Tag "Robert Biedroń"
Scenariusz katastrofy
Rozłam w partii Razem na nowo rozbudził dyskusję o przyszłości lewicy i o jej miejscu na scenie politycznej. I również o polskiej polityce.
Zacznijmy więc od polityki. Pęknięcie w Razem skomentował na portalu X premier Donald Tusk: „Prawo i Sprawiedliwość i Razem – te nazwy partii wymyślił ktoś obdarzony nieprzeciętnym poczuciem humoru. Czarnego”.
W takim razie do tej dwójki doskonale pasuje Koalicja Obywatelska – bo ani ona obywatelska, ani koalicja.
Ale tego już Donald Tusk nie zauważył.
Biedroń i Śmiszek przeskoczyli Bareję
Wylazło szydło z worka. Biedroń i Śmiszek po udanym skoku na kasę mają wyborców tam, gdzie kończą się plecy. Zachowują się tak jak szatniarz u Barei. No i co nam teraz, naiwniacy, zrobicie? Już nawet nie udają, że coś ich łączy z wyborcami. Śmiszek zapowiedział, że będzie walczył o prawa gejów w Brukseli. A polscy geje? Biedroń i Śmiszek wyłudzili głosy środowisk LGBT, a nawet nie chciało im się pójść na Paradę Równości. Nie poszli, bo już nie muszą się wdzięczyć do kolorowego korowodu.
Za sukcesem tych cwaniaków stoi Katarzyna Kotula, szefowa sztabu Nowej Lewicy. Po ciężkiej walce zastąpiła przyspawanego do tej funkcji Biedronia. I co zrobiła? Firmowała swoim nazwiskiem hucpę z podziałem miejsc. Czy Biedroń, Śmiszek i Scheuring-Wielgus ją ograli? A może była częścią tej bezczelnej układanki?
Lewica na równi pochyłej
Problemem nie jest elektorat, bo on istnieje. Brakuje za to partii, której mogliby zaufać Polacy wyznający lewicowe wartości.
To, co się dzieje na lewicy, jest jak kronika zapowiedzianej katastrofy. Pisaliśmy przecież w PRZEGLĄDZIE, że się wydarzy – i się wydarzyło. Do Parlamentu Europejskiego dostała się trójka – Robert Biedroń, Krzysztof Śmiszek i Joanna Scheuring-Wielgus. To nie był przypadek – tak zostały ułożone partyjne listy wyborcze. I każdy mógł się przekonać na własne oczy, że projekt pod nazwą Wiosna okazał się projektem rodzinnym.
„W którym momencie ten szczery, młodzieńczy działacz lewicowy stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich?”, zastanawiała się parę tygodni temu na naszych łamach Agnieszka Wołk-Łaniewska. Tego nie wiemy. A dlaczego tak się stało? Bo stać się mogło. O tym też pisaliśmy wielokrotnie. Włodzimierz Czarzasty najpierw przejął SLD, a potem, korzystając z pretekstu, jakim było zjednoczenie z Wiosną, sprywatyzował Lewicę. On i Biedroń są jej formalnymi przewodniczącymi i żadne ciało nie może ich z tej funkcji zwolnić. Za to oni mogą każdego członka zawiesić, kiedy chcą. Tak stanowi statut, w rzeczywistości jest to partia prywatna.
Dlaczego w takim razie obaj konsekwentnie działają na jej szkodę? Nie ulegajmy mitom, że prywatny właściciel zawsze dobrze zarządza firmą. Zdarza się przecież, że doprowadza ją do bankructwa – czy to na skutek złych kalkulacji, czy przez brak umiejętności. I to jest ten przypadek.
Katastrofa.
Już parę minut po ogłoszeniu wyników eurowyborów lewicowe bańki w mediach społecznościowych zawyły, żądając głów. I wyją do tej pory.
Dzień po wyborach rozmawiałem z lewicowym posłem. „Bardziej jestem wściekły niż zmartwiony – mówił. – Że tak nas wykiwali. Biedroń, Śmiszek, Czarzasty… A najbardziej jestem zły, że na kandydowanie dali się namówić Belka z Cimoszewiczem. Bo podciągnęli listę. I wciągnęli Śmiszka”.
Dwa dni po wyborach zebrał się Koalicyjny Klub Parlamentarny Lewicy. O wyborach i ich wyniku nawet nie wspomniano. Nikt o tym nie mówił, co chyba dobrze pokazuje atmosferę panującą w klubie. A w mediach jego przewodnicząca Anna Maria Żukowska i przewodniczący partii Włodzimierz Cimoszewicz tłumaczyli porażkę. „Czy zawiodła kampania, czy zawiodły inne rzeczy? – zastanawiała się Żukowska w Radiu Zet. – Po części myślę, że kampania. Po raz czwarty robiona w ten sam sposób”.
Co mówił Czarzasty? „Słaby rezultat w wyborach jest m.in. wynikiem błędnie ułożonych list wyborczych. Po drugie, elektorat, czyli propozycje dla kobiet i młodego pokolenia. Po trzecie, błędy związane z kampanią wyborczą: jedni ją robili, drudzy nie”. I dorzucił do tego jeszcze jeden błąd: że jego ugrupowanie nie odróżniało się zbytnio od Koalicji Obywatelskiej. Innymi słowy, główną winę za marny rezultat ponosi szefowa kampanii wyborczej Katarzyna Kotula. Bo lewicowi wyborcy zostali w domach. Reszta wymaga refleksji i analiz.
Poseł Lewicy, z którym rozmawiałem, tłumaczy to: „Zwalają winę na Kotulę, bo najprościej, no i za bardzo urosła. Poza tym nic się nie zmieni. Czarzasty wie, że za chwilę będą wakacje, więc do nich dojedzie. Potem wszyscy się rozjadą. Jesienią inne sprawy będą na głowie”. A to jest równia pochyła.
Na okrągło Biedroń albo Śmiszek
Walcząca o przekroczenie progu wyborczego Nowa Lewica strzela sobie samobója za samobójem. TVN, Polsat i TVP uparcie lansują tylko dwóch kandydatów. Biedronia i Śmiszka. Występują oni tak często, że wyborcy mogą myśleć, że lewica nie ma nikogo innego. Tego, co o tej parze mówią inni kandydaci, nie możemy napisać. Ale i nie trzeba. Bo to samo mówią wyborcy. Na tej głupiej i bezczelnej samopromocji pożywi się PO. A ministrowi Bodnarowi przekazujemy wyrazy współczucia, że trafił mu się taki Śmiszek, który z pracą w ministerstwie niewiele ma wspólnego. Chytrusy zadbały o najlepsze okręgi. I o to, żeby na listach nie było poważnej konkurencji. Czy tak „lewica” może przeżyć?
Marsz po euro
W którym momencie ten szczery, młodzieńczy działacz lewicowy stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich?
Lista lewicy do europarlamentu została zmontowana tak, żeby z trzech możliwych mandatów dwa przypadły parze Biedroń-Śmiszek. Jak to się stało, że facet, który był szefem nieistniejącej partii, a w wyborach prezydenckich dostał 2,22% głosów, rozdaje karty i synekury, a reszta lewicowej koalicji siedzi cicho?
To długa historia.
Albo Biedroń, albo Tusk.
Pamiętacie, jak Robert Biedroń był nadzieją lewicy? Kultowe „Ucho Prezesa” poświęciło mu nawet specjalny odcinek, w którym Wałęsa, Kwaśniewski i Komorowski jadą do Słupska, żeby namawiać Biedronia, podówczas prezydenta miasta, by koniecznie kandydował na prezydenta RP, a on się kryguje. „Czemu nie Donald?”, pyta Wałęsę, a Lech na to: „Donald to jest dobry do żucia, ja go mogę w kieszeni schować, on maleje, a pan rośniesz”. Był rok 2018.
Nie wiem, jak Państwa, ale mnie nurtuje pytanie, co poszło nie tak. W którym momencie ten szczery, (nieco zbyt) młodzieńczy działacz lewicowy, uwodzący wyborców żarliwością i urokiem osobistym, stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich? Ja winię pensję europosła.
Dla przypomnienia: w 2013 r. Robert Biedroń był jedną z twarzy autentycznej zmiany. Jako pierwszy nieskryty gej w historii RP wszedł do Sejmu z Ruchu Palikota, wraz z pierwszą transpłciową posłanką Anną Grodzką i Wandą Nowicką, otwarcie zaangażowaną w łamanie ustawy antyaborcyjnej. W naszym ciemnogrodzie zrobiło się jakby jaśniej. Wprawdzie na wstępie zdążył się nieco zbłaźnić, kiedy obwieścił Monice Olejnik, że Konwent Seniorów to „zebranie najważniejszych, najstarszych posłów w parlamencie”, ale tego typu wpadki wyborcy byli skłonni mu wybaczyć, albowiem był uroczy i ideowy.
Posłem pobył zaledwie rok, gdyż w 2014 r. wystartował na prezydenta Słupska i niespodziewanie (także dla siebie) wygrał. Dzielnie przeprowadził się na drugi koniec Polski i przystąpił do rządzenia miastem, z którym nic go nie łączyło: inwestował w mieszkania komunalne, wystawił przed ratuszem czerwoną kanapę, na której rozmawiał z mieszkańcami, obniżył własną pensję, odebrał urzędnikom dodatki na benzynę, przestał używać prezydenckiej limuzyny, po mieście jeździł rowerem. Co prawda, 206 dni ze swojej kadencji spędził w delegacjach, rower zaś był raczej na pokaz, bo mieszkał tuż obok urzędu, a limuzynę zachował na dalsze podróże – ale mieszkańcy go polubili, czego dowodem był fakt, że jego zastępczyni, którą namaścił na następczynię, wygrała w pierwszej turze.
Zaskakujący słupski sukces wywindował Biedronia na czoło lewicowego peletonu; nawet niepodatny na naiwne uniesienia Aleksander Kwaśniewski orzekł: „Myślę, że w 2020 r. prezydentem Polski będzie Robert Biedroń”. Podejrzewam skądinąd, że tak naprawdę Kwaśniewski w zwycięstwo Biedronia nie wierzył – jak mało kto rozumie on elektorat, w swej masie konserwatywny i dość homofobiczny – więc był to raczej wyraz wsparcia niż diagnoza.
Jakkolwiek by było – Biedroń bezsprzecznie znajdował się na krzywej wznoszącej i każdy na lewicy chciał być jego przyjacielem. Szykując się do politycznej ofensywy, napisał książkę zatytułowaną cokolwiek megalomańsko „Nowy rozdział”. Megalomaństwo tkwiło w fakcie, że autor zdawał się przewidywać nowy rozdział nie we własnym życiu, ale w życiu polskiej lewicy i Polski generalnie, za swoją sprawą. Konkretów programowych w książce raczej brakowało, za to znać było odwagę oryginalności. Kilka razy padło słowo „symetryzm” – i to nie w obowiązującym w „demokratycznych elitach” tonie potępienia, ale jako wyzwanie rzucone „starym podziałom” i „teatrowi starych partii”; sporo było też o „równości” i „wyzysku”.
Biedroń, jako bodaj jedyny antypisowski polityk w tym czasie, dużo i często mówił o tym, jak wielką zmianą w życiu biednych Polaków było 500+. Nie dawał wyborcom do zrozumienia, że przedkładając możliwość wysłania dzieci na kolonie nad niezawisłość sądów, są „ludem ciemnym już bez cnoty”, jak głosił krążący wówczas po sieci protest song. Zamiast tego przekonywał ich, że nie muszą wybierać, bo „zasługują na to, żeby mieć i 500+, i wolność”.
Jak odbudować lewicę?
Zacznę od rzeczy oczywistej. Nie odbieram Włodzimierzowi Czarzastemu zasług w powrocie lewicy do parlamentu, do obiegu publicznego. Po operacji z Magdą Ogórek utrzymanie struktur, tchnięcie ducha nadziei w resztówki po SLD (proces erozji rozpoczął Leszek Miller decyzją o wystawieniu Ogórkowej), determinacja w trwaniu i przetrwaniu przyniosły Czarzastemu sukces. Bronić będę kolejnej decyzji o sojuszu wyborczym, a potem połączeniu z Wiosną Roberta Biedronia. Znałem tamten SLD jak zły szeląg. Widziałem zaskorupione struktury Sojuszu, tych weteranów, moich rówieśników,
Partie lewicy
Najsłabsze ogniwa Czy lewica w Polsce umiera? Gdyby przeczytać komentarze po wyborach samorządowych, odpowiedź brzmiałaby jednoznacznie: tak, umiera. Niedługo ogłosi swój koniec. A w zasadzie nie musi niczego ogłaszać, bo sami o niej zapomnimy. Taki jest ton mediów zakochanych w Platformie i Donaldzie Tusku: oto zostanie odesłany w niebyt niekochany koalicjant. Spełnia się „oczywistość”, że miejsca na polskiej scenie politycznej dla lewicy nie ma. A jeżeli jest, to pod skrzydłami Koalicji Obywatelskiej. Nominujmy to myślenie do kategorii politycznego chciejstwa roku.
Donosik Biedronia
Odezwał się samozwańczy, jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało, reprezentant kobiet. Robert Biedroń, współlider Nowej Lewicy, a prywatnie kolekcjoner mieszkań, które kupuje na wynajem. Tak rozwiązuje problemy mieszkaniowe młodych Polaków. I Polek. W gazecie dla czytających powoli Biedroń poskarżył się, że „rząd za mało robi w sprawach kobiet”. No faktycznie, szału nie ma. A dlaczego? Biedroń nie musi daleko szukać. W rządzie są lewicowe ministry: Katarzyna Kotula (ds. równości) i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (rodziny, pracy i polityki społecznej). I choć praktycznie wszyscy
Oszukany Słupsk
Poseł ziemi pomorskiej Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, uczestnicząc 10 września 2016 r. w inauguracji jubileuszowego 50. Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku, zapewnił publicznie i przy pełnej widowni, że dołoży starań, by słupska Polska Filharmonia Sinfonia Baltica, towarzysząca festiwalowi od 1977 r., otrzymała nową siedzibę. Ówczesny prezydent Słupska Robert Biedroń podziękował, a festiwalowa publiczność nagrodziła ministra gromkimi brawami. Po siedmiu latach Sinfonia Baltica nadal koczuje w pomieszczeniach byłego domu kultury
A Ratajczakowi Biedroń
Oj, dolo, moja dolo, można by zaśpiewać Jakubowi Ratajczakowi, asystentowi Roberta Biedronia, gdy znowu musi tłumaczyć wyskoki szefa. „Plus dodatni” z tego ściemniania ma Ratajczak taki, że plecie już prawie jak jakiś poseł. Nie wierzycie? To posłuchajcie, jak tłumaczył wpadkę Biedronia w Finlandii: „Był to raczej gest solidarności (ze strony Sanny Marin). Nie doszło do porozumienia, a ostatecznie i tak było za wcześnie, by o tym mówić. Ustaliliśmy jedynie, że dyskusje na ten temat będą kontynuowane”.