Jeżeli przyjdzie widownia, będziemy na nią czekać Tadeusz Słobodzianek – dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy, jak nazwa wskazuje, kultywuje wystawianie dramatów. Nadal pan wierzy w dramat? – Wierzę. Dlaczego coś miałoby się zmienić? Układanie dramatów to moje podstawowe zajęcie. Bez dramatu teatr od 2,5 tys. lat nie miałby sensu. To dramat w różnych epokach nadawał teatrowi formę, a nie odwrotnie. Teraz też, choć forma jest inna, bo zmienia się postrzeganie świata. Ale bez konstrukcji nie powstała żadna dekonstrukcja, może najwyżej powstać destrukcja. Połączenie Dramatycznego, Teatru na Woli i Sceny Przodownik wywołało rozmaite reakcje. Mówiono o powstaniu koncernu. A pan dał przepis: trzeba wystawiać na małej scenie na 100 widzów sztuki kameralne, na średniej obliczone na 200-300 osób, na dużej sztuki na 500 osób. Repertuar dostosowany do skali widowni. Sprawdziło się? – Do tej pory tak. Mamy różnorodny repertuar, od mainstreamowej klasyki i musicalu do spektakli nieomal interwencyjnych, ale nasi widzowie akceptują taki rozstrzał, kochają aktorów w rozmaitych rolach i często ktoś, kto był na „Hamlecie”, ogląda także „Naszą klasę” i zachwyca się „Miłością od ostatniego wejrzenia”. Skoro teatr dysponuje wieloma scenami, to może chodzi tam różna publiczność? Czy sceny adresują premiery do innej widowni? – Tak, abstrahując od tematyki, mamy przedstawienia na dużej scenie, które wyróżniają się rozmachem i teatralnością stylu, muzycznością i poczuciem rytmu, nieukrywające, że teatr to teatr, i wchodzące w interakcję z widownią, ale również kameralne przedstawienia psychologiczne, bazujące na wrażliwości i osobowości aktorów, które gramy na małych scenach. Kluczem są aktorzy, którzy osiągają mistrzostwo w rozmaitych formach, bawią i uczą, sami przy tym rozwijając się i dobrze bawiąc. Kim zatem jest idealny widz Teatru Dramatycznego? – Widownia, poza wiernymi widzami, którzy cenią w teatrze dobrą literaturę, rozumną reżyserię i ekscytujące aktorstwo, doceniają brak tez ideologicznych, estetycznych czy moralnych, z roku na rok młodnieje i utożsamia się z zespołem aktorskim, w którym zaczyna dominować młode pokolenie. Scena Przodownik, wcześniej nazwana przez pana Laboratorium Dramatu, była wylęgarnią talentów dramaturgicznych. Czy Dramatyczny zabiega o debiuty autorów? – Trzymamy rękę na pulsie. Laboratorium Dramatu intensywnie działa. Dramaturgia współczesna jest wciąż silnie obecna w naszych działaniach warsztatowych i repertuarowych. Mam nadzieję, że po pandemii, podczas której wszyscy mamy nowe przemyślenia, nastanie czas na ich twórcze przetworzenie i że podzielimy się nimi z widownią. Za pańskiej dyrekcji Dramatyczny wrócił do roli organizatora Warszawskich Spotkań Teatralnych. To splendor czy przypomnienie, że w nazwie jest Warszawa? – Splendor i przypomnienie, że to festiwal dla widowni warszawskiej. Staramy się sumiennie wywiązywać z tego zadania. Pokazujemy w Warszawie wszystko, co w Polsce najlepsze w danym sezonie. Dramatyczny odziedziczył po Teatrze na Woli międzynarodowy festiwal mimu. Wygląda on jednak na dziecko niechciane i niedożywione. – Teatr Dramatyczny, podobnie jak Teatr na Woli, nie był podmiotem organizacyjnym festiwalu mimu, wspieraliśmy go głównie logistycznie. Podmiotem festiwalu jest Centrum Pantomimy, które w osobie Bartka Ostapczuka stara się pokazywać to, co w światowej pantomimie jest najwartościowsze. A co jest? To pytanie do Pana Boga, nie sądzi pan? Czy kształt programowy teatru da się utrzymać, jeśli Dramatyczny utraci Scenę na Woli? Pandemia oddaliła tę perspektywę, ale zamiary ratusza zostały ujawnione – Teatr na Woli ma się stać siedzibą Teatru Żydowskiego. – Proszę o następne pytanie. Doświadczenie kwarantanny odciśnie piętno na teatrach? – Chciałbym być prorokiem, ale nie potrafię wróżyć z fusów. Kwarantanna dotyczy widzów, a nie teatru. Teatr w historii przeżył różne kwarantanny, o ile widzowie je przeżyli. Jesteśmy przygotowani na różne scenariusze. Wierzę jednak, że teatr z dużą widownią, pełen światła, muzyki i gwaru, z publicznością spragnioną śmiechu, łez i myśli, nigdy nie stanie się niepotrzebny. Jeżeli przyjdzie widownia, będziemy na nią czekać. Fot. Krzysztof Żuczkowski Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint