Kiedy Beata Kozidrak śpiewała „Co mi, Panie, dasz w ten niepewny czas (…), kilka starych szmat, bym na tyłku siadł (…)”, nie mogła wiedzieć, że w 2011 r. w Stanach Zjednoczonych powstanie książka „Przedziwna sztuka porażki”. Rzecz, która ukazała się w Polsce pod koniec ubiegłego roku w przekładzie Mikołaja Denderskiego, to antykapitalistyczny hymn, protest song przeciwko kapitalistycznym opresjom. Gdyby jej autor Jack Halberstam znał słowa piosenki Kozidrak, na pewno uczyniłby z nich motto któregoś ze swoich esejów. Nikt bowiem lepiej niż nasza diwa nie oddał zawrotu głowy, jaki daje dziecięce poczucie wolności i… poczucie przegranej: „Co tam nagi brzuch i w górę połatany ciuch. Czuję ten wiatru pęd, że głowa odpada”. „Przedziwna sztuka porażki” to apoteoza przegranej rozumianej jako wyrwa w systemie, który wymusza i nagradza sukces, samodoskonalenie, produkcję i gromadzenie dóbr. To bunt przeciwko jedynym uznanym przez system formom życia, miłości i pracy. Halberstam pochodzi ze środowiska queerowego, w które, jak pisał Błażej Warkocki, wpisana jest porażka wobec normalności: płciowej, seksualnej, małżeńskiej, życiowej. Zresztą o umowności pojęcia normy pisał lata temu w „Szaleństwie i literaturze” Michel Foucault. Przyjemnością upadania zajmowali się też Milan Kundera i Michel Houellebecq, ale Halberstam nie ma na myśli naszego indywidualnego pędu „ku śmierci”. On pisze o porażce jako o zjawisku kulturotwórczym, wspólnotowym, fundującym nowe, ciekawe interpretacje człowieka. Porażka przynosi bowiem nowe formy wiedzy („ekscentryczne formy wiedzy”), pozwala wyjść z „ponurych, mechanicznych cykli przemysłowej produkcji i konsumpcji”. Otwiera nas na „nieuczestniczenie”, a to ogromna ulga w czasach, w których wymagana jest ciągła ekspozycja, pokazywanie się, multiplikowanie własnych zdjęć, zaznaczanie obecności – to przecież full time job! Halberstam postuluje stawianie na rzeczy, praktyki, pomysły niedorzeczne, naiwne. Ujmuje się za tym, co bezpojęciowe i niepraktyczne. Popiera dydaktykę opozycyjną. I daje za przykład siebie – filozofa kultury, autora poczytnych esejów, antropologa nowoczesności, mówiąc, że nigdy nie zdał egzaminu na piątkę i nie udało mu się nauczyć żadnego języka obcego. Różowa okładka „Przedziwnej sztuki porażki” przedstawia Marilyn Monroe z wąsami, sygnalizując w ten sposób specyficzne (subwersywne? histeryczne? performatywne?) nastawienie autora do kultury. Mottem do pierwszego eseju jest cytat z kreskówki „SpongeBob Kanciastoporty”. Zresztą z filmów animowanych uczynił autor kapitalny materiał badawczy. I słusznie. To przecież lustro relacji społecznych, ale również materiał – za przeproszeniem – edukacyjny, bo przecież nikt nie potrafi się oprzeć wpływom popkultury. Pisał o tym Walter Benjamin, przyznaje to Halberstam: „Filmy Disneya bardzo szybko przerodziły się w medium burżuazyjne; wkrótce złożyły hymn potędze, jaką jest Bildung, i zaczęły przedstawiać moralizatorskie opowieści z normatywnie ukazanymi rolami płci i klasowo poprawnymi charakterystykami postaci, a w latach 30. stały się ulubionym narzędziem nazistowskiej maszyny propagandowej”. Na kontrze do nich stawia autor produkcje wytwórni Pixar i DreamWorks, wpisujących w swoje filmy treści równościowe, historie pełne tolerancji (międzygatunkowej!) i komunikaty w rodzaju: współpracuj, ciesz się odmiennością, inwestuj w opór. „Przedziwna sztuka porażki” jest także tym – analizą animowanych filmów: „Potworów i spółki”, „Robotów”, „Skoku przez płot” czy „Gdzie jest Nemo?”. Czy tego typu eseje mogą być w ogóle potraktowane poważnie? – zastanawia się Halberstam. I zaraz odpowiada: „Ale taki właśnie jest mój cel. Bycie braną serio skutkuje utratą okazji do frywolności, rozwiązłości i niestosowności”. Bycie braną? Tak, tak, to nie literówka. Autor również własną płeć poddaje dyskusji. Uruchamia refleksję na wszystkich poziomach. I mimo (cudownej przecież) histeryczności, przegięcia i prowokacji – jego książka porażką nie jest. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint