Tag "Teresa Ribera"

Powrót na stronę główną
Świat

Komisja w pół drogi

Ursula von der Leyen pokazała światu swoją drużynę na kolejne pięć lat. Mało kto jest zadowolony

Zaczęło się prawie jak u Hitchcocka – choć nie od trzęsienia ziemi, tylko od awantury, i to na ostatniej prostej. Zakulisowe doniesienia z Brukseli wskazywały, że zarówno nominacje kandydatów, jak i podział obowiązków właściwie były już dopięte na ostatni guzik, kiedy kilkanaście dni temu do Ursuli von der Leyen zadzwonił prezydent Francji Emmanuel Macron. Rozmowa była krótka i konkretna, jak donosi europejska odsłona serwisu Politico, powołując się na trzy niezależne źródła we francuskiej dyplomacji. Chodziło o Thierry’ego Bretona, francuskiego komisarza zajmującego się w poprzedniej kadencji rynkiem wewnętrznym.

Przez całe lato wydawało się w zasadzie pewne, że wróci on do Komisji na kolejną pięciolatkę, zwłaszcza że naciskał na to sam Macron. Wokół tej nominacji rozpętała się burza nad Sekwaną, bo podobnie jak w przypadku wyboru premiera różne stronnictwa polityczne rościły sobie prawo wysuwania swojego reprezentanta do władz Unii. Jordan Bardella, przewodniczący Zjednoczenia Narodowego, chciał forsować kandydata skrajnej prawicy, również dlatego, że Bretona organicznie nie znosi. Macron pozostał jednak nieugięty.

Każdy, tylko nie Breton

Tyle że za Bretonem nie przepada też jego dotychczasowa szefowa. Albo kłócili się publicznie, albo zamrażali wszelką komunikację, a Francuz zachowywał się, jakby nie uznawał niczyjego autorytetu. Żeby oddać mu sprawiedliwość, miał na koncie sporo sukcesów. To on był głównym architektem skutecznej koordynacji produkcji szczepionek przeciw COVID-19 i dzięki niemu (oraz szefowi unijnej dyplomacji Josepowi Borrellowi) udało się szybko zmobilizować Europę do wsparcia Ukrainy po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Breton nie bał się konfrontacji, w których bywał skazany na porażkę, np. z wielkimi korporacjami technologicznymi w sprawie zasad konkurencji na europejskim rynku. Walczył nawet z Elonem Muskiem, który na tle Bretona i innych eurokratów chciał uchodzić za ewangelistę wolności w internecie – a Bruksela chciała opiłować mu pazury, dyktując, co w mediach społecznościowych jest dozwolone, a co zakazane.

Trudno jednoznacznie opisać istotę konfliktu Bretona z von der Leyen, bo to, co było jego przyczyną, zależy od punktu widzenia. Francuskie media, m.in. dziennik „Le Monde”, zwracały uwagę na ekspansywny styl pracy komisarza, który miał w ten sposób zagrażać samej szefowej Komisji. Innymi słowy, była to po prostu odsłona konfliktu na osi Paryż-Berlin. Obie stolice lubią myśleć, że to one – i nikt inny – nadają ton europejskiej polityce, mimo że w obu przypadkach rzeczywistość mocno już odbiega od wyobrażeń. Po stronie europejskiej mówiło się natomiast, że Breton zwyczajnie nie szanuje porządku instytucjonalnego. Politico w pewnym momencie nazwało go nawet „komisarzem od wszystkiego”, bo nieustannie wchodził na cudze terytorium. Jeśli dodać do tego hierarchiczny styl zarządzania samej von der Leyen, widać jak na dłoni, że ta współpraca trwać już nie mogła. Jeden z francuskich dyplomatów, komentując wspomnianą rozmowę telefoniczną z Macronem, powiedział nawet, że podejście Niemki było oczywiste: każdy, tylko nie Breton.

Ostatecznie Francuzom przedstawiono ofertę: małe portfolio z Bretonem, albo duże – bez niego. Macron starego komisarza wycofał. Zamiast niego Francję w nowej Komisji reprezentować będzie Stéphane Séjourné, ostatnio pełniący funkcję ministra spraw zagranicznych. Zajmie się on strategią przemysłową i jednolitym rynkiem, choć nie należy się spodziewać, żeby miał tak wielki wpływ na działania całej Komisji jak Breton. W dodatku to dla niego nagroda pocieszenia, po tym jak Macron wrzucił własną ekipę pod autobus, rozpisując w czerwcu przedterminowe wybory parlamentarne. Młodzi liberalni politycy pozostali niezagospodarowani, ich kariery brutalnie przerwano. Séjourné jako jeden z niewielu dostał od szefa drugą szansę.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.