Tag "wystawy"

Powrót na stronę główną
Kultura

Ćwiczenia z krzyczenia

„Krzyk” Edwarda Muncha przeszedł od statusu klasyka malarstwa do statusu ikony popkultury wskutek kradzieży w 1994 r.

„Krzyku” Munch nie namalował od razu. Zaczął od „Rozpaczy” (1892) i przez pewien czas zmagał się z oddaniem swojego wspomnienia. Dopiero kolejną z wersji „Rozpaczy”, która zawisła na wystawie w Berlinie, zatytułował „Krzyk”.

Poprzednika, czyli „Rozpacz”, wyróżniają równie szablonowe formy i wyraziste barwy, które zagościły w sztuce Muncha od początku lat 90. XIX w. Korzystając z nich, artysta przetworzył scenerię oslowskiej dzielnicy Nordstrand. Co więcej, i w jednym, i w drugim obrazie skorzystał z takiej samej dynamizacji i takiej samej dramatyzacji przestrzeni dzięki zbieganiu się linii perspektywicznych w górnej części kompozycji. Wreszcie, i w jednym, i w drugim wrażenie ekspresji wzmocnił dodatkowo pokazaniem pomostu po przekątnej, przy czym uczynił z niego swego rodzaju równię pochyłą. (…)

Matka (chrzestna?) „Krzyku”, „Rozpacz”, zwróciła na siebie szczególną uwagę na wystawie Muncha w Berlinie A.D. 1892. Ba! Mimo że przedstawiała zachód słońca, podziałała niczym „Impresja, wschód słońca” Moneta na pierwszej wystawie impresjonistów. To znaczy, przyczyniła się do wybuchu skandalu. Dotąd barw równie silnych, jak w „Rozpaczy”, berlińscy odbiorcy doświadczali najwidoczniej wyłącznie w kuchni, skoro niebo na obrazie porównywali do mieszanki jajeczno-pomidorowej i sosu rakowego. (…)

Organizatorzy wystawy nie zdawali sobie sprawy, że pokażą prace różniące się od prac pokazywanych dotąd publicznie. Przecież Kaiser zarządził, że oficjalna sztuka niemiecka powinna pokrzepiać ideałami, a w tym celu prezentować to, co narodowe, w realistycznej oprawie. Berlin należał wówczas do miast dość prowincjonalnych, więc proponował i promował przystającą do swojej przynależności sztukę, a nowości zwalczał z zapałem godnym lepszej sprawy. Stąd berlińskie publika i krytyka, przyzwyczajone do podziwiania na obrazach wojaków, rumaków i tęskniących za wojakami kobiet, od razu ruszyły szarżą na odstępcę. Wyzywały dzieła Muncha od poronionych płodów, namalowanych po partacku, i od sztuki zdegenerowanej, które to określenie powtórzyli po kilkudziesięciu latach naziści.

W wyniku takiego rozwoju wypadków Stowarzyszenie Artystów Berlińskich zarządziło we własnym gronie głosowanie, kto jest za, a kto przeciw twórczości niepokornego Norwega. Przeważyły głosy przeciw, a wystawę po niespełna tygodniu zamknięto. Paradoksalnym prawem prowokacji dopiero po zamknięciu zyskała ona prawdziwy rozgłos. (…) Prawie nieznany norweski malarz z dnia na dzień został najbardziej rozpoznawalnym człowiekiem w Rzeszy Niemieckiej.

Reakcja głównego zainteresowanego?

Fragmenty książki Marty Motyl Munch. Nie tylko Krzyk, Lira, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Skarby w pancernych gablotach

Od „Rocznika świętokrzyskiego” do „Rozmów z katem”

Dr Tomasz Makowski – dyrektor Biblioteki Narodowej

Najwyraźniej lubi pan oprowadzać po wystawie stałej w odnowionym i otwartym dla zwiedzających Pałacu Rzeczypospolitej. Specjalnie zaaranżowana w kilku salach ekspozycja, czynna już od czterech miesięcy, przedstawia 170 najcenniejszych, unikatowych obiektów ze skarbca narodowej książnicy. Są to zabytki polskiego i światowego piśmiennictwa, począwszy od VIII w. aż po czasy współczesne. Czy sprawdził się pomysł, aby udostępnić te dzieła bezpłatnie wszystkim chętnym?
– Z pewnością. Świadczy o tym liczba zwiedzających, która już przekroczyła 70 tys. Codziennie, prócz wtorków, widzimy tutaj ludzi ogromnie zainteresowanych tymi skarbami, świadczącymi o naszej historii od zarania dziejów polskiej państwowości, poprzez kolejne wieki, także w czasach utraty niepodległości, aż do najwybitniejszych dokumentów kultury współczesnej.

Ułożenie udostępnionych eksponatów wymagało przyjęcia jakiegoś klucza.
– Klucz jest prosty. Ekspozycja ma układ chronologiczny. Otwiera ją najstarszy zabytek polskiej historiografii – „Rocznik świętokrzyski dawny”, w którym zostało zapisane zdanie: „Dubrovka venit ad Miskonem” (Dąbrówka przybyła do Mieszka), kończy zaś rękopis „Przesłania Pana Cogito” Zbigniewa Herberta z wymowną frazą „Bądź wierny. Idź”, sporządzony przez poetę w niewielkim zeszyciku drobnymi literkami.

Nawet najciekawsze druki czy rękopisy w gablotach same w sobie mogą wielu odwiedzających znudzić. Przydałyby się więc jakieś anegdoty z nimi związane czy wręcz dowcipy.
– Oprowadzający mają w zanadrzu wiele takich opowieści. Ale można je usłyszeć także w audioprzewodniku. A co do gablot, warto wiedzieć, że wszystkie są pancerne i podłączone do elektronicznej sieci monitoringu. Strażnicy nie muszą więc obserwować odwiedzających na miejscu, bo sygnał o jakimś zagrożeniu powoduje, że w sali od razu pojawia się ochrona z bronią.

Tego lepiej nie testować.

Które eksponaty są najcenniejsze?
– W pierwszej gablocie, gdzie znajdują się najstarsze księgi, po prawej stronie spoczywa „Rocznik świętokrzyski” otwarty właśnie na stronie, gdzie jest mowa o Dąbrówce, która przybyła do polskiego władcy Mieszka I. A obok znajdują się kroniki Galla Anonima, Wincentego Kadłubka i Jana Długosza. Gablota zawierająca tak znaczące dokumenty z początków naszej państwowości jest celowo umieszczona niziutko, aby z łatwością mogły tam zajrzeć dzieci i np. osoby na wózkach.

Inne gabloty są wyższe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kislinga obrazy kobiety

Codziennie rano sumiennie zasiadał do sztalug i tworzył obraz za obrazem

Mojżesz Kisling jest dla nas, Polaków, doskonałym kandydatem na idola, swego czasu bowiem w Paryżu właśnie jego jako jedynego twórcę znad Wisły równano z Pablem Picassem, który zresztą sam ocenił, że „Kisling jest malarzem wielkim”.

Paryż w początkach XX w. był zachwycony Kislingiem. Współczesna mu rzeźbiarka Chana Orloff orzekła, że malarz „przynosi zaszczyt naszej epoce”. Zapraszany był na większość paryskich salonów malarstwa. Uznano go za jednego z twórców École de Paris i jednocześnie, w rozrywkowym znaczeniu, za księcia Montparnasse’u. „To mój najlepszy klient”, miał stwierdzić Victor Libion, założyciel słynnej w tamtych czasach knajpy La Rotonde. Malarz zadomowiony był we wszystkich ważniejszych lokalach tej dzielnicy, które wypełniali artyści znani dziś z podręczników o sztuce XX w. Uchodził za duszę towarzystwa, wesołego hulakę. „Bardzo kocham tego malarza, ale jeszcze bardziej kocham tego pijaka”, zażartował Charley Iles, słynny klown z paryskiego cyrku. Jedno i drugie wcielenie złożyło się na wielką popularność Kislinga czy wręcz mit barwnej postaci, legendy paryskiej bohemy. Artysta umiał jednak utrzymać nad sobą kontrolę i nie przekraczać granic w nocnym życiu. Codziennie rano sumiennie zasiadał do sztalug i tworzył obraz za obrazem.

Villa La Fleur w podwarszawskim Konstancinie, stylowe muzeum prywatne w rezydencyjnej okolicy, zaaranżowała bodaj pierwszą w historii przekrojową wystawę malarstwa Mojżesza Kislinga (ur. w 1891 r., zm. w 1953). Ekspozycja gromadzi 150 dzieł artysty pochodzących ze zbiorów własnych oraz ściągniętych z różnych muzeów Europy i z kolekcji prywatnych. Otwierają ją krajobrazy, w których malarz nawiązywał do ulubionego Cézanne’a, ale nie pozostał mu długo wierny. Przybliżając się do Picassa i otaczających go kubistów, szybko dokonywał zauważalnej geometryzacji brył, co nadawało obrazom oryginalność. Szedł z wiatrem, ale własnym kursem. W pejzażach nadmorskich miejscowości południa Francji dokonywał nienaturalnego rozjaśnienia palety barw, co czyniło obrazy bardziej eterycznymi i magicznymi. „Brawo, Kisling i jego brawurowe malarstwo”, wykrzyczał Georges Braque, współtwórca kubizmu.

W dalszej kolejności Moïse Kisling (jego imię nabiera w tym czasie już francuskiego brzmienia) na warsztat malarski bierze akty.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Wojciech Fangor, czyli sztuka malowania bez opamiętania

Wystawa obrazów Wojciecha Fangora pojawiła się jak diament w środku Wrocławia. Odbywa się przy Rynku, w charakterystycznej starej kamienicy, kryjącej w swoich murach nowoczesną galerię sztuki: Krupa Art Foundation – symbol czasów współczesnych. Nowatorskie prace malarza, również w nowoczesnej aranżacji, kontrast ten wzmacniają.

Wojciech Fangor wykształcił się i ukształtował artystycznie w Polsce, ale w naszej rzeczywistości początku lat 60. jakoś się nie pomieścił. „W Polsce mam wszystko, co niezbędne do życia. Brakuje mi tylko jednego: nadziei, że moja twórczość będzie się mogła swobodnie rozwijać i że będzie komuś potrzebna”, wyznawał przyjaciołom. Pełnię talentu i twórczych możliwości rozwinął na Zachodzie, głównie w USA.

Wystawy Wojciecha Fangora należą do rzadkości – jego prace są rozsiane po świecie. Zgromadzenie ponad 50 obrazów o tak wielkiej wartości, powstałych poza Polską, wypożyczonych z różnych muzeów i kolekcji prywatnych, trzeba uznać za wielkie osiągnięcie organizatorów i przykład wspaniałego mecenatu sztuki polskich biznesmenów, wrocławian. Ekspozycja ma ogromne znaczenie dla ukazania pełnej mocy i wymowy twórczości Fangora. Prace prezentowane w takim nagromadzeniu, w tak perfekcyjnej aranżacji tworzą swoją metarzeczywistość. Ogarniają zwiedzającego i działają na zmysły zdecydowanie wyraźniej i silniej niż pojedynczo. Niektórzy, jak słyszałem, doznają nawet szczególnych złudzeń wzrokowych, typowych dla op-artu. Ja tego nie doświadczyłem, ale pozostawałem w tym wnętrzu pod niezwykłym, trochę nieziemskim wrażeniem.

Obrazy Wojciecha Fangora, różnokolorowe kręgi, fascynują, wyraźnie bowiem wyprzedzają bieg historii malarstwa i pewnie również ludzkiej percepcji. Ich tematem i głównym bohaterem jest światło. Niektórzy zatem są skłonni powiedzieć, że to nic, inni mogą uznać, że to wiele: największa tajemnica świata. Jakże często łączono obraz i istotę światła z tym, co boskie. Sam Albert Einstein, twórca różnych teorii światła, miał przed śmiercią wyznać, że pozostało ono dla niego niewyjaśnioną zagadką. Czy największa tajemnica naszego świata zasługuje na to, aby być tematem obrazów? I czy mogą to być obrazy nieskończenie ciekawe? Wrocławska wystawa nie pozostawia wątpliwości, że tak.

Wojciech Fangor. American Dream

Wrocław, Krupa Art Foundation, Rynek 27/28

do 20 października

kuratorka: Dorota Monkiewicz

scenografia: Robert Rumas

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Z przeszłości ku przyszłości

Po co kolejna wystawa impresjonistów, których i tak pełno w tym mieście?

Korespondencja z Paryża

Paryż od zawsze kojarzy mi się z impresjonizmem, a impresjonizm z Paryżem. Wieści o kolejnej wystawie twórców tego gatunku akurat w tym mieście nie powinny mnie zatem zaskoczyć. A jednak zaintrygowały: po co kolejna ekspozycja tego, czego i tak tam pełno?

„Paryż 1874. Wynalezienie impresjonizmu” w Musée d’Orsay odwołuje się wprost do słynnej wystawy, która 150 lat temu uznana została za akt narodzin gatunku. Pokazano wtedy, z manifestacyjną dumą, obrazy niedopuszczone przez jurorów z Królewskiej Akademii Malarstwa na doroczną, oficjalną prezentację, zwaną Salonem Paryskim.

Zamysłem tegorocznej ekspozycji stało się wierne odwzorowanie tamtej sprzed półtora wieku. Dla lepszego wglądu w kontekst zestawiono obrazy impresjonistów z tymi, które zostały wówczas przez Akademię uznane i dopuszczone do Salonu. Stworzyło to okazję dla takich jak ja, zwykłych miłośników malarstwa, by zbliżyć się do tajemnicy impresjonizmu.

Mam wielu znajomych, dla których pozostaje on ulubioną i najwyżej cenioną odsłoną malarstwa. Przemawia zrozumiałością scen, kolorystyką, pogodą i optymizmem. Widzą go jako klasykę, bez której sztuka nie mogłaby istnieć.

Na rocznicowej wystawie w Musée d’Orsay postacie „Tancerki” czy „Paryżanki” Auguste’a Renoira, widoki „Bulwaru Kapucynów” Claude’a Moneta czy wiejskie pejzaże Camille’a Pissarra zachwycają pięknem i doskonałością. I są dość oczywiste. Jakież zatem kontrowersje mogły budzić w tamtej epoce i czym tak bardzo bulwersowały ówczesnych arbitrów? Trudno uwierzyć, dlaczego nurtowi temu całkowicie odmawiano prawa zaistnienia na dorocznych, najważniejszych w Europie, prezentacjach nowości malarskich.

Przejście do sal eksponujących prace dopuszczone do oficjalnego Salonu ułatwiło mi zrozumienie problemu. Dominują tu pompatyczne sceny mitologiczne, takie jak satyr zabawiający się z bachantką czy uskrzydlony Kupidyn z amorkami, uznanych autorów epoki, których nazwiska trudno jednak dziś przywołać. Wszystko formalnie doskonałe i piękne, ale jakże sztuczne i nierzeczywiste.

Musée d’Orsay do 14 lipca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Gwiazda Zachodu na wschodzie Polski

Wizjoner Andy Warhol w Rzeszowie.

Amerykanie, Brytyjczycy i inni zachodniacy, którzy ostatnio wypełniają uliczki centrum Rzeszowa, nie mogą ukryć zdziwienia. Na przykościelnym budynku muzeum okręgowego kolorowe banery zapraszają na wystawę prac światowej sławy artysty Andy’ego Warhola, twórcy popartu. Tego po polskiej prowincji trudno było się spodziewać.

Spotkanie z Warholem w tym akurat miejscu przypomina, że korzenie kultury amerykańskiej zagłębione są w całej Europie, również tej biedniejszej, środkowo-wschodniej. Jeden z największych i najdroższych artystów XX w. z domu nazywał się Andrew Warhola. Urodził się za oceanem (1928), ale był synem Łemków, emigrantów ze wschodniej Słowacji, ze wsi Miková przy polskiej granicy – i tylko 100 km od Rzeszowa.

W ostatnich dziesięcioleciach w miasteczku będącym siedzibą powiatu Medzilaborce entuzjaści i wielbiciele artysty, dumni ze swojego ziomka, stworzyli muzeum jego sztuki. Znalazło się w nim wiele darowizn, a przede wszystkim prace wypożyczone z muzeów nowojorskich i kolekcji prywatnych. Stamtąd właśnie, na 670-lecie Rzeszowa, przywędrowała ta niezwykła wystawa.

Prace pokazywane w Rzeszowie to rzecz jasna jedynie margines dorobku Warhola, ale są na tyle różnorodne i charakterystyczne, że dają dobre wyobrażenie o jego twórczości. Przede wszystkim są wśród nich słynne portrety Marilyn Monroe i jedna z wersji najbardziej znanego autoportretu twórcy. 

Andy Warhol przed i po Muzeum Okręgowe w Rzeszowie i Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy’ego Warhola w Medzilaborcach do 16 czerwca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Człowiek niezastąpiony?

Kreatywność jako wiodąca cecha ludzkiego gatunku wcale nie jest taka pewna Korespondencja z Kopenhagi W kopenhaskim metrze w pierwszym wagoniku możesz usiąść na miejscu maszynisty – metro jeździ automatycznie, bez motorniczych i żadnej widocznej obsługi. Co najdziwniejsze, nikogo to nie dziwi. Nie dziwi wobec tego również fakt, że w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Louisiana w Humlebaek pod Kopenhagą na wystawie „The Irreplaceable Human”, „Człowiek niezastąpiony”, postawiono pytanie o przyszłość ludzkiej kreacji w epoce sztucznej inteligencji. Wśród 60 przywołanych tam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kolory nieznanego świata

Nie ma znaczenia, co malarz maluje. Ważne, aby robił to dobrze – twierdził Mark Rothko Korespondencja z Paryża Fenomen światowego malarstwa. Obrazy nie przedstawiają niczego konkretnego, ale sprzedają się za konkretne miliony dolarów. Są pustymi, kolorowymi płaszczyznami. Mimo to należą dziś – obok dzieł Leonarda da Vinci, Rembrandta, Picassa – do najdroższych w świecie. Jeden uzyskał niedawno na aukcji cenę aż 128 mln dol. Twórczość Marka Rothko, XX-wiecznego abstrakcjonisty z USA, pozostaje dla szerszej publiczności

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Pragmatyk do szpiku kości

Prawdziwe kolekcjonerstwo polega na udostępnianiu sztuki, a nie na samotnym oglądaniu obrazów po wyjęciu z sejfu Marek Roefler – kolekcjoner sztuki i biznesmen Od 44 lat prowadzi własny biznes, a zaczynał zaraz po studiach – fizyka na Uniwersytecie Warszawskim. Tam poznał Piotra Wiślickiego, przyjaciela i wspólnika. Na początek była mała firma konfekcyjna, a potem, od 1983 r., obaj razem prowadzą Dantex. Nie zaniedbują też swoich pasji. W przypadku Wiślickiego to Muzeum POLIN, Roeflera – kolekcjonowanie obrazów École de Paris i obiektów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.