Księżniczka na ziarnku grochu nie zostanie kosmonautką Adolf Weltschek – reżyser, aktor, scenarzysta, dyrektor Teatru Groteska w Krakowie Kto tak nazwał pański teatr? To dobry szyld dla placówki kulturalnej? – Autorami nazwy są ojcowie założyciele Groteski, małżeństwo Zofia i Władysław Jaremowie. Nie mogło być inaczej, skoro głównymi scenografami teatru byli malarz Kazimierz Mikulski oraz Lidia i Jerzy Skarżyńscy. To było wówczas środowisko postępowej, lub jak ktoś woli „rewizjonistycznej”, inteligencji krakowskiej skupionej wokół tygodnika „Przekrój”. Ci twórcy przeciwstawiali się w działaniach artystycznych socrealizmowi. Groteska w tamtych czasach znaczyła pewien opór, była próbą realizowania alternatywnego świata wyobraźni wobec panoszącego się wulgarnego realizmu i socrealizmu. To przeciwstawianie się głównemu nurtowi życia kulturalnego także dziś jest fundamentem teatru, który realizujemy. Odżegnujemy się od natrętnej publicystyki, wolimy uniwersalizm i teatralną metaforę. Stawiamy na budzenie w widzach wyobraźni i tęsknoty za klasycznie rozumianym pięknem. Coraz częściej wraca do mnie pytanie, czy nie zastrzec nazwy naszego teatru. Poważnie? – W mediach co rusz pada słowo groteska, czy to w odniesieniu do prac Sejmu, decyzji rządu, czy wypowiedzi polityków. Z jednej strony, robią nam bezpłatną reklamę, poprawiając rozpoznawalność marki, z drugiej – to denerwujące, że nasza nazwa jest nadużywana, a nawet trywializowana. Jest pan związany z Groteską już 20 lat. Czy pańska wizja teatru zmieniła się w tym okresie? – Żyjemy trochę w rozdwojeniu jaźni, bo mamy scenę dla dzieci i młodzieży oraz dla dorosłych. W tym pierwszym przypadku jestem jak dinozaur, niezmienny od wieków ostaniec i uważam, że nowym pokoleniom należy w przystępny sposób przybliżać teksty z naszego kręgu kulturowego, np. baśnie braci Grimm czy Charles’a Perraulta. Tych opowieści nie należy odrzucać, bo zaspokajają fundamentalne potrzeby poczucia bezpieczeństwa, sprawiedliwości i nadziei. Jest pan więc tradycjonalistą. – My przecież także wzrastaliśmy w towarzystwie Czerwonych Kapturków, Kopciuszków i Brzydkich Kaczątek. Nie ma powodu, byśmy nie mieli utrzymywać ciągłości pokoleniowej poprzez przekazywanie tych historii. Tym bardziej że miejsc, gdzie tego typu repertuar jest prezentowany, mamy coraz mniej – nie tylko w Krakowie. Jak źrenicy oka pilnuję klasycznej tradycji dziecięcej, starając się nadążać w sferze inscenizacji za życiem i szaleństwem dnia bieżącego, ale dbając, by księżniczka na ziarnku grochu nie została np. kosmonautką i nie była interpretowana przez Freuda. Liczy się przede wszystkim dobrze opowiedziana narracja. A w przypadku dorosłych? – Tu staramy się być wierni ojcom założycielom. Mamy „Kandyda”, „Mistrza i Małgorzatę”, „Balladynę”. Teksty te, groteskowe z punktu widzenia gatunkowego, staramy się pokazywać wiernie, zgodnie z ich duchem i czasami, w których powstawały. Widzowie nie zobaczą więc u nas akcji tych utworów rozgrywanej w basenie czy w toalecie. Teatr jest sztuką dialogu, twórcy muszą rozmawiać z tekstem, by osiągnąć skutek, czyli nawiązać dialog z widownią. Uważam, że zbyt dalekie ingerencje w inscenizowane w teatrze teksty są nieuprawnione. Podejrzewam, że ci, którzy dokonują takich „demolek” cudzej własności intelektualnej, protestowaliby hałaśliwie, gdyby coś podobnego spotkało ich dokonania. W teatrze jestem zwolennikiem uniwersum, prezentowania spraw istotnych z punktu widzenia naszej egzystencji. Staram się być wierny XIX-wiecznej roli sztuki i inteligencji. Ale ludziom niekiedy podobają się różne dziwactwa i transformacje… – …które niczego nie rozwiązują i w niczym nie pomagają, poza krótkotrwałym uczuciem niewielkiego zadowolenia. Natomiast konsekwencją powierzchowności i łatwości jest narastanie kryzysu kulturowego, za którym zawsze postępuje kryzys cywilizacyjny. Upadek zaczyna się od rozmiękczania norm estetycznych. Potem błyskawicznie następuje zanik norm etycznych i zwykłej, szarej, codziennej rzetelności kupieckiej. A bez nich zbiorowość nie może normalnie funkcjonować. Czego już zaczynamy boleśnie doświadczać. Co to znaczy scena dla każdego? – Jesteśmy jedynym teatrem, który ma ofertę dla trzylatków i dla 10-, 15-, 20-latków, ale i dla 70-latków. W Grotesce zawsze funkcjonowała wielopokoleniowość. To trochę dziwna scena, bo z jednej strony operujemy lalkami różnej wielkości, od 20 cm do 30 m, jak podczas Wielkiej Parady Smoków, a z drugiej to właśnie u nas odbywały się prapremiery dramatów Sławomira Mrożka. Natomiast od strony materialnej nasza przyszłość rysuje się nie najgorzej, bo po wieloletnim remoncie z dosyć zgrzebnej rzeczywistości właśnie teraz