Tajemnice „Plebanii”

Tajemnice „Plebanii”

Prawdziwa telenowela powinna mieć swojego księdza, który wspiera duszyczki parafian? Czy możliwe jest założenie sutanny bez rozpinania wielu guzików? Okazuje się, że tak. Dowiedział się o tym aktor Włodzimierz Matuszak, wcielający się w proboszcza Antoniego w „Plebanii”. Po roku obecności serialu w telewizji aktor zdążył się też przyzwyczaić, że na ulicy jest traktowany jako ksiądz. Polscy realizatorzy seriali niedawno odkryli to, co ich koledzy w Ameryce Południowej wiedzą od lat: prawdziwa telenowela musi mieć swojego księdza, który wspiera duszyczki. W rodzimych tasiemcach wprowadzono więc bohaterów duchownych. Ksiądz (grany zresztą przez prawdziwego duchownego, ks. Orzechowskiego) pojawia się w „Złotopolskich”. Jest wesoły i ma dużo cierpliwości w stosunku do swoich niesfornych parafian, choć nie unika skarcenia ich, jeżeli jest to potrzebne. W nadawanym w telewizji TVN serialu „Miasteczko” widzowie oglądają przystojnego kleryka, przez którego jedna z parafianek próbowała popełnić samobójstwo. Jednak postacie duchownych najbardziej wyraziste są w „Plebani”. Księży tam jest aż dwóch. Pierwsze skrzypce gra proboszcz Antoni, cieszący się wśród mieszkańców miasteczka autorytetem. Proboszcz ma pomocnika, wikarego Adama, młodego człowieka o niepokornej duszy. Pojawia się też były ksiądz, Andrzej, który zdecydował się na zrzucenie sutanny z miłości do kobiety, ale nie wie, czy uczucie okaże się wystarczająco silne. Ich perypetie i problemy pozostałych mieszkańców parafii za każdym razem przyciągają przed ekrany telewizorów prawie cztery miliony widzów. Co się dzieje za drzwiami plebanii? Akcja serialu dzieje się na plebanii w niewielkim Tulczynie pod Hrubielowem we wschodniej Polsce. Uwzględnia realia Polski współczesnej – ludzie nie zarabiają zbyt wiele, a bezrobocie to codzienność. Wszystkie wydarzenia obserwowane są z perspektywy tytułowej plebanii, dokąd przychodzą parafianie, by podzielić się z proboszczem swoimi troskami. A każda z postaci ma jakieś kłopoty. Wikary Adam został zesłany do Tulczyna, bo okazał się zbyt liberalny wobec swoich byłych podopiecznych, narkomanów. Musiał nauczyć się żyć w małej miejscowości, gdzie dni płyną innym rytmem niż w Warszawie. Gospodyni Józefina chce, żeby trojgu jej dzieci dobrze się wiodło. Córka Józefiny, Halina, straciła pracę, a jej małżeństwo nie należy do najbardziej udanych… Autorzy „Plebanii” chcieli stworzyć serial, w którym bohaterowie mieliby czas na refleksje o stanie ducha. – Jest coś takiego jak „pięć minut przez zaśnięciem”, kiedy człowiek zastanawia się nad sensem życia – opowiada pomysłodawca serialu, Stanisław Krzemiński. – Szukałem miejsca uwiarygodniającego takie przemyślenia, bo niewiele jest sytuacji, w których można w sposób wiarygodny włożyć autorom teksty mówiące o tych sprawach. Takim miejscem niewątpliwie jest szpital, ale seriali szpitalnych jest bardzo dużo. Teoretycznie odpowiednią lokalizacją mógłby być zakład pogrzebowy, lecz jest to obce polskiej kulturze. Wreszcie zdecydowałem się na plebanię. Pomysł się wziął z moich doświadczeń. Po wprowadzeniu stanu wojennego odmówiłem pracy w telewizji i sporo jeździłem po kościołach w kraju, gdzie opowiadałem o manipulacji w telewizji. Dużo czasu spędziłem wtedy na plebaniach. Hasło „plebania” uruchamia ciekawość: co tam się dzieje? Budzi też szereg skojarzeń. Prawie każdy miał w życiu jakiś kontakt z plebanią, zna zapach kadzidła, poszedł tam po metrykę. Dzięki temu będzie wiarygodne, gdy nasi bohaterowie właśnie w tym miejscu będą rozmawiać o sprawach, które na co dzień w naszym zabieganiu są przemilczane. Znalezienie odpowiedniego miejsca nie było jedynym problemem. Na starcie autorzy stanęli przed kolejnym dylematem. Zamierzali stworzyć serial, który zawierałby w sobie ducha katolickiego, a jednocześnie spełniał wszystkie wymogi dramaturgii i nie spotkał się zarzutem ze strony widzów, że jest klerykalny. Widzowie odrzuciliby serial pokazujący wyłącznie życie toczące się na plebanii i w kościele. Podobnie stałoby się z telenowelą, która miałaby w tytule słowo „Plebania”, a w ogóle nie mówiła o sprawach wiary. – Od razu wiedzieliśmy, że będziemy mieć mniejszą widownię niż „Na dobre i na złe” czy „Klan” – mówi Stanisław Krzemiński. – Zdawaliśmy sobie sprawę, że stracimy pewną grupę widzów o ekstremalnych poglądach lewicowych lub prawicowych. Ale oglądalność i tak jest wysoka. Okazało się, że znalezienie kompromisu między świeckością a sacrum jest możliwe. Lekcja w konfesjonale Akcja „Plebanii” jak najbardziej ma przypominać rzeczywistość. Stanisław Krzemiński znalazł

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 45/2001

Kategorie: Media