze mają o wiele większy wpływ na losy państw i narodów niż nawet najbardziej krwawe starcia zbrojne.
Prawak – mój uczeń
„Sumienie miał czyste. Nieużywane”, pisał przed laty Stanisław Jerzy Lec. Używam jednak od czasu do czasu sumienia i nie sądzę, bym miał je czyste. Czy ponoszę odpowiedzialność za prawaka, o którym tu pisałem przed dwoma tygodniami? Dawno temu, w latach 80. minionego stulecia, walczyłem z „zatrutą humanistyką”. Bo humanistyka PRL była rzeczywiście zatruta. Młodym ludziom trudno dziś uwierzyć, że w programie szkolnym nie było nawet wzmianki o Gombrowiczu czy Miłoszu. W mojej klasie maturalnej lekturą obowiązkową były (obok pierwszego tomu „Nocy i dni” Dąbrowskiej
Małe końce świata
Wbrew temu, co mówią nacjonaliści, nie da się historią kraju czy narodu przykryć naszych indywidualnych historii Asaf Saban – scenarzysta i reżyser W pana filmie izraelscy licealiści jadą na wycieczkę do Oświęcimia zobaczyć muzeum Auschwitz. Był pan na takim wyjeździe? – Byłem, miałem wtedy 17 lat. Pierwszy raz odwiedziłem wówczas Polskę. U nas to zupełnie normalne, że nastolatki jadą do miejsc pamięci utworzonych na terenach byłych obozów koncentracyjnych. Takie wyprawy wywołują sporo ekscytacji.