Zamiast rezygnować z zakupów, lepiej powalczyć o niższą cenę O tym, że targowanie może się opłacać bardziej niż oszczędzanie, Damian Rożek, trener biznesowy z Warszawy, przekonał się podczas budowy domu. Lista materiałów do kupienia była naprawdę długa, a koszty wysokie. Damian, który sam pracuje w handlu, doskonale wie, że takich pieniędzy nie wydaje się bez walki. – Pojechałem do Leroy Merlin i poprosiłem o rozmowę z kierownikiem sklepu – opowiada Rożek. – Powiedziałem, że chcę u niego wydać pół miliona złotych i zapytałem, jakie zniżki ma mi do zaoferowania. Kierownik okazał się otwarty na negocjacje. Zamiast jednego upustu zaproponował oddzielne rabaty na poszczególne produkty. W niektórych wypadkach sięgnęły one nawet 45% ceny wyjściowej. W ten sposób Damian wytargował dużo ponad 40 tys. zł zł. Jeżeli nie budujemy domu, sumy uzyskane dzięki targowaniu nie będą tak spektakularne. Ale nadal możemy obniżyć nasze roczne wydatki o 5-10%, bo taka jest przeważnie elastyczność cen i sprzedawców. Targować możemy się wszędzie: w sklepach z ubraniami i butami, meblami, sprzętem RTV i AGD, u jubilera, w biurach podróży, w bankach. Nawet w kantorach można ustalać kursy wymiany walut. – W Polsce nie ma urzędu ustalającego ceny. Tylko w niektórych dziedzinach wysokość opłat jest regulowana odgórnie przepisami prawnymi, np. taryfy w energetyce, ceny na niektóre leki – mówi Małgorzata Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Nadchodzi era targowania Trener negocjacji Piotr Piasecki nie jest zaskoczony postawą Damiana. Już od kilku lat obserwuje, jak zmieniają się polscy konsumenci. – Stają się świadomi i asertywni. Przychodząc do sklepu, wiedzą, czego chcą i za ile. Ci, którzy się targują, mają z tego sporo satysfakcji i zabawy. Dziś „targuję się” wcale nie znaczy już, że nie stać mnie na zapłacenie ceny podanej na etykietce – mówi Piasecki i dodaje, że wynegocjowaną kwotę traktujemy zwykle jak dodatkowy zarobek i wydajemy na przyjemności. Artur Kubajek, mieszkający w Celestynowie dziennikarz i wielbiciel Kenii, nie poddaje się bez walki. Uważa, że przy dzisiejszych zawyżonych marżach kupowanie bez próby targowania to dowód bezmyślności. Dzięki temu przekonaniu na większości zakupów oszczędza przynajmniej po kilka procent. – Gdy znajdę w sklepie mój ulubiony model koszuli w różnych kolorach, kupuję kilka i zawsze pytam o upusty – mówi Kubajek. – Ostatnio zrobiłem zakupy w sklepie sieci sklepów Reserved. Na trzech koszulach za ok. 360 zł zaoszczędziłem 18 zł. Dla sklepu to drobiazg, dla mnie satysfakcja. Podobną zniżkę – 5-10% – klienci mogą wytargować również w sieci Jackpot&Cottonfield, chociaż sprzedawcy zastrzegają, że negocjacje podejmują tylko z klientami, którzy w ich sklepie już kilka razy robili zakupy, ale jest to kwestia uznaniowa, więc kupujący ma duże pole do popisu. – Przedsiębiorcy stają się elastyczni i zgadzają się na to, żeby klient negocjował ostateczną cenę. Żeby czuł, że ma na nią wpływ – mówi Małgorzata Cieloch, rzeczniczka prasowa UOKiK. – Możliwość targowania to opłacalna praktyka marketingowa. Przyciąga kupujących i często decyduje o tym, że wybierają sklep x, a nie y. Nie pytam o zniżkę, bo… Pierwszym krokiem do negocjacji rachunku, według Piotra Piaseckiego, jest pozbycie się przekonania, że cena jest stała i niczego nie da się z tym zrobić. – Niektóre produkty mają bardzo duże marże, doskonałym przykładem są chociażby markowe ubrania. O ich wysokości dowiadujemy się dopiero, gdy rozpoczynają się przeceny i wyprzedaże – kalkuluje Piasecki. – Towar po przecenie jest nawet 50%, tańszy, a sprzedającemu nadal się to opłaca. To oznacza, że część tej marży handlowiec mógłby „oddać” klientowi, obniżając cenę podczas targowania. Niezależnie od widełek, w jakich sprzedawca może jeszcze obniżyć rachunek, on sam nigdy nie wyjdzie z inicjatywą. Musi to zrobić kupujący. Jeśli ma opory, żeby pytać o zniżkę, traci pieniądze. Hubert Archiciński z warszawskiej agencji PR TBT i Wspólnicy przyznaje, że nigdy nawet nie próbował się targować. – Dyskusje o cenie są mało eleganckie. Zawsze mogę zdecydować: godzę się na cenę i kupuję albo się nie godzę i wychodzę – mówi Archiciński. – Nie wyobrażam sobie, żeby pytać, czy mogę kupić ten telefon za 800 zamiast 1000