Tag "społeczeństwo"
Z tego się nie wyrasta
Czym jest, a czym nie jest ADHD
Dr hab. n. med. Jarosław Jóźwiak – lekarz psychiatra specjalizujący się w tematyce ADHD
Powinniśmy zacząć od najbardziej podstawowej kwestii: czym jest ADHD, a czym na pewno nie jest? Jakie są najbardziej charakterystyczne cechy ADHD?
– Objawy lokują się w czterech wymiarach. Pierwszy to wymiar energii – czyli pacjenta cechuje albo bardzo duża, albo bardzo mała energia. Drugi to wymiar koncentracji, czyli albo brak koncentracji, albo ogromne skupianie się na zainteresowaniach. Kolejny jest wymiar szybkości działania, czyli albo robię coś impulsywnie, gwałtownie, bez zastanowienia, albo nie jestem w stanie podjąć decyzji, prokrastynuję. Czwartym elementem ADHD jest zaburzenie regulacji emocji, czyli jak to zawsze opowiadam, emocjonalność adehadowa. Skoki energii to dwie skrajności. Wygląda to tak, że człowiek albo ma bardzo dużo energii, widać, że go nosi, szybko mówi, dużo robi, łapie się za kilka rzeczy naraz, rozpiera go energia, a kiedy indziej nie może wstać z łóżka, nie ma na nic siły, nie jest w stanie się ruszyć i zmusić do niczego. Ta cecha występuje u każdej osoby z ADHD.
Czy to niezależne od temperamentu? Czy dotyczy zarówno osób energicznych, jak i tych spokojniejszych?
– Temperament to jest natura i to nie ma związku z ADHD, dlatego że w różnych okresach życia osób z ADHD pojawiają się skrajności. Przychodzi taki moment, że człowiek nie ma w ogóle siły przez rok, a to jest ten sam człowiek, który wcześniej miał bardzo dużo energii, więc trudno mówić o standardzie czy o jakimś stanie typowym dla tej osoby.
Jak często występują takie skoki energii? Czy to może się zmieniać w ciągu dnia?
– U dzieci, szczególnie tych najmniejszych, może się to zmieniać wielokrotnie w ciągu dnia. Może być tak, że ogromnie nadpobudliwe dziecko nagle w środku dnia leży i śpi. Spało w nocy, ale teraz „bach” i zasypia, jakby mu ktoś odłączył prąd.
Niektórym tak zostaje do dorosłości…
– Może tak być, ale to szczególnie widoczne u dzieci – niektórych, nie wszystkich. ADHD to niezmiernie skomplikowana konstelacja objawów, które mogą w realnym życiu wyglądać bardzo różnie. Według mnie nie ma czegoś takiego jak standard ADHD, bo po prostu to się zmienia i w różnych okresach życia można mieć inaczej niż zawsze. Energia obniża się z wiekiem, więc nawet jeżeli ktoś był energiczną osobą w dzieciństwie, to 10 lat czy 15 lat później może być zupełnie inny, bardzo spokojny. Inny przykład: do nastolatki przychodzą koleżanki. To dla niej fascynujące, ciekawe i ekscytujące. Znajduje się w stanie pobudzenia, szczebiocze i jest hiperaktywna. Ale jak tylko koleżanki wyjdą, zamienia się w depresyjną nastolatkę, która płacze, nie odzywa się cały dzień i siedzi w swoim pokoju. Czyli poziom energii zależy od tego, czy zajmuje się czymś ciekawym, fascynującym.
Na tej zasadzie, że ktoś wpadł na superpomysł i nagle, pstryk, ma mnóstwo energii, a jego życie znów ma sens, choć dopiero co miał bardzo niski poziom energii i nic mu się nie chciało?
– Dokładnie tak. To powód, dla którego u osób z ADHD często nieprawidłowo rozpoznaje się depresję. W tych okresach, kiedy mają niski poziom energii, nic ciekawego się nie dzieje w ich życiu – wtedy rzeczywiście mają niski poziom energii i jest on bardzo związany z niskim samopoczuciem, z kiepskim nastrojem. Lekarze często wtedy rozpoznają depresję, mimo że pacjenci mówią mi: „Doktorze, ja się nie zgadzam. Według mnie to nie była depresja, to co mi inny doktor rozpoznawał, ale dostawałem leki przeciwdepresyjne”. Bardzo często te okresy obniżonego poziomu energii są traktowane przez psychiatrów jako depresja.
Tutaj chciałbym tylko podkreślić, że aktualna europejska klasyfikacja chorób, czyli ICD, nawet w wersji najnowszej, czyli ICD-11, która wejdzie w praktyce dopiero za kilka lat, nadal mówi o podtypach w ADHD, czyli dzieli osoby z ADHD na te, co mają bardzo dużo energii, na te, co mają duże problemy z koncentracją (w domyśle to ci z niską energią), i trzeci typ – mieszany. Tymczasem nie ma żadnych podtypów, wszyscy są mieszani. Co ciekawe, najnowsza amerykańska klasyfikacja również stwierdza, że nie ma podtypów. (…)
Czyli pierwsza adehadowa cecha to skoki energii. A co z deficytem uwagi?
Fragmenty książki Jarosława Jóźwiaka i Iwony Tarnowskiej-Ciosek Z tego się nie wyrasta. Kompendium ADHD, Groommedia, Warszawa 2024
Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata – Aurora Films
przedstawia nowy film laureata berlińskiego Złotego Niedźwiedzia NIE OBIECUJCIE SOBIE ZBYT WIELE PO KOŃCU ŚWIATA Reżyseria Radu Jude Rumunia/Luksemburg/Francja/Chorwacja 2023, 163 min Sugestywny i prowokacyjny obraz wyzysku oraz społecznych
Od Sierpnia do Czerwca
Norman Davies: Jaruzelski prowadził politykę Gorbaczowa na co najmniej trzy lata przed tym, zanim zaczął ją uprawiać Gorbaczow.
Prof. Janusz Reykowski – zajmuje się psychologią społeczną i polityczną. W latach 1980-2002 dyrektor Instytutu Psychologii PAN. Współzałożyciel Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Od grudnia 1988 r. do stycznia 1990 r. członek Biura Politycznego KC PZPR. W czasie obrad Okrągłego Stołu współprzewodniczący (z Bronisławem Geremkiem) zespołu ds. reform politycznych.
Fenomenem jest szybkość, z jaką Solidarność zorganizowała się w sierpniu 1980 r. Jakby ktoś podpalił suchą słomę. Przecież ludzie dobrze wspominali Gierka, a zbuntowali się przeciw niemu.
– Punktem zwrotnym była podwyżka w 1976 r., która bardzo nadwątliła obraz Gierka. A lata 1978-1979 to był już czas gwałtownego pogarszania się sytuacji gospodarczej. Miało to swoje przyczyny związane ze spłatą długów, sytuacja ekonomiczna była zła, ekipa, która rządziła w tamtym czasie, kiepsko sobie radziła. Pamiętam, że ktoś ze Sztabu Generalnego poprosił mnie o wykład dla wyższych oficerów na temat zadowolenia i niezadowolenia w organizacji. Wykład był z psychologii, ale jego tematyką niedwuznacznie odnosiłem się do zjawiska niezadowolenia w polskim społeczeństwie. Zostało to dobrze przyjęte. Miałem poczucie, że nawet w takich sektorach państwa panowało niezadowolenie z tego, w co system Gierka się przemienił.
Sierpień – ludzie uwierzyli, że mogą
I zwykłe niezadowolenie przekształciło się w taki bunt?
– Socjolog Jacek Kurczewski napisał swego czasu artykuł, w którym stwierdzał, że w okresie od roku 1945 do lat 70. nastąpiła daleko idąca zmiana poziomu wykształcenia polskiego społeczeństwa. Pojawiła się kategoria społeczna, którą wtedy nazwał klasą średnią. Socjolodzy mogli się spierać, czy można ją tak nazywać, czy nie, w każdym razie pojawiła się klasa ludzi, którzy już inaczej patrzą na świat i inaczej odnoszą się do autorytarnego systemu władzy. Pojawiły u nich aspiracje do podmiotowości politycznej.
Zdarzyło się także co innego, co wywarło wielki wpływ na nastroje społeczeństwa: wybór polskiego papieża i jego pierwsza wizyta w Polsce. Ta wizyta miała szczególne znaczenie. Bo wtedy, po raz pierwszy od ponad 35 lat, wielkie manifestacje zostały zorganizowane nie przez władze, jak dotychczas, ale w wyniku społecznej samoorganizacji.
Kościół miał nad tym patronat, straże organizowane były po parafiach.
– Pilnowano porządku. Setki tysięcy ludzi zebranych w jednym miejscu razem się modliły i śpiewały, musiały odczuwać tę więź, a także wielką moc, która się kryła w ogromnej wspólnocie. To wytworzyło w społeczeństwie poczucie kolektywnej sprawczości, którego znaczenie ujawniło się w sierpniu następnego roku, gdy spontanicznie zaczął się formować ruch Solidarności. I związane z tym poczucie kolektywnej mocy.
Że my możemy?
– Tak, możemy zmienić Polskę. Ruch Solidarności, który wtedy powstał, wytworzył u wielu Polaków poczucie jedności i wspólnego celu, przekonanie, że jesteśmy w stanie razem ten cel osiągnąć. Na jakiś czas zniknęły różnice mogące dzielić Polaków. W trakcie tego wielkiego rewolucyjnego karnawału wydawało się, że Polacy skupieni w Solidarności są jednością i ich cele mogą być wspólnie realizowane. Wszyscy chcieli, „aby Polska była Polską”, ale różnie ją sobie wyobrażali. Wyraźniejsze sygnały tych różnic ujawniły się w trakcie kongresu Solidarności jesienią 1981 r., ale poważne różnice zaczęły dzielić Solidarność dopiero po zwycięskich wyborach i po powstaniu rządu solidarnościowego.
Czy w 1980 r. była szansa na zatrzymanie tego procesu? Czy Gierek mógł coś zrobić, żeby Solidarności nie było? W lipcu, w czerwcu 1980 r.? Gdyby pierwsze strajki zostały szybko opanowane, czy to ugasiłoby pożar, czy jednak Polskę podpaliło?
– Biorąc pod uwagę ówczesną atmosferę, można raczej myśleć, że by podpaliło.
Czyli wyrok został wydany wcześniej i tylko czekaliśmy na finał?
– Słowo wyrok nie jest w tym kontekście najodpowiedniejsze. Musimy pamiętać, że procesy, o których mówimy, są początkiem dramatycznych zmian i reform, których finałem jest przekształcenie Polski w kraj suwerenny i demokratyczny.
Pojawiają się grupy ekstremistów
Kolejną wielką cezurą procesu, który eksplodował w sierpniu 1980 r., był stan wojenny.
– Według jednych był to akt obrony starego systemu i ludzi, którzy „nie chcieli” oddać władzy czy podzielić się nią ze społeczeństwem. Drudzy, w tym ja, uważają, że w końcu 1981 r. sytuacja w Polsce zmierzała do katastrofy. Między innymi dlatego, że elementem radzieckiego nacisku na Polskę były ograniczenia dostaw towarów ważnych dla zaopatrzenia ludności. Ponadto możliwość realnego podzielenia się władzą z Solidarnością w warunkach zdecydowanej wrogości i gróźb ze strony prawie wszystkich krajów tzw. obozu socjalistycznego była nierealna.
Władze w Moskwie uwzględniały dwa warianty. W pewnej chwili uznały, że nie chcą do Polski wejść, bo nie chcą sobie zrujnować stosunków ze światem. Ale będą nadal naciskać. Jednocześnie zakładały, że jeśli dojdzie tu do krwawych rozruchów, to wejdą, żeby „ratować Polskę”. W czerwcu 1981 r. Breżniew napisał to w liście do Komitetu Centralnego PZPR: „Bratniej Polski nie zostawimy w biedzie”. Na pewno by nie zostawili…
Rosjanie mieli dwa plany działania wobec Polski, A i B. Prof. Inessa Jażborowska pisze, że Susłow 11 listopada 1981 r. wygłosił na posiedzeniu KC KPZR tajny referat dotyczący Polski i oba plany zaprezentował. Wariant A: Jaruzelski przeprowadza stan wojenny z powodzeniem, ZSRR nie interweniuje, choć obserwuje. Wariant B: wojska Układu Warszawskiego interweniują, wchodzą do Polski, powołują nowe władze. Czyli Jaruzelski chronił Polskę przed dwoma niebezpieczeństwami – krwawym konfliktem wewnętrznym i obcą interwencją.
– Do tego można dodać pewien szczegół. Niedawno był u mnie Zbigniew Bujak, rozmawialiśmy o przeszłości. Powiedział mi, że chyba jesienią 1981 r. pojawiały się grupy, które zaczęły się zbroić, część planowała zamach na Jaruzelskiego. Bujak twierdził, że jedna grupa przysłała mu wiadomość, że jest gotowa to zrobić. Stanowczo się temu sprzeciwił. Nikt dotychczas na ten temat tak nie mówił!
Nie wiadomo, co to były za grupy. Równie dobrze mogłaby to być jakaś prowokacja albo gra służb specjalnych.
– A ja myślę, że w klimacie politycznym, w którym było coraz więcej agresji, wrogości i zapamiętania pojawianie się takich grup było naturalne. Tak się dzieje w życiu społecznym. Przytoczę przykład. W jednym z wywiadów Bronisław Komorowski opowiedział, że jako licealista z grupą kolegów postanowili dać świadectwo swoim antykomunistycznym przekonaniom i zabić milicjanta. Zdobyli pistolet i wytypowali pewnego funkcjonariusza, którego widywali w określonym miejscu w Warszawie na Woli. W końcu umówili się, że dokonają zamachu następnego dnia. Pech chciał – a raczej szczęśliwy zbieg okoliczności – że w nocy matka kolegi, który przechowywał broń, znalazła ją i wyrzuciła do Wisły. Zamach nie doszedł do skutku. To przykład rodzących się spontanicznie, w pewnym klimacie społecznym, projektów działań mogących mieć tragiczne konsekwencje. Zamiary takie powstają nie tylko w umysłach niedojrzałych chłopców, ale i w umysłach różnej kategorii ekstremistów.
Pojawiają się również grupy ekstremistów.
– I to po obu stronach. Każda mogła doprowadzić do wybuchu. Dlatego ze zdziwieniem myślę o historykach, którzy z przekonaniem twierdzą, że nie groziła nam interwencja, ponieważ nie znaleźli dokumentu na ten temat. Nie zastanawiają się, czy nie groziła nam wojna domowa. Trzeba nie rozumieć ówczesnej sytuacji w kraju, żeby stwierdzać tak stanowczo, że nie było żadnej poważnej groźby zewnętrznej czy wewnętrznej. Śmieszne.
I jeszcze jedno. Podejmując decyzję o wprowadzenie stanu wojennego, gen. Jaruzelski nie miał informacji o postanowieniach Biura Politycznego KPZR. Ale wiedział, co postanawiało ono w przeszłości w podobnych sytuacjach. Miał także informacje o bardzo napiętej sytuacji w kraju, o dużym natężeniu wrogości między Solidarnością a jej przeciwnikami. Co gorsza, wiedział, że na zebraniu władz Solidarności w Radomiu w grudniu 1981 r. doszło do wrogich wobec władz wystąpień, a nawet gróźb. W istniejących okolicznościach był to bardzo groźny sygnał.
Złamane poczucie sprawczości
Dlaczego Solidarność weszła na ścieżkę podkręcania atmosfery?
– Jest to raczej naturalny proces eskalacji, dość typowy dla masowego ruchu rewolucyjno-buntowniczego.
Sprawiedliwość
W starożytnej Grecji sprawiedliwość (dike) uznawana była za cnotę naczelną. Grecy sądzili, że bez niej nie może przetrwać żadna wspólnota polityczna. Choć sprawiedliwość pojmowali różnie, byli przekonani, że życie bez niej jest niegodne człowieka. Ta wysoka wartość sprawiedliwości utrzymywała się w kulturze zachodniej przez wieki. Czy jest tak i dziś? Zapewne pozostaje ona w centrum systemu prawnego, i to przecież nie tylko krajów zachodnich. Trudno jednak powiedzieć, że poza nim jej rola jest kluczowa. W tym sensie niewątpliwie nastąpiła redukcja znaczenia sprawiedliwości jako wartości. Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Polsce. Teza mojego felietonu jest następująca: po 1989 r. stworzyliśmy niesprawiedliwy system społeczny (poprzedni też był niesprawiedliwy, ale inaczej). Widomym tego znakiem jest nasz system podatkowy, który można wręcz uznać za wzorcowo niesprawiedliwy, choćby dlatego, że mniej zarabiający płacą do wspólnej kasy relatywnie więcej niż zarabiający lepiej. Bardzo krótko mieliśmy prawdziwie progresywny system podatkowy, w krajach zachodnich od dawna będący standardem. Cały czas zaś w naszym systemie podatkowym znajdowały się istotne luki, które pozwalały najlepiej wynagradzanym płacić najmniejsze podatki (różne kontrakty menedżerskie z licznymi ulgami i systemem podatku liniowego). Kwitły kancelarie prawne specjalizujące się w kiwaniu fiskusa, zwanym oficjalnie „optymalizacją podatkową”. W ogóle system podatkowy ustawiony był (i wciąż jest) tak, aby ułatwić bogatym unikanie opodatkowania, a biednych bezwzględnie zmusić do ich płacenia. W tle, obok przewagi lobbystycznej, kryła się ideologia potransformacyjna z nadzwyczaj popularną bajką, którą kapitalizm opowiada sam o sobie – że jak pozwolimy się bogacić bogatym, to coś z tego skapnie i biednym (niesławna „teoria skapywania”).
Zrozumieć nie znaczy zaakceptować
Coraz częściej ostatnio konfrontuję się z postawą, którą nazwałbym buddyjską. Jest to pakiet przekonań, które w największym skrócie można by określić słowami: „tak po prostu jest”, w domyśle: „tak jest dobrze, nic nie należy z tym robić”. Jeśli chodziłoby o tzw. życiową mądrość – żaden problem, powiedziałbym nawet: zdrowy dystans jeszcze nikomu nie zaszkodził. Mój opór jednak budzi przenoszenie takiej postawy w wymiar polityczny, historyczny, ideowy. Postaram się to zilustrować konkretnymi przykładami. Polityczne na początek.
Dobrze rozumiem, dlaczego Jarosław Kaczyński, nie zważając nawet na ewentualną odpowiedzialność sądową, każdego 10. dnia miesiąca walczy jak lew z wieńcem, na którym jest napis: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju”. Ta treść wymierzona jest w sedno mitu „zamachu” smoleńskiego, ściąga go na ziemię jak pasmo błędnych decyzji, które doprowadziły do katastrofy. Rozumiem także, że w zbudowanym przez Kaczyńskiego kulcie brata – „najwybitniejszego Prezydenta RP” nie ma miejsca na jakąkolwiek krytykę, a co dopiero zarzut bezpośredniej odpowiedzialności. To moje zrozumienie ma podłoże psychologiczne, na tym poziomie „rozumiem”.
Ale już krok dalej rozpoczyna się polityczna batalia, na kłamstwie smoleńskim PiS poszybowało do władzy, doprowadziło do skrajnej polaryzacji politycznej polskiego społeczeństwa, mając za sobą aparat władzy, pieniądze i wpływy. Partia nie zdołała nawet uprawdopodobnić tezy o zamachu na prezydencki samolot, a dokonania komisji Macierewicza czekają raczej na twarde rozliczenie marnotrawstwa publicznych środków niż na jakiekolwiek oklaski.
Załamanie albo przełom
Jesteśmy stworzeniami społecznymi, nasza wrodzona skłonność do kooperacji może nas uratować Współpraca (wspólna praca w celu osiągnięcia wspólnego celu) i kooperacja (działania w celu osiągnięcia własnego celu jako części wspólnego celu) to szeroki obszar praktyki, któremu wiele dyscyplin akademickich, tak różnych jak nauki polityczne, antropologia, psychologia, prawo ekonomiczne czy biologia, poświęciło niezliczone książki i artykuły. Naszym celem nie jest zagłębianie się w szczegółach tak obszernego tematu, ale zbadanie kilku narracji dotyczących tego, co mogłoby
Najwyżej dostaniesz tróję
Rodzina może być zarówno przyczyną perfekcjonizmu, jak i skutecznym czynnikiem ochronnym Dr hab. Konrad Piotrowski – psycholog, badacz perfekcjonizmu Czym jest perfekcjonizm? Najczęściej mówi się o nim jako o cnocie lub swego rodzaju obsesji. – Jest pewnym względnie stałym wzorcem funkcjonowania, dlatego możemy go nazwać cechą osobowości. Przejawia się ona w perfekcjonistycznych dążeniach, jak nazywamy stawianie sobie bardzo wysokich oczekiwań, często niemożliwych do spełnienia: nigdy nie powinnam popełniać
Paradoks wspierania systemu przez jego ofiary
Dlaczego ludzie skłonni są popierać porządek o zabarwieniu antygodnościowym i autorytarnym, który szczególnie uderza w tych spauperyzowanych? Prof. zw. dr hab. Elżbieta Czykwin jest pedagogiem i socjologiem, kierownikiem Katedry Pedagogiki Dorosłych i Socjologii Edukacji Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, autorką wielu książek i artykułów, w tym wielokrotnie wznawianego „Stygmatu społecznego” (PWN) czy prac „Wstyd” (Impuls) oraz „Anders Breivik. Między dumą a wstydem” (Scholar) To swoisty paradoks, że w USA, gdzie połowa wszystkich dóbr znajduje się w rękach 1% Amerykanów,
Problemy Polski nie znikną. Będzie je miał ten, kto wygra
Gdy pan pyta, jak będziemy się czuć dzień po, odpowiedź brzmi: to zależy kto Ewa Woydyłło-Osiatyńska – doktor psychologii i terapeuta uzależnień, autorka książek, m.in.: „Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień”, „Zaproszenie do życia”, „Sekrety kobiet”, „My – rodzice dorosłych dzieci”, „W zgodzie ze sobą”, „Droga do siebie. O poczuciu wartości”. Jak się zachować dzień po? W ten powyborczy poniedziałek? Kiedy za nami jest czas, w którym padło tak wiele złych
Wyborcy przesunęli się na lewo, politycy poszli za nimi
Ponad połowa Polaków uważa, że znacząca liczba przedsiębiorstw powinna być własnością państwa Ruszyli. Meta – 15 października. Wiemy, kto w tych wyborach startuje. Wiemy, jaka jest stawka. Jakie metody sztaby stosują (choć pewnie niejeden raz jeszcze nas zaskoczą) i czym grają. Zresztą, jak widzimy, na razie próbują różnych rzeczy, by sprawdzić, co tym razem chwyci, co ludzi poruszy. Wojna, Niemcy, bezpieczeństwo, patriotyzm… To przynęty, na które łowiony ma być elektorat.