Ten często przywoływany cytat z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej (czasem mylnie przypisywany Andrzejowi Fryczowi Modrzewskiemu) mówi o rzeczy oczywistej. Tak oczywistej, że na ogół zapominanej. Zapomniano o tej oczywistej prawdzie w 1989 r. Skutków zaś doświadczamy dzisiaj. Parafrazując słowa red. Mariana Turskiego, można powiedzieć, że „PiS nie spadło z nieba”. Zresztą to nie PiS jest nieszczęściem tego kraju, jak uparcie powtarzają politycy opozycji i sprzyjające im media. Nieszczęściem jest to, że tak jak PiS myśli prawie połowa Polaków. A wśród nich co najmniej połowę stanowią ludzie, którzy zostali wychowani i ukształtowani już przez III RP. Nawet gdyby PiS przegrało najbliższe wybory, co ostatnio wcale nie jest takie pewne, to ci ludzie ze swoimi poglądami, wyobrażeniami, pomysłami, obyczajnością i mentalnością pozostaną. I nowa, demokratyczna władza, jeśli po wyborach (tych lub następnych) przyjdzie, sprawowana będzie także w ich imieniu i będzie musiała z nimi się liczyć. Ten elektorat PiS nie spadł z nieba! Pracowicie go sobie przygotowaliśmy przez ostatnie ponad 30 lat. Zaniedbano naukę i edukację. Nie przypadkiem najlepsze polskie uczelnie w światowych rankingach plączą się gdzieś między piątą a dziesiątą setką. Wyprzedzają je nie tylko uczelnie amerykańskie, brytyjskie, niemieckie czy francuskie, ale także dziesiątki uniwersytetów z krajów zaliczanych kiedyś do tzw. Trzeciego Świata. Wielu młodych, zdolnych polskich naukowców wyjeżdża na stałe za granicę, bo tam znajduje nieporównanie lepsze wynagrodzenie, a przede wszystkim prawdziwe warunki do pracy naukowej. U nas niewielkie środki budżetowe przeznaczone na naukę trwoni się na utrzymywanie co najmniej kilkudziesięciu kiepskich prowincjonalnych uczelni, zatrudniających marną kadrę naukową i całe rzesze urzędników oraz pracowników obsługi, produkujących często niby-naukę, której efekty publikowane są w co najmniej kilkuset zbędnych lokalnych czasopismach, których nikt poza autorami nie czyta i nikt nie cytuje. Ze szkolnictwem podstawowym i średnim jest jeszcze gorzej. Nauczyciele wciąż zarabiają marnie, co pociąga za sobą w wielu przypadkach selekcję negatywną do zawodu. W efekcie nad stosunkowo nielicznymi „Siłaczkami” czy „Siłaczami” (tym większa im chwała!) przeważają ludzie czasem głęboko sfrustrowani, czasem niestety po prostu mierni. W krajowych rankingach szkół średnich od lat wygrywają te same licea z dużych miast. Liczą się sukcesy w rozmaitych olimpiadach, odsetek przyjętych na studia. Tylko nikt nie bada, jaki odsetek ich uczniów, na ogół dzieci bogatych rodziców, pobiera korepetycje. W efekcie trudno powiedzieć, czy wyniki absolwentów są zasługą bardziej kadry nauczycielskiej, czy całej rzeszy zatrudnionych przez rodziców korepetytorów. Od lat nie zmieniła się też filozofia polskiej szkoły. Programy są przeładowane faktami, niekoniecznie powiązanymi w jakąś logiczną całość. Nauka szkolna w dużej mierze polega na pamięciowym opanowaniu faktów i przyjmowaniu bez dyskusji „prawd objawionych”, a nie na opanowaniu sztuki krytycznego myślenia. W historii wciąż dominuje narodowa martyrologia, przeplatana chwałą oręża, a lektury z języka polskiego z uporem wyczulają na problemy społeczne końca XIX w. Stanowi to znakomite podglebie dla bezmyślnej, emocjonalnej polityki historycznej, opartej nie na krytycznej analizie dziejów, ale na ich zmitologizowanym i zwulgaryzowanym opisie. Czy może dziwić, że efektem tego jest coraz częstsze ujawnianie się nacjonalizmu i ksenofobii? I czy może dziwić, że dla prawicowej władzy rezerwuarem „patriotycznej młodzieży” są „kibole”, a nie np. w swojej masie lewicowi lub liberalni studenci uniwersytetów? Jeśli kiedyś (oby już jesienią!) uda się odsunąć PiS od władzy, to jednym z najważniejszych zadań kolejnej ekipy rządzącej, o ile rzeczywiście leży jej na sercu dobro i przyszłość Rzeczypospolitej, będzie zbudowanie programu naprawy polskiej szkoły i polskiej nauki. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint