Tak się robi kino historyczne – rozmowa z Agnieszką Holland

Tak się robi kino historyczne – rozmowa z Agnieszką Holland

Chciałam opowiedzieć historię, z którą ludzie mogą się identyfikować. Myślę, że się udało. Reakcje Czechów są niebywałe Serial „Gorejący krzew” opowiada o tragicznej śmierci Jana Palacha oraz o konsekwencjach jego czynu. Wraca w nim pani do czasów studiów w Pradze na przełomie lat 60. i 70. Jak wspomina pani tamte dni, a zwłaszcza praską wiosnę? – Dla mnie to chyba najważniejsze doświadczenie, takie inicjacyjne, formacyjne. Praska wiosna była eksplozją i karnawałem wolności, po raz pierwszy zobaczyłam, że ludzie sami wychodzą na ulicę i są szczęśliwi z bycia razem, we wspólnocie. Kiedy przyszła inwazja wojsk państw Układu Warszawskiego, zrozumieli, że przegrali, ale mieli wciąż nadzieję, że pozostaną jakieś enklawy wolności. Z czasem okazało się, że nawet te zabrano. Klęska praskiej wiosny pokazała Czechom i Słowakom, że nie mają szans w walce o wolność. Konsekwencją były apatia społeczna, konformizm i rezygnacja. Przeciw takim postawom protestował Jan Palach. Jego samospalenie nie było – jak często próbuje się to przedstawić – odpowiedzią na inwazję wojsk na Czechosłowację, ale reakcją na pasywność czechosłowackiego społeczeństwa. Czym czeski komunizm różnił się od polskiego? A czeskie bohaterstwo i opór od tych w Polsce? – To trudne pytanie i łatwo przy nim wpaść w stereotypy, których pełno w relacjach polsko-czeskich: Czesi to tchórze, a Polacy to bohaterzy narodowi, Czesi są rozsądni i wytrwali, a Polacy to słomiany ogień. Pozornie, jeśli się patrzy na nasze historyczne doświadczenia, sporo w tym prawdy. Gdyby ktoś jednak naprawdę chciał zrozumieć odmienność czeskiej kultury, musiałby sięgnąć do odległych wydarzeń i bitwy na Białej Górze z 1620 r. Czesi w tragiczny sposób stracili wówczas swoją szlachtę i arystokrację. W wydarzeniach tamtego czasu można widzieć narodzenie czeskiego narodu mieszczańskiego, zresztą silnie zniemczonego. To przekłada się także na inne niż polskie relacje z Rosją, opierające się silnie na panslawizmie i poczuciu słowiańskiej solidarności. Czesi nigdy wcześniej w swojej historii – w przeciwieństwie do Polaków – nie doświadczyli krzywd ze strony Rosji, nigdy przed XX w. nie byli nawet jej sąsiadami. Te doświadczenia historyczne przełożyły się na odrodzenie państwa Czechów i Słowaków w XX w.? – Jak najbardziej, chociaż niepodległość odzyskaliśmy w tym samym czasie po I wojnie światowej, na skutek działań propaństwowych Dmowskiego i Piłsudskiego u nas, a tam Masaryka i Štefanika. Międzywojnie wyglądało już zupełnie inaczej – Czechosłowacja szybko stała się krajem rozwiniętym gospodarczo, zresztą Jednym z bogatszych w Europie. Natomiast Polska była szarpana trudami scalania ziem z trzech zaborów, właściwie nie miała mieszczaństwa. To też są doświadczenia zupełnie nieporównywalne, prowadzące do różnego wzmocnienia lub osłabienia tkanki społecznej i politycznej. Opór w stosunku do komunizmu bierze się gdzieś stamtąd. Na przykład dla Czechów i Słowaków najgorszą zdradą było Monachium 1938 r.: „Zachód nas opuścił i zostawił, opór nie miał sensu, bo byliśmy maleńkim krajem, który nic nie mógł poza oczekiwaniem na korytarzach historii na decyzję w swojej sprawie”. To doświadczenie niemocy powtórzyło się po stłumieniu praskiej wiosny. Jakie są pani osobiste doświadczenia? Ze względu na represje nie mogła pani podjąć studiów w Polsce. Czy w Czechach także ich pani doświadczyła? – W Czechach oczywiście także doświadczyłam represji, ale – to muszę przyznać – Czesi, zwłaszcza profesorowie szkoły filmowej, zachowali się w stosunku do mnie wyjątkowo lojalnie, kiedy zostałam aresztowana. Moja sprawa była związana z polską opozycją. Spora grupa Czechów i Słowaków współpracowała z tzw. taternikami, którzy przerzucali do Polski przez Tatry nielegalne wydawnictwa i zostali aresztowani. Po tej wpadce wiele osób wylądowało w więzieniu, m.in. ja. Wypuszczono mnie dość szybko, siedziałam miesiąc. Oczywiście były naciski na moich wykładowców, żeby wyrzucili mnie z uczelni. Normalizacja już się zaczęła, jeszcze nie ruszyła pełną parą, ale już było jasne, w jaką stronę to wszystko idzie. Mimo to moi wykładowcy, nawet szef katedry Otakar Vávra, który miał opinię wyjątkowego konformisty, napisali mi świetną opinię i mocno naciskali, żebym obroniła dyplom. Nie musiałam kręcić filmu dyplomowego, za dyplom uznano mój film z trzeciego roku, napisałam jedynie pracę teoretyczną i otrzymałam świadectwo ukończenia praskiej szkoły filmowej. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że za kilka miesięcy nie byłoby to już możliwe… Na początku lat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2013, 2013

Kategorie: Kultura